Jest Poezja! Tomasz Sobieraj GRA, WOJNA KWIATÓW
Czternaście minut
Wiem
Podróże kształcą
Nawet bliskie
Jak ta wycieczka do Chełmna
Nad Nerem
Szeroka dolina
Na skarpie biały kościół
„Stacja obnażenia”
Matka Boska Częstochowska
Na głównym ołtarzu
Spogląda dobrotliwie
Mały jar
Oddziela świątynię
Od miejsca zagłady
Dwustu tysięcy
Witano ich serdecznie
Przed pałacem
Później szatnia w sali balowej
Wąski korytarz do łaźni
Na ciężarówce
Zgrzyt zamykanych drzwi
Kierowca wyrzuca niedopałek papierosa
Przekręca kluczyk
Przestawia małą dźwignię
Czternaście minut
Kąpieli w spalinach
I odchodach
Czternaście minut
Krzyków i torsji
A potem spokój
Już na zawsze
W pobliskim lesie
Wieczorem
Po ciężkim dniu pracy
W Sonderkommando
Piwo
Śmiech i wspólna fotografia
Na pamiątkę
Normalnie
Jak to
Po robocie
Ucieczka
I stałem się sam ziemią jałową.
św. Augustyn, Wyznania (II 10)
Od kiedy zabiłem Boga
Uciekam przed sobą
W drugiego człowieka
Tak bardzo boję się wolności
Uciekam przed sobą
W drugą pustkę
Płynę i zastygam
Staję się i jestem
Ale tylko
Namiętnością
Nienasyconą
Katedra
Nie miałem na bilet
Do świątyni
Więc usiadłem u stóp
Kamiennego Jezusa
Wyjąłem nóż i chleb
Patrzyliśmy
Na radosny korowód
Wychodzący z katedry
A ona spała
Pod strażą strzelistej wieży
Wyniosła i silna
Pusta
Piękna forma
Bez Boga
I wiernych
Finał
Teatru
Krzyża
Dokonany
Satori
Dopiero ta jesień
Przyniosła zrozumienie
Widok kropli wody
Na żółtym liściu
Uspokoił
Już bez pośpiechu
Żyłem dalej
Jak obłok
Odbity w wodzie jeziora
Axios
Jaki jesteś piękny
Gdy stoisz nagi
Na brzegu Axios!
Zazdroszczę
Kroplom wody
Liżącym twoje ciało
Chciałbym chociaż
Nałożyć ci chlamidę
Którą zawsze nosisz
Z taką
Niedbałą elegancją
Chciałbym tylko
Dotknąć smukłych nóg
I ramion
Zanim Zefir
Nagłym tchnieniem
Zmieni lot
Twojego dysku
Łatwość
Jakie to łatwe!
Chwyciłem krzywą
Z gwiaździstego nieba
Taką zwykłą
y = ax2
Zawieszoną bezpańsko
Między Wenus
A nosem Wielkiej Niedźwiedzicy
I z gracją podzieliłem
Na nieskończoną liczbę
Zupełnie prostych odcinków
Idealne pochodne
Rozpierzchły się
Po nieboskłonie
Chichotały
Jak małe dziewczynki
Próbowałem je uporządkować
Siłą rozumu i woli
Ale tylko czasem
Udało mi się stworzyć piękno
Bryły o tysiącach ścian
Niekiedy regularne wieloboki
Jednak nic równie doskonałego
Jak ta krzywa
Nie powstało
Nawet filozofia mi nie pomogła
W tworzeniu
Musiałem
Poprosić Boga o pomoc
A on
Tylko skinął ręką
I już...
Wrócił porządek
Gra
Na skale czarnej
Przysiadły anioły
Zwinęły skrzydła
I wyjęły kanapki
Z niebiańskich chlebaków
Wesoło majtały nogami
Śmiejąc się i zajadając
Pszenne bułki z salcesonem
Dolina pod skałą
Była szczęśliwa
Żyzna ziemia rodziła kwiaty
I rzadkie owoce
Mężczyźni mieli silne ramiona
Kobiety nosiły warkocze
Właściwie
Nie było niczego nadzwyczajnego
W szczęśliwej dolinie
Życiu ludzi
Ani w nich samych
Anioły wytarły usta obłokami
(młodość nie zna dobrych manier)
I dla zabawy zalały dolinę
Wezbranymi wodami rzeki
Pokładały się ze śmiechu
Widząc jak ludzie walczą o życie
Swoje i bliskich
Żeby było zabawniej
Dorzuciły jeszcze choroby
I nieco ognia
Ocalonym nie było łatwo
Podnieść się z kolan
Bóg odsłonił rąbek błękitu
Sprytne chłopaki – powiedział
Jutro pogracie z drugiej strony Ziemi
W wybuchy wulkanów i huragany
A w przyszłym tygodniu
Zrobimy sobie jakąś wojenkę
Rzeź Ormian albo holokaust
Na dzisiaj wystarczy zabawy
Chyba że chcecie powrzucać sobie
Dusze do piekła
Za to są dodatkowe punkty