LITERATURA SZTUKA FILOZOFIA SPOŁECZEŃSTWO
______________________________________________________________________


OD REDAKCJI 1/2013


Od stycznia do marca będziemy publikować fragmenty najnowszego, III tomu dziennika Józefa Barana zatytułowanego Spadając patrzeć w gwiazdy, który ukaże się niebawem nakładem wydawnictwa Zysk i S-KA. Poprzednie tomy dzienników Józefa Barana - cenionego polskiego poety i autora ponad 30 książek - doczekały się wielu omówień krytyczno-literackich i mają swych wiernych czytelników. Profesor Bolesław Faron w książce Okruchy. Szkice o literaturze i kulturze XX wieku – tak o nich napisał: „Zdecydowanie różnią się od dzienników Dąbrowskiej, Nałkowskiej, Herlinga – Grudzińskiego, Gombrowicza czy Lechonia”, stanowiąc „dzieło samodzielne, mozaikowe o charakterze bardziej osobistym i poetyckim”. Ireneusz Kania podkreślał, iż „jest to jeden z ważniejszych współczesnych, osobistych głosów naszych wybitnych twórców”, a Ryszard Kapuściński dodawał, że „proza Józefa Barana wciąga, zjednuje i podbija czytelnika swoja szczerością, rzetelnością i urodą”.

Spadając patrzeć w gwiazdy – najnowsze zapiski Józefa Barana z lat 2008 - 2012, są kontynuacją Koncertu dla nosorożca i Przystanku marzenie. To swoiste „silva rerum” utkane ze smacznych anegdot i wspomnień, portretów ludzi sławnych i tych nieznanych, celnych aforyzmów, scen rodzajowych i komentarzy do współczesności, a także impresji z wojaży po kraju, barwnych reportaży z Brazylii, Holandii, Krety, pierwszych rzutów wierszy, wrażeń z lektur, fragmentów listów – m.in. od Sławomira Mrożka…

Partie liryczne sąsiadują z partiami humorystycznymi, a sądy ogólne dotyczące filozofii, poezji, religii, miłości i tzw. pytań ostatecznych – wynikają z bardzo osobistych wyznań, doznań i zwierzeń. Książka od pierwszych stron wciąga w swój niepowtarzalny klimat, daje przyjemność „smakowania” zatrzymanych chwil nasyconych poetycką wrażliwością.


Redakcja Krytyki Literackiej dziękuje Autorowi i Wydawcy za udostępnienie fragmentów dziennika do publikacji.


Słowo na styczeń

„Warunkiem podnoszenia poziomu sztuki, jej rozwijania i udoskonalania, jest całkowite opanowanie wszystkich kierunków poprzednich. Każdy kierunek następny jest albo rozwinięciem kierunków poprzednich, albo przeciwstawiającym się uzupełnieniem ich braków. [...] Wytworzyć sztukę nowoczesną może jedynie ten, kto poznał wszystko, co było poprzednio, i to, co jest dziś – i wobec tego wszystkiego zachował wolność stanowiska krytycznego”.

Władysław Strzemiński Sztuka nowoczesna a szkoły artystyczne


Polecamy

Zbiór esejów, felietonów, opowiadań Mariana Lecha Bednarka Sianoskręt, wyd. Text Partner, Katowice 2012; str. 67, ilustracje autora.

Książkę Mariusza Bobera Rzeczy prozą pisane/Things written in prose, wyd. RaSIL – Konfraternia Kozirynek, Radzyń Podlaski 2012, tłum. na angielski Anna Widlarz.

Rozmowę Józefa Barana z Urszulą Kozioł o poezji i sztuce porozumienia http://www.youtube.com/watch?v=C-UEFXds6hE

Felieton: Igor Wieczorek WOKÓŁ TRZECIEJ KULTURY


Nie tak dawno, bo na początku lat siedemdziesiątych XX wieku, amerykański malarz, rzeźbiarz i performer, James Lee Byars, wpadł na pomysł powołania do życia „Światowgo Centrum Pytań”, w którym stu najbardziej błyskotliwych intelektualistów z całego świata wiodłoby spór o poznawcze i naukowe pryncypia. Efektem owego sporu miała być „synteza całej ludzkiej wiedzy”. Choć z oczywistych przyczyn ten utopijny projekt nie mógł zakończyć się sukcesem, to jednak zainspirował Johna Brockmana, jednego z najbardziej wpływowych agentów literackich świata, do stworzenia internetowego salonu dyskusyjnego „Edge” (http://www.edge.org), w którym liczni myśliciele spod znaku trzeciej kultury usiłują twórczo przekraczać granice dyscyplin poznawczych i naukowych, które sami reprezentują.

Najogólniej rzecz biorąc, celem owych karkołomnych zabiegów jest zasypanie przepaści między „kulturą humanistów” kształtowaną przez literaturę piękną, sztuki plastyczne i muzykę , a „kulturą naukowców” kształtowaną przez nauki ścisłe.

Idea trzeciej kultury budzi gwałtowne emocje, ma swoich gorących fanów i nieprzejednanych wrogów. Ci pierwsi twierdzą najczęściej, że permanentny brak kontaktu między humanistami o literackiej proweniencji a przedstawicielami nauk ścisłych sprawia, iż obywatele współczesnego świata nie są zdolni do praktycznej i prawdziwej interpretacji rzeczywistości. A ponieważ obraz rzeczywistości w oczach statystycznego obywatela współczesnego świata rozpada się na tysiące niepowiązanych ze sobą, chaotycznie dryfujących fragmentów, idea trzeciej kultury zasługuje na poklask.

Jedną z najbardziej entuzjastycznych definicji trzeciej kultury ukuł brytyjski reżyser i pisarz Peter Brook. Według tej definicji trzecia kultura jest „siłą, która może stanowić przeciwwagę dla fragmentacji naszego świata. Jej zadaniem jest odnajdowanie relacji wszędzie tam, gdzie one zanikają lub zostały utracone. Relacji pomiędzy człowiekiem a społeczeństwem, jedną rasą a drugą, mikrokosmosem a makrokosmosem, humanizmem a mechanizacją, widzialnym a niewidzialnym, pomiędzy kategoriami, językami, rodzajami”.

Krytycy trzeciej kultury nie są tak entuzjastyczni. Są przekonani o tym, że oto na naszych oczach treści kultury humanistycznej zostały przekazane w obszar badawczy nauk ścisłych i technologicznych, a uczeni i badacze świata empirycznego bez żadnych społecznych konsultacji i często bardzo nieudolnie przejmują rolę tradycyjnej elity intelektualnej w poszukiwaniu odpowiedzi na typowo filozoficzne pytania o sens ludzkiego życia.

Ci nadgorliwi krytycy zapominają o tym, że pomysłodawcami projektu trzeciej kultury nie byli przyrodoznawcy, ale rasowy artysta James Lee Byars i jego bliski przyjaciel, agent literacki, John Brockman.

Natomiast liczni krytycy o przyrodoznawczym rodowodzie, którym nie podoba się fakt, że język trzeciej kultury ma (ze względu na swoją konotacyjność) więcej wspólnego z językiem literackim niż z językiem nauki, zapominają o tym, że projekt trzeciej kultury opiera się właśnie na chęci zasypania przepaści między tymi dwoma językami. Skoro tradycyjny język naukowy jest tak ścisły i hermetyczny, że nie rozumie go nikt oprócz jego autorów, to nie da się go rozluźnić, otworzyć i uprzystępnić inaczej niż tylko na drodze literaturyzacji.

Z mojego punktu widzenia największym osiągnięciem ruchu trzeciej kultury jest właśnie wspaniały rozwój zupełnie nowego rodzaju literatury popularnonaukowej.

Zanim J.L.Byars i J.Brockman zaczęli realizować swój utopijny projekt, popularyzacją wiedzy naukowej zajmowali się głównie dziennikarze. Naukowcy nie parali się popularyzacją wyników swoich badań. Dopiero pod koniec minionego stulecia trzeciokulturowe idee zaczęły ich skłaniać do pisania esejów tak znakomitych, jak te opublikowane niedawno przez polskie wydawnictwo „Smak Słowa” w arcyciekawym zbiorze pod wymownym tytułem „Co nas skłania do optymizmu”.

Oprócz gwałtownego rozwoju nowej literatury popularnonaukowej idee trzeciej kultury przynoszą ciekawe efekty w sztukach multimedialnych, poezji i kulturoznawstwie. Dobrym tego przykładem jest unikatowa twórczość łódzkiego pisarza, poety, krytyka i fotografa, Tomasza Sobieraja. Tę wielowątkową twórczość charakteryzuje bardzo trzeciokulturowe, choć prawdopodobnie bezwiedne, dążenie do skrajnego indywidualizmu i syntezy różnych kierunków literackich.

Witold Egerth, autor posłowia do opublikowanego niedawno nakładem wydawnictwa Editions Sur Ner poematu Tomasza.Sobieraja pt. Krawiec doszedł do wniosku, że „Krawiec to utwór w konstrukcji najbliższy poematowi dygresyjnemu, w którym jednak pojawiają się obficie różne gatunki i formy, co czyni klasyfikację nieco utrudnioną. Opowiadanie, opowieść poetycka, esej filozoficzny, tekst krytyczno-literacki i autorski wykład z teorii sztuki łączą się tutaj swobodnie z satyrą, jadowitą publicystyką i krytyką polityczną”.

I chociaż T. Sobieraj nie czuje się przedstawicielem nurtu trzeciej kultury, to właśnie ze względu na ową wielowątkowość znajduje się w jego zasięgu, co świadczy o sile nurtu lub, jeśli ktoś woli, prądu, którego fazę szczytową wciąż jeszcze mamy przed sobą.

Proza: Józef Baran SPADAJĄC PATRZEĆ W GWIAZDY, odc. I


RADOSNA WIADOMOŚĆ

Dzięki uporowi dni, konsekwencji godzin, mrówczej pracowitości sekund i minut.
Dzięki wschodzącemu i zachodzącemu z niezwykłą punktualnością słońcu, przychylnym i nieprzychylnym wiatrom, sprzyjającej i niesprzyjającej aurze.
Dzięki Bogu, dzięki starannie dopracowanym Przypadkom i temu także między innymi, że dinozaury wyginęły, a w ich miejsce pojawił się nasz malutki praszczur: plenosaurus.
Dzięki milionom, miliardom, trylionom, bilionom i niezliczonej ilości sprzyjających i niesprzyjających zdarzeń, okoliczności kosmicznych, historycznych i lokalnych.
Dzięki harmonii sfer niebieskich, dzięki wszystkiemu co się zdarzyło i nie zdarzyło, dzięki zegarom i kalendarzom, dzięki obrotom kuli ziemskim…
Na przekór pesymistom, wbrew katastrofistom, mimo że, pomimo wszystko i nie wiadomo dlaczego…
Nastał dla mnie 1 września 2008 roku i znów zastał mnie w Krakowie…


UCZTA W PODZIEMIACH DWORCA

To nie wykwintne przyjęcie w hotelu „Bristol”, „Marriott” czy „Pałac Dożów”, gdzie panowie w smokingach, panie w wieczorowych kreacjach, kawiory, łososie, przepiórcze jaja, najdroższe gatunki trunków, ptasie mleczko, pieczone prosiaki i drób wszelaki od którego uginają się stoły…

Nie. Po stokroć nie.

To betonowe podziemia dworca. W przejściu do krakowskiej „Galerii” sześciu bezdomnych meneli przyciśniętych przez życie do ściany, z grubą babą pośrodku, która kroi bochenki na cieniutkie kromki, smaruje masłem, okrasza plasterkiem kiełbasy, serka topionego, ogórka kiszonego ze słoika, doprawia musztardą, po czym sprawiedliwie dzieli smakołyki między członków komuny, klęczących na rozścielonym kocyku — ze szklankami, do których jeden z nich, może szef, wlewa zdobyczne piwa…

Spóźnione śniadanie albo lunch, bo zegar wskazuje dwunastą, schludni klienci wchodzą i wychodzą przez oszklone drzwi do galerii i z galerii, mijając grupkę meneli-oberwańców, na twarzach których maluje się rozkosz podniebienia i wielka przyjemność wynikająca z jedzenia.

Można stanąć i cieszyć oczy (stoję i cieszę oczy) widząc pokancerowanych przez życie ludzi, w tej jednej chwili w siódmym niebie, gdy zaspokajają elementarną potrzebę, która dla nich — jak dla nas — nie jest rutyną, lecz wspaniałą ceremonią przewodu pokarmowego i grających marsza kiszek.

Stoję, patrzę i też mi błogo na duszy…

Tak, jestem stuprocentowo pewien przyglądając się, jak poruszają pracowicie i nabożnie żuchwami, chrzęszczą, chrupią, przeżuwają kęs po kęsie przepijając piwem, że ich skala przyjemności w tym momencie, jest nie mniejsza, ba, jest nawet większa od skali doznań estetyczno-smakowych wykwintnego, bogatego towarzystwa biorącego udział w kolacji w pięciogwiazdkowym hotelu.

Dlaczego?

Bo ich pragnienie i ich głód są o wiele większe i mocniejsze od pragnień i głodów możnych tego świata, a więc sytych. A ponieważ odległość od pragnienia do zaspakajania pragnień tak duża — tym większa radość spełnienia…

Jak to kiedyś powiedział Miron Białoszewski?

„Człowiek w kosmosie czy na kanapie w Wołominie ma tę samą skalę wyobraźni i uczuć”, a ja dodałbym i podobną skalę doznań hedonistycznych.

PĘPEK PĘPKÓW czyli KRAKOWIACZEK CI JA…

Na spotkaniach autorskich bywam nazywany poetą krakowskim, czego przez długi czas nie lubiłem, bo primo: wydawało mi się, że jestem autorem wierszy uniwersalnych, a nie lokalnych, secundo: z krakowską mentalnością, z krakowskimi salonami i mieszczuchami, przez długi czas miewałem na pieńku, podejrzewając ich o pewien rodzaj wyniosłej i niecnej świętoszkowatości. Mimo że mieszkam tu od lat — parę słojów mojej duszy (jeśli dusza ma słoje) tuż przy rdzeniu (jeśli dusza ma rdzeń), pozostało borzęckich. Dowód? Odczuwałem zawsze mocniejszy związek z otwartymi przestrzeniami, Naturą, niebem usianym gwiazdami, lasem, niż z zabytkami, historią na Wawelu i krakowskimi kawiarniami. W Szwecji, gdy Anders Bodegard, tłumacz Szymborskiej i Gombrowicza zapytał mnie co już zobaczyłem w Sztokholmie, odpowiedziałem przekornie, że okoliczne lasy, jeziora i wysepki…

Myśląc o swojej tożsamości podpisuję się pod słowami węgierskiego Noblisty Imre Kertésza, który pisał: „mam wiele »ja« i wszystkie one obsługują to jedno: moje reprezentacyjne »ja«”. Ale wszystkie moje „ja” — więc i „ja” sam — o nim właśnie wiedzą (wiem) najmniej. Jestem jak ziemia i nawóz na grządkach, a kwiat, któremu pomagam wyrosnąć, jest mi obcy; właściwie tylko z uprzejmości wobec siebie podziwiam go od czasu do czasu przelotnym spojrzeniem”.

W „Koncercie dla nosorożca” pisałem trochę podobnie: „Mam wrażenie, że jestem ruską babuszką, w której znajduje się kilkanaście innych coraz mniejszych. Ale która jest mną, z którą utożsamiam się najpełniej?” — to chyba zależy od roli, którą w danym momencie muszę zagrać — dodałbym dzisiaj. Od czasu do czasu wyskakuje też ze mnie tamten borzęcki zasmarkany pastuszek uczepiony krowiego ogona, choćbym go ukrywał w sobie, więził, głodził i stroił w erudycję, tytuły i garnitury…

Zresztą, czy jestem wyjątkowy? Każdy wrażliwy człowiek składa się z wielu „ja”. Tylko ludzkie nosorożce pozbawione wrażliwości - na przykład większość polityków - są tak zamaskowani i żyją za tak grubą szybą dyplomacji, że nie ma do nich dostępu.

Niedawno jedna z internetowych krakowskich witryn poprosiła mnie o wypowiedź, czy czuję się krakowianinem i czym krakus różni się od mieszkańców innych miast? Pytania nie za mądre, ale myślałem, myślałem i odpowiedziałem. Choć na wstępie zastrzegłem, że z dużą podejrzliwością przysłuchuję się próbom uogólnień że krakowianie są tacy, a warszawianie, opolanie czy poznaniacy — inni.

Zresztą choć, mieszkam w Krakowie już ponad 30 lat, czy czuję się krakusem? Ile lat musi się tu żyć, by zasłużyć na to miano? Większość najznakomitszych artystów, aktorów, poetów, naukowców z grodu nad Wisłą, których znam, to przyjezdni rodem z miasteczek i wsi małopolskich, czy innych miast i regionów. Ściągnęła ich magnetyczna legenda stolicy kultury polskiej, albo są dziećmi rodziców — chłopów lub robotników przybyłych tu, by budować „pomnik socjalizmu”: Nową Hutę.

Istnieje taki stereotyp, że krakusy nie lubią warszawiaków… To też nie bardzo sprawdza się na moim przykładzie, bo w stolicy miewałem wypróbowanych przyjaciół i dobrych znajomych (wśród pisarzy: Artura Sandauera, Mariana Pilota, Edka Redlińskiego, Mirona Białoszewskiego czy Wiesława Myśliwskiego). Lepiej się z nimi rozumiałem niż z wieloma krakauerami, z którymi nie czułem żadnego powinowactwa duchowego, choć i ja, i oni, patrzymy prawie codziennie na tę samą Wieżę Mariacką i Wawel, chodzimy do Teatru Starego lub Nowego, słuchamy głosu trąbki z Wieży Mariackiej „płynącej nad dachami kamienic”, ba, oddychamy tym samym zanieczyszczonym powietrzem, bo stara stolica leży niestety w głębokiej niecce i w wilgotne dni smog nie ma stąd odpływu, dlatego człowiek budzi się jak na kacu, choć Bogu ducha winien.

Pewnie typowe cechy mieszkańca Krakowa dałoby się wyraźniej wyodrębnić, gdyby je przyrównać na przykład z cechami kresowian (mieszkaniec Krakowa jest rzeczowy, mniej wylewny, postny, nie nawykły do obfitych gestów), typowych dla górali „spode Tater” albo Ślązaków (też zależy jakich), mieszkających za miedzą Małopolski, a różniących się tak bardzo mentalnością, zamiłowaniem do innej kuchni, pewnymi przyzwyczajeniami, wynikającymi z odmiennej kultury regionalnej. Pociąg do tytułomanii, jak i do „Całujerączki Szanownej Pani Prezesowej” — to zaś na pewno galicyjskie relikty. 

Oczywiście zabytkowa architektura, jeden z najbardziej urodziwych rynków w Europie, masa imprez kulturalnych i wielkie zagęszczenie znanych artystów na 1 m kwadratowy (proszę to odczytać jako hiperbolę) — mogłyby mieć wpływ, choć nie muszą na wzrost duszy mieszkańców. Nie muszą, bo niestety, większość krakowian w ogóle nie wstępują do teatrów, filharmonii, na wernisaże, koncerty, spotkania artystami, czyli nie korzysta z dostępnych im dóbr kulturalnych a wolny czas spędza na zakupach w „globalnych” supermarketach oraz przed telewizorami i komputerami…

…Jednak pamiętam jak raz zdziwiłem się jadąc pociągiem, gdy podczas rozmowy z przemiłą panią z północy Polski dowiedziałem się, że mówię z krakowskim akcentem. Było to dla mnie niezwykłe odkrycie, gdyż dotąd nie zdawałem sobie sprawy, że mam jakiś osobliwy akcent, ba, że gdy wyrwie mi się: „chodźże tu!”, „dajże spokój”, albo „ a idze, idze bajtloku!” — to ludzie wyczuleni na odmianki polszczyzny w lot poznają, iż jestem (choć nie jestem) krakowski Antek…

Oczywiście im dalej od Polski, tym te szczególne cechy są mniej widoczne. W Singapurze na przykład widać było gołym okiem, że nie jestem Azjatą, ani Singapurczykiem, a przedstawicielem rasy kaukaskiej. Ba, jeśli tamtejszy antropolog wpatrzyłby się w moje rysy, może odgadłby, że jestem Polakiem. Ale już za Chiny Ludowe nie odkryłby we mnie krakowianina. Czyli im dalej, tym te nasze z bliższa widoczne różnice się zacierają…

Jako poeta mógłbym się pokusić o opisanie pewnych cech dodatnich krakowskiej szkoły poetyckiej, w porównaniu na przykład z gdańską, mikołowską czy wrocławską. Dbałość o czytelność, ładną klarowną formę, lekkość, ale także pewien tradycjonalizm, nie rezygnowanie z rymów, rytmu czy „staroświeckich” przesłań etycznych… Dalej — poczucie humoru, wdzięk, zwracanie uwagi przez autora na pomysł, koncept, kompozycję, puentę… Tak, to na pewno cechy poezji Szymborskiej i Harasymowicza, Śliwiaka, Zagajewskiego i Ziemianina, ale także Kornhausera, Stabry, Lipskiej, Zechenter-Spławińskiej, Lisowskiego, Świetlickiego, Bursy, Skwarnickiego, Elektorowicza, Gizelli czy Warzechy, choć nie roszczę sobie pretensji do obiektywizmu, bo jak może ktoś, kto siedzi w brzuchu wieloryba, opisać tego wieloryba z zewnątrz?

Czy dbałość o atrakcyjność przekazu ma związek z tradycją kabaretową „Piwnicy pod Baranami” i z Teatrem Stu, a wcześniej z „Zielonym Balonikiem” ? Może jakiś ma…

Czy krakowski swoisty prowincjonalizm i konserwatyzm — jedni mówią „zatęchły”, inni „szacowny”, jedni uważają, że „zapyziały”, inni „kulturotwórczy, sprzyjający artystycznemu skupieniu” — mają związek z tym, że Kraków otrzymał lokację na prawie magdeburskim już ponad 750 lat temu i w swoich długowiecznych murach udało mu się zakonserwować genius loci: przywiązanie do wartości, szacunek dla tradycji, a także pewnego rodzaju dumę, a nawet, powiedziałbym, pychę?

Pewnie mają…

Piosenkarz Andrzej Sikorowski napisał tekst „Nie przenoście nam stolicy do Krakowa”, co między wierszami należy odczytywać — i bez tego jesteśmy najlepsi. Oczywiście są tacy, którzy twierdzą, że Gród Podwawelski jest dziś ostoją marazmu i młodzi z Polski nie garną się już tu, tak jak kiedyś na studia — szczególnie dotyczy to uczelni nieartystycznych, gdyż widzą przed sobą lepsze szanse pracy i kariery zawodowej w Warszawie, Wrocławiu czy Poznaniu.

Jerzy Zoń — reżyser, animator Festiwali Teatrów ulicznych i dyrektor teatru KTO powiedział mi: „Krakowianina w świecie rozpoznać po tym, że nie wiedzieć czemu uważa, iż Kraków jest pępkiem świata, a w tym pępku właśnie mieszka on, Krakus, Krakowianin, pępek tego pępka”(...)


(Początek III tomu dziennika Józefa Barana pt. Spadając patrzeć w gwiazdy, który ukaże się niebawem nakładem wydawnictwa Zysk i S-KA w Poznaniu)

Fotografia: Krzysztof Jurecki DZIENNIK PODRÓŹNY Andrzeja Jerzego Lecha


Fotograficzny styl Andrzeja Jerzego Lecha zmienił się od końca lat 90., kiedy ostatecznie artysta rozpoczął tworzenie monumentalnego cyklu, powstającego wszędzie tam, gdzie się pojawia. Zawsze stara się on pozostawiać swój ulotny ślad w postaci zapisu określonych, wybranych przez siebie miejsc.

Taką formę jego wysublimowanej twórczości, sięgającej z uwielbieniem i premedytacją do w pewnym sensie „rzemieślniczej”, a więc po części nieartystycznej działalności fotograficznej z XIX wieku, mogliśmy zobaczyć w Polsce w serii wystaw pod tytułem Dziennik podróżny. Andrzej Lech pokazuje nam miejsca niezwykłe, choć widziane przez każdego, kto w nich był. Udało mu się uchwycić formę poetyckich „pustych” przestrzeni, które są pełne znaczeń i symboli. Nie interesują go ludzie, gdyż jego koncepcja fotografii daleka jest zarówno od „fotografii inscenizowanej”, jak też od skomercjalizowanego reportażu. Czego artysta poszukuje w swym dzienniku? Spełnienia, szczególnych stanów duszy, a przede wszystkim pełni bytu, zapełniania swą energią duchową wszystkich miejsc, które go wzruszają i poruszają. Taki rodzaj fotografii dokumentalnej popularny jest na całym świecie, choć tak trudno jest znaleźć własną formułę, która byłaby inna od najczęściej oschłej, architektonicznej koncepcji, wywodzącej się zarówno z dziewiętnastowiecznego dokumentu, jak też dokonań Becherów, które silnie skonceptualizowały przekaz fotograficzny dosłownie na całym świecie. Andrzejowi udało się wyjść z tak trudnej sytuacji, gdyż jest pokornym podróżnikiem, dziewiętnastowiecznym flaunerem, który zachwyca się miejscami opuszczonymi przez czas i Boga. Taką metodą odkrył w końcu XIX wieku Atget, ale Lech jest bardziej malarski, nawet specyficznie piktorialny, nadając swym poszczególnym odbitkom unikatowego charakteru przez tonowanie i barwienie w herbacie. Należy przypomnieć, że już w latach 80. Andrzej Lech miał bardzo istotne dokonania twórcze. Świadomie pozbawił swojej fotografii tak podstawowych dla tej sztuki atrybutów, jak czas i miejsce wykonania. Najlepiej udało mu się zrealizować to w cyklu Warka, Amsterdam, Kazanłyk...(1986) oraz w Kalendarzu szwajcarskim, rok 1912 (1987), w których zaczął miedzy innymi realizować koncepcję „fotograficznej reinkarnacji”. Problem ten jest niezwykle ważny w historii fotografii, gdyż Lech podążył drogą wytyczoną przez Minora White’a i był chyba pierwszym polskim fotografem, który swobodnie penetrował rejony filozofii i sztuki, gdzie wyznacznikiem było pojęcie karmy. Wcześniej Andrzej odkrył dla polskiej fotografii zarówno klasyczny międzywojenny modernizm amerykański spod znaku Edwarda Westona, jak też, poprzez swego nauczyciela fotografii, Bořka Sousedíka, z Państwowego Konserwatorium Sztuk Pięknych w Ostrawie, takich czeskich mistrzów, jak, na przykład, Josef Sudek. Było to bardzo istotne, ponieważ do tej pory nikt w Polsce nie interesował się dokonaniami amerykańskimi, które wytyczyły główne nurty w fotografii światowej od początku XX wieku. Podobnie było z recepcją fotografii czechosłowackiej, następującą także dzięki innym fotografom. Do tej pory ta „stała wymiana kulturowa” jest jedną z najważniejszych tendencji kształtujących naszą fotografię. Lech był także tym, który uprawomocnił w Polsce zainteresowanie, a nawet modę na korzystanie ze starych aparatów fotograficznych, dzięki którym można było przywołać dziewiętnastowieczną „aurę”. Znikała ona, co zauważył przenikliwy myśliciel Walter Benjamin, wraz z unowocześnianiem się sprzętu, w tym optyki fotograficznej. Dlatego artysta z premedytacją powrócił do dawnej dziewiętnastowiecznej fotografii. Przez kilka lat, głównie w latach 80. XX wieku świadomie, choć wybiórczo, sięgał także do tradycji neoawangardowej, biorąc udział w programie i nurcie „fotografii elementarnej”, realizowanych we wrocławskiej galerii „Foto-Medium-Art”. Ostatecznie Dziennik podróżny rozpoczął jeszcze bardziej „fotograficzny” okres jego twórczości. Z innej strony koncepcja sztuki Lecha miała związek z literaturą Jorge Borhesa, z jego zamiłowaniem do tworzenia sytuacji labiryntu i niekończących się nigdy narracji oraz miała tez oparcie o własne teksty – w tym listy, dzienniki podróżne, pisane do Roberta Michela, przyjaciela artysty i tłumacza z Paryża. To bardzo podbudowało wizualną stronę fotografii Lecha. Są to cenne teksty, opowiadające o życiu i obyczajowości, pisane specyficznym stylem. W ten sposób fotografie artysty ukazują znaczenie symulacji, znikania przyrodzonych atrybutów tego medium, a także samego autora, jako podmiotu. Jest to też świadoma obrona „prawdziwej fotografii” przed pseudosztuką i wszechogarniającą nas kulturą masową. I taka właśnie forma obrony naszych wartości i naszego świata bardzo mnie przekonuje. Ranga dokonań Andrzeja Lecha w zakresie fotografii, uzupełnionej bardzo wysublimowaną myślą teoretyczną, należy do najważniejszych polskich osiągnięć po II wojnie światowej i jak sadzę czeka na swoje światowe odkrycie.

za: Exit, 4/2006

Esej: Olga Jabłonko BLAKE I SWEDENBORG


William Blake (1757-1827) należał do postaci nietuzinkowych: poeta, rytownik, malarz. Jego twórczość umieszcza się zazwyczaj w okresie romantyzmu, a przecież urodził się on w epoce zwanej oświeceniem.

Znany przede wszystkim jako autor takich obrazów, jak: Szatan dręczący Hioba, Nabuchodonozor, czy Newton na dnie Morza Czasoprzestrzeni. Zajmował się ilustrowaniem książek podróżniczych, tekstów Miltona, Dantego, a także własnych utworów, m. in. rycin gotyckich nagrobków z Westminsteru. Od tego właśnie momentu rozpoczęła się jego fascynacja gotykiem, trwająca całe życie.

Jego praca nad ryciną według projektu Henry Füssliego skłoniła Blake’a ku światu wiedzy ezoterycznej – niewykluczone, że już wcześniej prowadził własne eskploracje w tym kierunku, o czym może świadczyć opublikowana 1790 roku w Conjuror’s Magazine rycina pochodząca z pracy Lavatera Fizjonomia. W Zwierciadle Magicznym i Fizjonomicznym – bowiem taki podtytuł nosił ów periodyk — zamieszczono listę znakomitych wizjonerów, na której znalazł się również i Swedenborg. Wyraźnie świadczy to o tym, że Blake pozostawał w bliskich kontaktach z reklamującymi się na ostatniej stronie gazety tajnymi stowarzyszeniami znawców sztuk magicznych. [ 1 ]

Powszechnie znane są przecież kontakty i fascynacje Blake niezwykłymi osobowościami epoki, takimi jak: John Flaxman (1755-1769), William Sharp, Philippe De Loutherbourg (1740-1812) czy Richard Cosway (1742-1821). Dzięki nim angielski poeta wstąpił do londyńskiej gminy swedenborgian, do której przyłączali się nie tylko artyści, ale również osoby tak zwanych wolnych zawodów: zegarmistrzowie, rytownicy, jubilerzy, złotnicy, mechanicy. Repreznetowali oni miejskie środowiska radykalne w kręgach rzemieślniczych — czyli tę grupę społeczną, do której należał Blake — a ich radykalizm odznaczał się jeszcze specyficzną duchowością i nastrojami millenarystycznymi. Pierwsze spotkanie członków gminy swedenborgian odbyło się w New Court, na miejscu dawnej londyńskiej świątyni templariuszy Middle Temple.

Blake wraz ze swoją małżonką pojawili się też później na konferencji Kościoła Nowej Jerozolimy w kaplicy swedenborgiańskiej na Great East Cheap. Spotkanie trwało pięć dni i uczestniczyło w nim około siedemdziesięciu osób. Należy odnotować fakt, że Blake w ogóle uczestniczył w tym spotkaniu, ponieważ ani wcześniej, ani potem nie należał do żadnego zgromadzenia. Już dwa lata wcześniej zainteresował się pracami Swedenborga, co pozwala przypuszczać, że od pewnego czasu czuł się mocno związany z ideami Nowego Kościoła. [ 2 ]

Z jednej strony biografowie angielskiego poety dowodzą, że zaczął on namiętnie wczytywać się w pisma Swednborga zaraz po śmierci swojego brata Roberta, kiedy ujrzał, jak jego dusza opuszcza martwe ciało. Prawdopodobnie artysta-rzeźbiarz John Flaxman skierował uwagę Blake’a na ten fragment doktryny szwedzkiego teozofa, mówiący o tym, że po śmierci ciała fizycznego człowiek wchodzi w swoje ciało duchowe. Z drugiej strony zaś dowody te nie wystarczą, aby wyjaśnić związki Blake’a z Nowym Kościołem. Ponieważ odnalezione adnotacje w tekstach Swedenborga, dokonane przez angielskiego poetę dotyczą raczej sensu niektórych maksym filozoficznych niż topografii duchowego świata. Ponadto wynika z nich również, że autor Małżeństwa nieba i piekła próbował przystosować idee szwedzkiego teozofa do własnych przekonań i przemyśleń. Robiąc więc notatki na marginesach pism Swedenborga dopracował się pojęcia „geniuszu poetyckiego”, ciągle odwołując się do własnych doświadczeń. [ 3 ]

Swedenborg, podobnie jak Bryant, których czytywał Blake, wierzył w możliwość odkrycia na nowo pewnej starożytnej wiedzy zakrytej przed światem. Pozostałości jej odnaleźć można w egipskich hieroglifach, symbolach, w mitologii Greków i Rzymian, w tradycji wolnomularskiej. Blake myślał zapewne o swedenborgiańskiej teorii odpowiedniości albo korespondencji głoszącej, że wszystkie formy świata rzeczywistego odbijają się w świecie duchowym [ 4 ]. Właśnie dzięki temu można:

Świat widzieć w jednym ziarnku piasku,
Niebo — w przydrożnej koniczynie. [ 5 ]

Koncepcja odpowiedniości silnie wpłynęła na osobowość Blake’a, ponieważ opierała się na wizji, a nie na matematycznych obliczeniach Newtona czy abstrakcyjnych kalkulacjach Locke’a nie dowierzającego snom i fantazjom.

Blake zachwycający się rzeźbami Michała Anioła oraz podzielający poglądy Johanna Joachima Winckelmanna, że kształt i piękno ludzkiego ciała są odzwierciedleniem Istoty Najwyższej, bez problemu radził sobie z kabalistycznymi wątkami filozofii Swedenborga, w szczególności z jego ideą Homo Maximusa, w myśl której Bóg jest Człowiekiem i przebywa w nas, a my w nim. Motyw boskiej postaci człowieka wykorzystał też w wierszu Boski wizerunek (The Divine Image). Człowiek kierując się zasadami etycznymi, swoje serce musi otworzyć na Dobro i Prawdę Boga:

Człowieka zatem i kształt jego boski
Kochajcie w żydzie, turku, poganinie,
Bo gdzie siedziba Łaski i Miłości,
Tam i Bóg mieszka: tam Jego świątynie. [ 6 ]

Prawdopodobnie idee te musiały mocno wpłynąć na Blake’a, który niemal całe swoje życie poświęcił na odrysowywanie i szkicowanie formy ludzkiej — czy to w postaciach z nagrobków królewskich w Opactwie Westminsterskim, czy w płynnych liniach rycin Mantegni. [ 7 ]

Blake fascynował się sprawami ostatecznymi, a w szczególności dwoma kwestiami: śmiertelności i zmartwychwstania, co uwiecznił na obrazie Wizja Sądu Ostatecznego, przedstawiającego mnóstwo starannie oddanych, z harmonijną symetrią rozmieszczonych postaci alegorycznych, biblijnych i kabalistycznych: Noego i Albiona, Abrahama i Apolla, Eliasza i Marię, Seta i Jezusa, Elohima i Wieczną Kobietę, Araunah i Eliakima, Adama i Kaina oraz całe zastępy aniołów i diabłów, których kontury ciała ludzkiego przypominają o ich boskim pochodzeniu. Blake kreując owe postacie, odwoływał się do swedenborgiańskiej koncepcji życia po śmierci, w myśl której człowiek doznaje przebudzenia w sensie duchowym: „Owe różne Stany, które widziałem w swej Imaginacji, z odległości jawią się jako Jeden Człowiek, lecz kiedy podchodzisz bliżej, okazują się Wielością Narodów” [ 8 ]. Dlatego też w całej kompozycji Sądu Ostatecznego Blake’a, dopatrywano się zarysu ludzkiej postaci mającej odpowiadać Boskiemu Człowieczeństwu. Wszystko więc odrodzi się w Chrystusie i imaginacji, będącej Jedynym Człowiekiem. [ 9 ]

Chrześcijaństwo interpretował Blake jako religię powszechnego i bezwarunkowego przebaczania. Nie dopuszczał istnienia piekła, sądu i kary, w piekle zaś nie płoną ciała grzeszników, ale ludzkie błędy. Piekło jest bowiem stanem duszy człowieka. U Swedenborga piekło nie oznaczało miejsca, lecz sui generis projekcję określonych stanów np. egoizmu, złości, pychy, a więc właściwości charakteru różniące jednego człowieka od drugiego.

Badacze Blake’a twierdzą, że poemat Małżeństwo nieba i piekła (Marriage of Heaven and Hell, 1790) nie został, jak późniejsze prace z okresu Lambeth, obdarzony mianem proroctwa i w obrębie kanonu Blakowskiego pozostaje pewną tajemnicą. Zaczyna się bowiem i kończy wierszami, a pozostałą część tekstu wypełniają przysłowia, wizje, argumenty, polemiki oraz ryciny. [ 10 ]

Poemat Małżeństwo nieba i piekła rozpoczyna oto takimi słowami: „Jako że nowe Niebo powstało i oto trzydzieści trzy lata mija od początku: wieczne Piekło odzywa. I zaprawdę! Swedenborg to Anioł siedzący u grobu; jego pisma to lniane szaty złożone starannie” [ 11 ]. Blake w przeciwieństwie do Swedenborga uznającego, że człowiek powinien zwalczać zło, aby mógł osiągnąć dobro, występuje z żądaniem połączenia dobra i zła, ponieważ wszelkie przeciwieństwa: przyciąganie i odpychanie, rozum i energia, miłość i nienawiść, polaryzacja płci na męską i żeńską — konieczne są w egzystencji człowieka.

Prawdopodobnie autor Małżeństwa nieba i piekła zaczerpnął od Swedenborga formułę wizji godnej zapamiętania, w której przedstawił skandaliczne rozmowy z aniołami [ 12 ]. Tym samym wyjaśniając, że Biblię należy czytać w jej infernalnym sensie, a nie, jak chciał szwedzki teozof, w jej sensie wewnętrznym. Ponadto angielski poeta zakwestionował pojęcie osobowego Boga i odwrócił system norm etycznych: Boga nazywał szatanem, Szatana Bogiem, zło dobrem, dobro złem.

Badacze zgodni są co do tego, że Małżeństwo nieba i piekła nie powinno sprowadzać się wyłącznie do polemiki z poglądami Swedenborga, ponieważ tekst ten stanowi apoteozę energii, siły popędu i seksualności. Należy również pamiętać, że Blake nigdy długo nie odwoływał się do jednej koncepcji czy postawy. Lubił przerzucać się z tematu na temat, unikając skupienia na jednym konretnym problemie. [ 13 ]

Przypisy

[ 1 ] P. Ackroyd, Blake, przekł. E. Kraskowska, Poznań 2001, s. 158.

[ 2 ] Ibidem, s. 116-117. „William Sharp przystąpił do Towarzystwa Teozoficznego, z którego niebawem miał powstać swedenborgiański Nowy Kościół. Swedenborgianinem i wolnomularzem był również malarz Cosway, który kiedyś uczył Blake’a w szkole Rysunku na Strandzie. Uprawiał on praktyki okultystyczne i miewał wizje, które następnie uwieńczał w swoich dziełach”.

[ 3 ] Ibidem, s. 117-118.

[ 4 ] E. Swedenborg, O niebie i jego cudach również o piekle według tego co słyszano i widziano [przekł. pol. wg oryg. De coelo et ejus mirabilibus et de inferno ex auditis et visis, Londini 1758, na podst. wyd. londyńskiego z roku 1880], red. D. Kielczyk, b. daty wyd., § 106, s. 72.

[ 5 ] W. Blake, Wróżby niewinności, przekł. J. Kozak, [w:] W. Blake, Wiersze i poematy, oprac. K. Puławski, Izabelin 1997, s. 85. Zob. również: T. Sławek, Człowiek radosny: Blake, Nietzsche, [w:] „Spotkania z literaturą”, nr 15, Kielce 1994, s. 10-11.

[ 6 ] W. Blake, Boski wizerunek, przekł. J. Kozak, [w:] Wiersze i poematy, op. cit., s. 18.

[ 7 ] P. Ackroyd, Blake, op. cit., s. 119 i s. 326.

[ 8 ] Complete, 556-557. Cyt. za: P. Ackroyd, op. cit., s. 358.

[ 9 ] P. Ackroyd, op. cit., s. 358.

[ 10 ] Ibidem, s. 180.

[ 11 ] W. Blake, Małżeństwo nieba & piekła, przekł. F. Wygoda, Wrocław 2002, s. 29.

[ 12 ] J. Ross, Aspects Littèraires du mysticisme philosophique, Strasburg 1951, s. 50.

[ 13 ] P. Ackroyd, op. cit., s. 181. Zob. również: S. Helsztyński, William Blake, [w:] Czy wiesz kto to jest? Praca zbiorowa, Warszawa 1973, s. 153-156.

Konkurs: IX Ogólnopolski Konkurs Poetycki „O Wawrzyn Sądecczyzny”


Grupa Literacka „Sądecczyzna”, Starostwo Powiatowe w Nowym Sączu oraz Sądecka Biblioteka Publiczna im. J. Szujskiego w Nowym Sączu ogłaszają konkurs poetycki pod hasłem:

Człowiek i sny

Zasady:

1. Konkurs ma charakter otwarty, mogą w nim wziąć udział wszyscy piszący po polsku autorzy.

2.Na konkurs należy nadesłać nawiązujące do hasła wiersze, w ilości od jednego do dwóch w czterech egzemplarzach. Powinny to być teksty nigdzie niepublikowane, nienagradzane i niewysyłane na inne konkursy.

3.Utwory prosimy opatrzyć godłem słownym. Winno być ono powtórzone na zaklejonej kopercie zawierającej imię, nazwisko, adres, numer telefonu, e-mail autora i krótką informację o nim.

4.Autorów, którzy nie ukończyli 20 lat, prosimy o podanie obok tych danych, również daty urodzenia, nazwy szkoły, uczelni, lub zakładu pracy oraz oznaczenie swoich wierszy literą „M” (pod godłem).

5.Autorów mieszkających na Ziemi Sądeckiej prosimy o napisanie na pracach konkursowych litery „S” (pod godłem).

6.Wszyscy uczestnicy konkursu rywalizują o nagrody pieniężne i wyróżnienia drukiem.

7.Prace konkursowe należy nadsyłać do 20 maja 2013 roku na adres: Sądecka Biblioteka Publiczna, 33-300 Nowy Sącz, ul. Franciszkańska 11 - z dopiskiem na kopercie: Konkurs Poetycki.

8.Pokłosie konkursu znajdzie się w almanachu pokonkursowym. Oprócz utworów nagrodzonych autorów, opublikowanych w nim zostanie kilkadziesiąt innych wartościowych wierszy nadesłanych na konkurs. Ich autorzy nie otrzymują honorarium.

9.Ogłoszenie wyników konkursu i wręczenie nagród odbędzie się 28 września 2013 roku w Nowym Sączu. Nagrody należy odebrać osobiście w dniu finału. Nieobecność na tej uroczystości sprawia, iż nagroda staje się wyróżnieniem honorowym, a gratyfikacja pieniężna zostanie przeznaczona na wspieranie twórczości literackiej w regionie.

10.Udział w konkursie jest równoznaczny z akceptacją jego regulaminu.

11.Interpretacja niniejszego regulaminu należy do organizatorów.

Jury przyzna następujące nagrody i wyróżnienia:

I nagroda - 700 zł

II nagroda - 500 zł

III nagroda - 400 zł

2 statuetki Starosty Nowosądeckiego „Srebrne Pióro Sądeckie” dla:

- najlepszego autora w kategorii młodzieży do lat 20

- najlepszego w tej edycji konkursu autora mieszkającego na Ziemi Sądeckiej

Wyróżnienia drukiem w almanachu pokonkursowym

Jury zastrzega sobie prawo innego podziału kwoty przeznaczonej na nagrody.

Dodatkowych informacji udziela sekretarz jury (Grupa Literacka „Sądecczyzna”) - tel. 606 957 138, e-mail: oksymoron2@gmail.com

Konkurs odbywa się pod patronatem Starosty Nowosądeckiego i przy współudziale Urzędu Miasta Nowego Sącza.