LITERATURA SZTUKA FILOZOFIA SPOŁECZEŃSTWO
______________________________________________________________________


OD REDAKCJI 6/2013



Słowo na czerwiec

Co?! Jakiś pokątny autorzyna, który nie chce cicho siedzieć i czekać aż go pochwalą, ale sam siebie wypycha do góry? (...) Co to jest?! Autoreklama? Mania wielkości? Kpiny? (...) Pycha tak wielka, że tylko dzięki mojej wyjątkowej skromności stała się możliwa. Ten, kto mówi o sobie „Chcę być wielki” jest mniej do siebie przywiązany, traktuje siebie z większym dystansem, niż ten kto rumieńcem się oblewa na samą myśl o takim wyznaniu.

Witold Gombrowicz, Testament. Rozmowy z Dominique de Roux


Wielki Gatsby, czyli nasz program walki z bezrobociem

Jak znaleźć dobrą pracę i godziwie zarobić nie męcząc się zbytnio? To pytanie zadajemy sobie nie tylko my, tutaj w redakcji, ale pewnie spora część obywateli, która nie załapała się na wygodne posady w spółkach, urzędach oraz innych wspomaganych z publicznych (naszych) pieniędzy instytucjach i codziennie zastanawia się „jak żyć?”. A sposób na wygodną egzystencję jest banalnie prosty, z powodzeniem funkcjonuje od jakiegoś czasu, i aż dziw bierze, że nie został upowszechniony – trzeba zostać tłumaczem literatury. Oczywiście nie takim prawdziwym, erudytą mozolnie pracującym nad oryginalnym tekstem, tylko podróbką, translatorskim fircykiem. Jak to się robi? Łatwizna, bo znajomość obcego języka nie jest w tym wypadku konieczna; dla pozoru i elementarnej przyzwoitości coś tam można stękać w wybranym narzeczu, nikt przecież tego nie sprawdzi. A zatem, krok po kroku, należy: 1) wziąć dowolną, przetłumaczoną już książkę, 2) przepisać ją dokonując liftingu, 3) przedstawić w wydawnictwie. Robota na jakiś tydzień – dwa, w zależności od grubości dzieła. Przydaje się też mieć dobre układy w wydawniczym półświatku i w ogóle układy. Jeśli układów nie ma, to nie zostanie się tłumaczem wybitnym, reinterpretującym, odkrywającym nowe znaczenia i warstwy, wyzwalającym z dotychczasowych schematów, ale to sprawy drugorzędne. Liczy się kasa. A jako że praca łatwiejsza od spania, można wyżej wymienionym sposobem przetłumaczyć na nowo np. całego Galsworthy'ego, Bellowa, Hardy'ego i pójść na ilość – to na wielu robi wrażenie. Przetłumaczony tekst składamy w wydawnictwie, najlepiej w wydawnictwie Znak, którego redaktor naczelny Jerzy Illg jest otwarty na wszelkie propozycje, także translatorskie, i z pewnością pozna się na jakości naszego przekładu.

Krótkie wyjaśnienie i dygresja: redaktor Jerzy Illg ma niezwykły dar odkrywania talentów, jednym z jego największych odkryć literackich jest poeta i pisarz Jerzy Illg, któremu redaktor Jerzy Illg wydał w Znaku dwie ostatnie książki – Wiersze z Marcówki i Mój znak. O noblistach, kabaretach, przyjaźniach, książkach, kobietach. Rozumiemy, że zbieżność imienia i nazwiska redaktora i literata jest czysto przypadkowa, co pozwala rozwiać etyczne wątpliwości oraz uniknąć niemiłego oskarżenia o grafomanię, które w wypadku self-publishingu rzucają tacy jej niestrudzeni tropiciele jak nasz ulubieniec Jacek Dehnel i jego dzielny giermek Maciej Robert a za nimi cała reszta tych, którzy wydają swoje dzieła za nasze, nie za własne pieniądze, tym samym wisząc bezwstydnie na garnuszku ubogiego społeczeństwa.

Wracając do zasadniczego wątku: dobrze by było, gdyby efekt „nowego” tłumaczenia w postaci opublikowanej przez Znak (ewentualnie przez jakieś inne, dotowane przez państwo wydawnictwo) książki szczęśliwym trafem zbiegł się w czasie z wprowadzaną do kin nową jej ekranizacją. Zawsze to łatwiej sprzedać książkę „na film” i film „na książkę”, co pomnoży nasze i wydawcy zyski. Ten geszefciarski ale skuteczny proceder nazywamy w redakcji marketingiem symbiotycznym, i to określenie jest naszym wkładem w teorię ekonomii, mamy nadzieję, że wystarczającym, by dostać Nobla. Nie ukrywamy, że inspiracją dla naszego genialnego programu walki z bezrobociem jest „nowe” tłumaczenie książki Wielki Gatsby F.S. Fitzgeralda, pod którym podpisuje się Jacek Dehnel, i równoczesne wprowadzenie do kin nowej ekranizacji książki – niestety nie w reżyserii Jacka Dehnela z Jackiem Dehnelem, Borysem Szycem, Dorotą Masłowską i Mają Bohosiewicz w rolach głównych, co zapewniłoby rodzimej kinematografii kilka Oskarów.

Nie chcielibyśmy przedstawiać jakiejś niedorzecznej teorii spiskowej o powiązaniach wydawnictwa Znak ze Światowym Kongresem Żydów, rabinem Berkiem Zuckermanem, międzynarodowym kapitałem, Internazionale Gruppo Pedale i Gay Fund for the Arts, ale stosunki łączące od lat Jerzego Illga z Pierwszym Dandysem Mazowsza nie są przecież tajemnicą. Nie sądzimy, by miały one znaczenie przy wyborze J. Dehnela na nowego „tłumacza” Wielkiego Gatsby'ego, decyzja Znaku niewątpliwie została spowodowana nagłym i tajemniczym brakiem prawdziwych tłumaczy w kraju. Co prawda można było wznowić pionierski, wierny i doskonały przekład Ariadny Demkowskiej-Bohdziewicz, ale widać prawo Kopernika – Greshama, według którego gorszy pieniądz wypiera lepszy, nabrało charakteru uniwersalnego.

Naszym zdaniem traduttore-traditore Dehnel w nawale rozlicznych i różnorodnych zajęć nie podoła zmasowanemu atakowi hollywoodzkiej produkcji zalewającej świat nowymi ekranizacjami klasyki literatury i nie „przetłumaczy” w ciągu najbliższego roku całego piśmienniczego dorobku ludzkości, ale najwyżej połowę. Druga połowa jest więc wolna i proponujemy się nią zająć w ramach naszego programu, albo poza nim. Zapewne rozlegną się głosy malkontentów, że skoro wybitni tłumacze odpadli w konkurencji z Dehnelem – podobnie zresztą jak pisarze, felietoniści, poeci, malarze, kartografowie, historycy, krawcy, entomolodzy i inni – to nikomu nie uda się przebić. Możliwe, jednak warto próbować, zamiast siedzieć i narzekać powtarzając za nieudacznikami, że „na układy nie ma rady”.


Prawdziwe życie

Małgorzata Köhler Ważne i pilne! Poeci czytają dla Romana Knapa

W Warszawie, 15 czerwca, od godz. 12:00 do 18:00 w pomieszczeniach Centralnej Biblioteki Rolniczej, ul. Krakowskie Przedmieście 66. Jest to jedyny wolny termin, a i tak przygotowywaliśmy się właśnie na połowę czerwca.

Jest wielka prośba, szczególnie do osób zamieszkałych w Warszawie: akcję trzeba byłoby jak najszybciej nagłośnić w mediach warszawskich - kto mógłby się tym zająć? Chodzi o to, żeby ściągnąć jak najliczniejszą publczność, chętną do słuchania poezji. Sam Fejsbuk i portale poetyckie nie wystarczą - kto ma pomysły na błyskawiczne rozpropagowanie akcji?

Potrzebny jest również konkretny plan wydarzenia. Dobrze byłoby, aby ci, którzy mogą przyjechać, zgłosili to teraz jak najszybciej tutaj lub w wątku wydarzenia na fejsbuku: http://www.facebook.com/events/204433389703958/ bo zapraszając publikę na imprezę należałoby podać przynajmniej kilka nazwisk.

Być może uda się w terminie wydrukować plakaty z „Jaskółką”, w edycji limitowanej - wartość „kultowa”, zostałyby wystawione na aukcję.

Kto chce podarować Romkowi dochód ze sprzedaży swoich tomików, mógłby je przywieźć ze sobą.

Kolejny problem: czy ktoś z Warszawy mógłby udostępnić swój adres, aby ci, co nie mogą przyjechać, mogli na niego w ekspresowym tempie nadesłać swoje książki (może też rękopisy dzieł wiekopomnych? :)), prace plastyczne itp.?

Teraz bardzo proszę, aby te osoby, które zadeklarowały przyjazd, no i wszyscy chętni do pomocy autorzy z Warszawy, włączyli się teraz aktywnie w planowanie przebiegu spotkania.

Sala została nam udostępniona nieodpłatnie dzięki europosłowi Czesławowi Siekierskiemu. Pan poseł funduje również kawę i mały poczęstunek uczestnikom zlotu. Bardzo dziękujemy!

Małgorzata Köhler


Zapraszamy

na spotkania autorskie z Józefem Baranem i promocje III tomu dzienników poety Spadając, patrzeć w gwiazdy

13 czerwca o godzinie 17.00 do Miejskiego Domu Kultury w Czechowicach Dziedzicach;

23 czerwca o godzinie 11 do Sali Lustrzanej Miejskiej Biblioteki Publicznej im. J. Słowackiego w Tarnowie – „Salon Poezji”.

Magdalena Gałkowska RATUJMY POETĘ


Roman Knap, autor kultowego wiersza „Jaskółka” i fascynującej, przesyconej poezją prozy, znany z wielu publikacji w internecie i nie tylko, zachorował bardzo poważnie na chorobę nowotworową. Zbyt późno rozpoznany rak rozprzestrzenił się w jamie brzusznej w stopniu wykluczającym operację, medycyna oficjalna zaniechała jakiegokolwiek leczenia, lekarze nie prognozują mu zbyt wiele czasu. Roman po usłyszeniu wyroku śmierci napisał o tym na Liternecie, gdzie stale publikował. Po krótkim momencie załamania, wspierany przez wszystkich, postanowił walczyć o życie i stosować terapie alternatywne. Staramy się mu w tym wszyscy pomóc, ludzie wysyłają przekazy pieniężne i paczki z lekarstwami niekonwencjalnymi a nawet ekologiczną żywnością, bo Romek, który czuł się już źle od dawna, stracił pracę i nie ma dochodów, które pozwoliłyby mu na finansowanie terapii.

Wielu ludzi piszących nie wchodzi na Liternet, dlatego postanowiłam ogłosić to na Fejsbuku. Zajrzyjcie pod ten link, gdzie opisane są szczególy, i można śledzić Romka walkę z chorobą:


i tutaj, gdzie można poczytać wspaniałą jego prozę:


Staramy się pomóc na wszelkie możliwe sposoby, więc jeżeli ktoś jeszcze nie ma „Tocy” a chciałby mieć, można to zrobić w prosty sposób,

wpłacić 18 zł na rachunek:

30845700083002006141510001

Oddział banku
Bank Spółdzielczy Gliwice

Roman Knap
ul. Rzęczycka 29/7
44-109 Gliwice

i przysłać mi na emgie75@gmail.com swój adres, książka z dedykacją trafi do Was, a przy okazji pomożecie komuś, kto tego potrzebuje.

Pozdrawiam...

Rozprawa: Magdalena Fabiś PRZERWANE MILCZENIE I ZMIENIONY TON. Rozważania o współczesnej prozie Górnego Śląska



Rok 2012 przyniósł współczesnemu życiu literackiemu i dyskusjom wokół niego zaskakująco ciekawy i złożony temat do rozmowy. Wydany po raz pierwszy w maju tego roku kwartalnik kulturalny „Fabryka Silesia”[1] postanowił poddać dyskusji pewne sądy (część z nich nazwać by można po prostu stereotypami) dotyczące, najogólniej mówiąc, literatury, tożsamości i etniczności. Postawione pytanie o kanon i jego sens (wydawałoby się, że już raz po „przełomie” roku 89. przepracowane), zostało, choć kwestia ta jest nadal aktualna dla całości rozważań o dzisiejszym stanie literatury, zawężone do twórczości śląskiej i obraz Śląska tworzącej. Wraz z powyższym odżyły dyskusje dotyczące kategorii śląskości samej w sobie, problemu odrębności etnicznej regionu, jego kulturowej produkcji i jej recepcji na forum ogólnopolskim. Tak żywe tematy jak marginalizacja, odmienność, tożsamość, wstyd, duma, czy język, łączące się z poruszonymi przez śląskie środowisko artystyczne problemami, wpisują się w nurt najbardziej aktualnych rozważań humanistyki w szerokim tego słowa znaczeniu.

Pozostając jednak po stronie rozważań literaturoznawczych, pragnę przyjrzeć się „bohaterce” tego zamieszania, czyli śląskiej prozie, wartej bliższego poznania z wielu powodów. Z jednej strony jest ona wyrazem czegoś, co nazwałabym duchem miejsca, z drugiej zaś, swoim bogactwem refleksji nad człowiekiem i światem, w jakim przyszło mu egzystować, wpisuje się w dyskusje o ponowoczesnej kondycji. Regionalizm i uniwersalizm, swojskość i odmienność, konkret i ogół to przestrzenie, w których obracać się będą niniejsze rozważania. W tych samych przestrzeniach rozpięta jest bowiem śląska literatura.

Słowem uzupełnienia należy dodać, że niniejsze refleksje oscylują wokół zagadnienia tożsamościowego charakteru literatury górnośląskiej, sposobu doświadczania przestrzeni Śląska Górnego i budowanej na tym doświadczaniu mentalności mieszkańców tego regionu. W dalszej części tego szkicu pojawią się pojęcia skrócone: śląskiej literatury, śląskości i Ślązaków w tym właśnie okrojonym zakresie geograficzno-znaczeniowym, bez odniesień do obszarów Śląska Cieszyńskiego, Opolskiego czy Dolnego. Mówiąc zaś o współczesnej prozie Górnego Śląska mam na myśli ważne książki artystów piszących o Śląsku i na Śląsku, które pojawiły się po roku 1989, a więc literackie wypowiedzi Felisa Netza, Kazimierza Kutza, Henryka Wańka, Stefana Szymutki, Aleksandry Ostroch i innych ważnych dla tej dyskusji twórców.

Od absurdu historii do historii miejsc

Zainteresowanie lokalnymi, przestrzennymi wymiarami egzystencji nie jest, jak wiadomo, żadną nowością. Przeciwnie: w literaturze XX wieku zrobiło ono oszałamiającą karierę. W świecie przyśpieszonych przeobrażeń, kataklizmów historycznych, przemieszczeń ogromnych mas ludzkich i ruchomych granic było ono wyrazem tęsknoty za czymś trwałym, co można przeciwstawić wszechogarniającemu chaosowi jako pewien wzór lub przynajmniej pamiątkę czytelnego świata. Znaczna część tzw. młodszej literatury charakteryzuje się zintensyfikowaniem owych zainteresowań[2].

Zgadzając się bądź nie, z szeroko dyskutowaną przez krytyków literackich tezą o przełomowości roku 1989 w polskim życiu literackim[3], należy jednak zauważyć pewne przemiany lub ich symptomy, co do których zgodni są literaturoznawcy, jak choćby podkreślona przez Zygmunta Ziątka intensyfikacja zainteresowań miejscem. Zgodnie z szerszym kontekstem kierunku przemian i zwrotów w myśli humanistycznej, owe zainteresowania skierowane zostały w stronę tego, co prowincjonalne i pograniczne, lokalne i hybrydyczne ze względu na swoją historię i kulturę. Związany z przemianami polityczno-społecznymi proces decentralizacji objął nie tylko mapę, lecz całą kulturę, na pewien czas lokalne inicjatywy, czasopisma i ośrodki kultury zdominowały rynek kulturalny[4].

Badacze zajmujący się sposobem zapisu i funkcjonowania miejsc w literaturze najnowszej zauważają, że w prozie lat dziewięćdziesiątych dokumentowanie mijającego czasu i historii zastąpione zostało dokumentowaniem miejsc, co nazywa, cytowany już Ziątek, powstaniem literatury miejsca. Wzrost zainteresowania miejscem wiązać można z odejściem od wcześniejszych literackich wzorców kreowania historii i obrazu człowieka w niej zagubionego. Podobną refleksję wysnuwa Hanna Gosk, formułując tezę o przejściu od absurdu historii do historii miejsc, co wiąże się z odwrotem od dawnego rozumienia historii, jako dziejów polityczno-narodowych na rzecz historii lokalnych, prywatnych, zwykłych[5].

W ten sposób rozumiana literatura miejsca jest niewątpliwie związana z pytaniami o tożsamość tak jednostki, jak i zbiorowości, próbą powrotu do korzeni i przerywanej niejednokrotnie przez wydarzenia wojny i PRL-u ciągłości tradycji. Źródeł literatury miejsca zapoczątkowanej w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku upatrywać można w modzie na regionalność dwudziestolecia międzywojennego czy literaturze kresowej, małoojczyźnianej, rozwijającej się po drugiej wojnie światowej. Wielu badaczy pragnie widzieć silny związek i kontynuację pomiędzy tradycjami z początków wieku XX, a powrotem literatury małych ojczyzn u końca stulecia. Są jednak i tacy, którzy podkreślają odrębność nowo powstającej literatury miejsca. Przemysław Czapliński, zastanawiający się nad fenomenem popularności nurtu małych ojczyzn w literaturze po 1989, zauważa kolejne podziały tegoż nurtu, wyróżniając ojczyzny utracone, ojczyzny przodków, ojczyzny przenośne, ojczyzny wybrane i ojczyzny wykreowane[6]. Krytyk podkreśla, jak ważnym aspektem przemian prozy miejsc były właśnie zmiany na literackiej mapie zainteresowań: z Kresów na terytoria Polski (przykładowo: bogato opisywane przez wielu pisarzy Gdańsk, Wrocław, Szczecin), z czym wiąże się także zmiana podmiotu: już nie wygnaniec, ale osadnik opisuje swoje miejsce, obok problemu pamięci o miejscu pojawia się w rozważaniach prozaików kwestia wrastania w nową małą ojczyznę, która bynajmniej nie jest biała kartą, lecz posiada swoją bogatą historię, utrwaloną w miejscach, rzeczach, pamięci o ludziach, którzy kiedyś byli mieszkańcami danego miasta[7]. Wszystko to dodatkowo przybiera nową formę dialogu bądź gry z tradycją, co spowodowane jest większą świadomością konwencji literackiej. Tak odmieniony, przedefiniowany nurt małoojczyźniany przyczynił się do powrotu kulturowych debat o tożsamości, indywidualizmie, prawdach i złudzeniach mitograficznego utrwalenia[8], wykraczając daleko poza to, co pod nazwą „literatury korzennej” zwykło się znajdować. Obecnie wznowione przez pisarzy i badaczy zainteresowanie relacją tożsamość-miejsce-literatura, wraz z wejściem na scenę kolejnego pokolenia literackiego zmieniało swoje oblicza, ewoluując w stronę rozpoznania przestrzeni otwartej, kosmopolitycznej, a następnie powrotu do miejsc, powrotu nieudanego, bo niosącego ze sobą doświadczenie atopiczne[9]. W większym też stopniu w centrum rozważań znalazł się obszar miejski, jako najczęstszy ze sposobów doświadczania świata w kategoriach przestrzennych.

Zmiana tonu?

Pomimo pojawienia i utrwalenia się wśród krytyków tezy o wyczerpaniu i autokompromitacji literatury miejsca[10], a także wejściu nowych tendencji w opisie przeżywania przestrzeni, nie można powiedzieć, że nurt ten faktycznie przestał istnieć na polskim rynku literackim, o czym świadczą kolejne ukazujące się pozycje książkowe, ale i właśnie owa dążąca dalej refleksja humanistyczna nad znaczeniem miejsca w procesie budowania tożsamości. Zintensyfikowane rozważania teoretyczne stały się impulsem do ponownego przyjrzenia się sposobom i funkcjom reprezentowania miejsc w kulturze. Przed literackimi topografiami postawione zostało wyzwanie ponowoczesności, wiążące się ze świadomością końca wielkich narracji, a więc i ustalonego arbitralnie, jedynego właściwego kodu wartości. Kazimierz Brakoniecki, autor artykułu[11], który otwiera pole do namysłu nad przyszłością ponowoczesnej literatury regionalnej, dalszego rozwoju tego nurtu upatruje w połączeniu prywatnych doświadczeń historii i regionów z powszechnymi lekcjami historii i epok, a dalej w reinterpretacji rzeczywistości, idei religii, dokonujących się w określonych miejscach.

Wierzę, że przypadkowy człowiek i przypadkowy rodzinny krajobraz, prowincja człowieka mogą stać się przykładowym wędrowaniem do prawdy, światła i ciemności. Do źródła[12].

W dalszych rozważaniach olsztyński twórca i teoretyk nakreśla nowe zadania, z którymi zmierzyć musi się odnowiony nurt literatury miejsc:

Przyszedł czas na odmitologizowanie prowincjonalnych nostalgii, kiczowatych i ponownie powierzchownych uniesień wielokulturowych, sentymentalnych zauroczeń kresami i rozpoznanie zagęszczonej do czarnych dziur rzeczywistości społecznej i politycznej. Ten postulowany proces demitologizacji miejsca, to żądanie zmiany tonu narcystycznego i nostalgicznego na ton odpowiedzialności egzystencjalnej, to wskazywanie wartości literatury w krytycznym rozpoznawaniu schematów emocjonalnych i poznawczych tu i teraz nie powinien dotyczyć tylko polskiej literatury „małych ojczyzn”, ale również literatury naszych sąsiadów (…)[13].

Postulując szerszy namysł nad miejscem w literaturze ponowoczesnej, nie tylko w zakresie refleksji historycznej, ale przede wszystkim egzystencjalnej wpisuje się Brakoniecki w szersze dyskusje dotyczące fenomenu miejsc, prowadzone przez polskich literatów i krytyków[14]. Uczestnicy dyskusji odwoływali się w swych rozważaniach do tradycji literackich, obserwacji zjawisk współczesnych oraz własnych doświadczeń twórczych. Na przecięciu się romantycznych tradycji regionalnych, globalizacji i kultury masowej pojawiło się wiele znaków zapytania, ale i refleksja nad ocalającym więzi międzyludzkie i egzystencjalny sens charakterze literatury małych ojczyzn.

Koniunktura na miejsca w literaturze nie skończyła się wraz ze złowrogimi wróżbami krytyków. Płynna nowoczesność, tożsamość zadana, dyslokacja miejsc to zjawiska, które nie dość, że nie przyczyniły się do zerwania głębszych związków człowieka i jego tożsamości z miejscem, ale sprawiły, że region ponownie stał się ważnym punktem odniesienia na mapie ludzkiej tożsamości. Co do wzmożonej wartości miejsca zgodni są Zygmunt Bauman, podkreślający ludzką potrzebę przynależności do „konkretnego gdzieś”[15], czy interesujący się nie-miejscami (przestrzeniami tranzytywnymi jak dworce, lotniska, supermarkety, galerie handlowe) Marc Auge, którzy przekonują, że - paradoksalnie – dominujące w dzisiejszym świecie nie-miejsca budzą tęsknotę za miejscami tradycyjnymi, będącymi opoką tożsamości człowieka[16].

Wobec tak bardzo rozwiniętej współczesnej refleksji nad rolą przestrzeni w procesie budowania tożsamości i daleko idących rozważań na temat literackiego odbicia realnych miejsc analiza narracji regionalnych nadal pozostaje wyzwaniem dla badaczy i krytyków literatury. Ciągle nowe narzędzia i języki interpretacji dostarczane przez teoretyków pozwalają na coraz to ciekawsze ujęcia zagadnienia stosunku miejsca do tożsamości człowieka. Dlaczego więc pewne miejsca zdają się nie istnieć lub istnieć w bardzo ograniczony sposób w tej bogatej już historii namysłu nad przestrzennością egzystencji?

O czym milczał Górny Śląsk? Polemika z myślą nieprecyzyjną

O czym milczy nowsza literatura na Śląsku? (…) na Śląsku wyraźnie nieobecny jest temat gdzie indziej bardziej szeroko poddawany analizom pisarskim. Myślę o problematyce „małej ojczyzny”, kultury i historii lokalnej, która zwłaszcza po roku 1989 zyskała szeroki rozgłos w literaturze polskiej. Na Śląsku jednak ten wątek pojawił się sporadycznie i w ograniczeniu[17].

Wydawać by się mogło, że Górny Śląsk ze swoją wielokulturowością, skomplikowaną historią i zapoczątkowanymi w latach dziewięćdziesiątych gwałtowanymi przemianami społecznymi jest idealnym regionem do literackiej eksploatacji, ciekawym tak dla pisarzy, jak i odbiorców literatury. Jednak przyglądając się literackim topografiom, obok dobrze opisanego Gdańska, Szczecina, Wrocławia, a nawet Mazur, Śląsk nie zajmuje znaczącej pozycji. Wypadałoby chyba jednak powiedzieć: nie zajmował. Pytanie o obecność tego regionu Polski we współczesnej literaturze najszerzej stawia Elżbieta Dutka w swojej pracy Zapisywanie miejsca. Szkice o Śląsku w literaturze przełomu wieków XX i XXI:

(…) pragnę postawić pytanie o Śląsk: na ile ten region stał się na przełomie wieków XX i XXI okolicą literacką, jakie są jego „topografie” – zapisy w tekstach kultury powstałych po 1989 roku[18]?

O ile pytanie postawione powyżej jest trafne, o tyle odpowiedź na nie nie wydaje się być ujęciem pełnym. Autorka stwierdza, że pomimo rozbudzenia się życia literackiego i środowisk twórczych po „przełomowym” roku 89. za sprawą roli, jaką odegrały czasopisma „Fa-art.”, „Opcje” i „Śląsk”, a także ożywienia się twórczego poetów-debiutantów, formujących się w grupy (Na Dziko, Estakada) oraz kontynuatorów takich jak Cezary Kęder, Grzegorz Słobodnik czy Tadeusz Sławek, śląski regionalizm nie odcisnął tak dużego śladu w literaturze małych ojczyzn, jak przykładowy Gdańsk. Można się z tym stwierdzeniem zgodzić jedynie częściowo. Dutka przyglądając się wydarzeniom ostatnich dwudziestu lat odnotowuje, że ani poezja, ani proza o śląskim rodowodzie nie uzyskały znaczącego rozgłosu we współczesnym życiu literackim, w którym najdonioślejszym (sic!) wydarzeniem dotyczącym śląskiej kultury literackiej stało się wydanie w 1994 roku w całości poświęconego śląskiej sztuce numeru „NaGłosu”[19]. O niezwykłości tego numeru wypowiada się w słowie do czytelników Bronisław Maj:

Dzisiejsze spotkanie w „NaGłosie” jest niezwykłe. Przenosimy się bowiem do przedziwnej krainy: na pozór – doskonale znanej i nieciekawie szarej, ponurej, zimnej i smutnej, a tak naprawdę – krainy tajemniczej, fantasmagorycznej, mitycznej. Krainy krzyżowania się dróg wielu narodów i kultur, ojczyzny wielu twórców, matecznika zdumiewającej wyobraźni, wrażliwości… Przenosimy się na Śląsk[20].

Wśród twórców, którzy przypomniani bądź zaprezentowani zostali na stronach „NaGłosu” znaleźli się pisarze polsko- i niemieckojęzyczni, młodsi i starsi: Horst Bienek, Piotr Lachmann, Adam Zagajewski, Julian Kornhauser, Maciej Melecki, Wojciech Kuczok, Kazimierz Kutz i wielu innych twórców, obok literatów malarze, rzeźbiarze, fotograficy. Wyciągnięcie jednak przez Dutkę wniosku, że to właśnie temu numerowi „NaGłosu” Śląsk zawdzięcza wpisanie na mapę polskiej literatury najnowszej, na forum ogólnopolskim, jest jednak nieprecyzyjne. Tak jak i nieprecyzyjna wydaje się konkluzja, że wynik tego przeglądu nie pozostawia złudzeń, co do faktu, że młodzi twórcy, debiutanci raczej nie byli zainteresowani pielęgnowaniem śląskiego regionalizmu. Warto przypomnieć, że od wydania pamiętnego numeru czasopisma, a więc roku 1994, do wydania Szkiców o Śląsku w literaturze przełomu wieków XX i XXI, czyli anno domini 2011, minęło mnóstwo czasu, który przyniósł wiele zmian w życiu literackim Górnego Śląska, o których autorka zdaje się milczeć, jak i milczy w jej pracy Śląsk.

Nieuważne spojrzenie historyczno- i krytycznoliterackie prowadzi do zgubnej stereotypizacji literatury górnośląskiej, utrwalając odbiorców i badaczy literatury w powszechnym pod koniec XX wieku (i może wciąż jeszcze na początku wieku XXI) odczuciu, że Śląsk nadal jest „niezapisany” w literaturze najnowszej i pozostaje „Wielką Niemową”[21]. Okazuje się jednak, że milczenie błędnie uznane zostało za niezdolność wyrażania, a osąd ten skutkował w przeoczeniu słów ważnych, które - mimo wszystko - zostały wypowiedziane. Ostatnie lata przyniosły w literaturze i krytyce literackiej ożywienie dyskusji nad kategorią szeroko rozumianej śląskiej tożsamości, kwestii odrębności kulturowej tego regionu, specyfiki mentalności jego mieszkańców, ich doświadczenia miejsca, czasu i historii. Piszący o Śląsku i na Śląsku poruszyli niewygodne tematy etnicznej odmienności, wstydu, wykluczenia, politycznego uzależnienia i krzywdzącej stereotypizacji. Kolejne wypowiedzi górnośląskich artystów, nie tylko literatów, ale i performerów (przykładowo bytomskie performance Jerzego Beresia), fotografików (zdjęcia Jerzego Lewczyńskiego, Joanny Chudy) zdają się wybrzmiewać coraz głośniej.

Literatura, tożsamość, etniczność. Głośniej

Jeżeli założymy, zgadzając się z refleksją nad podmiotowością Charlesa Taylora, który zwraca uwagę na zakorzenienie jako jedną z podstaw tworzenia się tożsamości[22], że samoidentyfikacja współczesnego człowieka nie jest już zdeterminowana tylko przez genealogię bądź różnie rozumianą przynależność, lecz jest kategorią zadaną, musimy też zastanowić się nad stopniem, w jakim jest ona, jak widziałby to Alsdair MacIntyre, autokreacją, czy „permanentną konstrukcją”[23]. Pomijanie uwarunkowań zewnętrznych wobec solipsystycznego ja, nie wydaje się być rozwiązaniem satysfakcjonującym i wyczerpującym. Wpływ określonej przestrzeni kulturowej i geograficznej, konkretnych miejsc, które budują swoistą siatkę obiektywnych i zasadniczo stałych wyznaczników dla owej indywidualnej konstrukcji, jaką jest tożsamość, jest niebagatelny. Powracający wciąż w rozważaniach humanistów problem zadomowienia, wykorzenienia, przesunięć w przestrzeni fizycznej i ich przełożenia na przesunięcia w przestrzeni egzystencjalno-aksjologicznej dowodzi ważności zagadnienia. Zagadnienia, które intensyfikuje się na niejasnych, palimpsestowych obrzeżach mapy, gdzie procesy tożsamościowe niejednokrotnie ulegają „rozmyciu. Jednym z najtrudniejszych do uchwycenia, padającym najczęściej ofiarą uproszczeń regionem-kolażem jest właśnie obszar Górnego Śląska. Jego tożsamościowa niejasność łączy się jednak (w sposób charakterystyczny i odróżniający od innych granicznych kolaży) z innym zjawiskiem: usilnym dążeniem do wykrystalizowania odpowiedzi na pytanie o słuszność mówienia o kategorii śląskości i jej problematyczności.

Śląsk jawi się jako locum europejskie. Znajdując się w różnych strefach wpływów, jego udziałem był ferment myślowy i pewne rozmycie procesów tożsamościowych. Podobne rozmycie stało się udziałem różnych regionów europejskich. Ale udziałem Śląska stało się też dążenie do krystalizacji tożsamości, gdyż trudno na Śląsku nie zauważyć siły świadomego lokowania siebie w przestrzeni mentalnej[24].

To „lokowanie siebie w przestrzeni mentalnej”, a więc próby zdefiniowania własnej tożsamości w stosunku do miejsca, a jak miejsca to i jego nieodłącznych filarów: czasu, historii, drugiego człowieka stało się siłą napędową wielu tekstów kultury, które na Śląsku i o Śląsku powstały i mówią. Niezależnie od odpowiedzi na pytanie o to, czy zasadnym jest mówienie o „śląskim locum kulturowym”[25] należy zauważyć, jak bogatą i rozległą, rozpiętą pomiędzy polskość, niemieckość, i śląskość właśnie (a więc kategorię wymykającą się klasyfikacji narodowej) tekstowością stały się górnośląskie topografie. Zapisy Śląska, tego bezpowrotnie minionego (Śląsk Henryka Wańka), współczesnego (jak w twórczości Wojciecha Kuczoka), uobecnianego (powieści Kazimierza Kutza, Feliksa Netza) i fantastycznego (literacka wizja Grzegorza Kopaczewskiego) stają się ważnym świadectwem sposobów doświadczania miejsca pochodzenia, często odczuwanego jako wstydliwe, niewygodne, zbytnio obarczone stereotypem etnicznym, historią, polityką, nadmiarem pamięci zbiorowej i pamięci indywidualnych.

Problem rozpiętości przestrzeni tekstowej prowadzi do niemocy poznawczej, która odsłaniana jest przy próbach określania tego, czym jest Śląsk i śląskość. Przekłada się to prosto na wagę i banał dyskusji. (…) zbyt wiele jest tych utartych szlaków w myśleniu o Śląsku, które oswajają poznawczo przedmiot i jednocześnie go unicestwiają[26].

Być może wspomniana przez Aleksandrę Kunce niemoc poznawcza stała się podstawą, na której wyrósł kolejny ze stereotypów łączonych z regionem Górnego Śląska: jego rzekome milczenie, kulturalna i literacka pustka, z rzadka znaczona ciekawszymi dyskusjami bądź tekstami. Milczenie tej przestrzeni zostało przerwane wieloma ważnymi tekstami, wpisującymi się w kulturę w najszerszym tego słowa znaczeniu, wykraczającym poza fenomen środowiska kulturalnego obszaru górnośląskiego. Wspominane książki Feliksa Netza, Henryka Wańka, Kazimierza Kutza, Stafana Szymutki – wymieniając tylko najbardziej znane nazwiska mające swój wkład w wielką, płynną opowieść o miejscu „nieopowiedzianym”, przekraczają tradycyjnie rozumiany nurt małoojczyźniany, kierując się ku uniwersalizmowi rozważań, uciekając od banału konwencji, rozpatrując kwestie tożsamości, miejsca, czasu i pamięci z wielu różnych perspektyw.

Paradoksalnie odnotowywane przed laty mniejsze zainteresowanie nurtem „małych ojczyzn” na Śląsku przyczyniło się do tego, że temat śląski nie uległ w literaturze nadmiernej schematyzacji, wciąż jest wyzwaniem, które może być na nowo realizowane. Podejmując lokalne tematy artyści muszą mieć świadomość schematów, konwencji, banałów, których nie uniknęli pisarze związani z innymi regionami. Konieczne okazuje się nie tylko poszukiwanie nowych rozwiązań artystycznych, ale także pogłębianie rozpoznanych tematów, odkrytych już wcześniej problemów, przez lata przemilczanych, które miały status „białych plam” w dziejach regionu i jego mieszkańców oraz – przede wszystkim – odmienna problematyzacja stosunku jednostki do miejsca zamieszkania (poszukiwanie „niezdewaluowanych” określeń, kategorii, weryfikacji dotychczas używanych, takich jak zadomowienie, swojskość, obcość, bliskość). Wciąż okazuje się, że nie ma łatwych odpowiedzi na pytanie o tożsamość kulturową Śląska i Ślązaków. Sprawy tego regionu w utworach literackich nie są czymś danym, ale ciągle są zadane, domagają się poszukiwań wciąż nowych perspektyw, punktów widzenia, sposobów artystycznego wyrażenia[27].

Milczenie przerwane zostało także w dyskusjach literaturoznawczych i krytycznych. Realne potrzeby wypowiadania się na Śląsku i o Śląsku, umiejscowienia i uporządkowania faktów kulturalnych, literackich i inicjatyw kulturotwórczych przyczyniły się do powstania i funkcjonowania nowych (obok „Fa-artu”, kolejno powstających, manifestujących swą odrębność i znikających grup poetyckich) środowisk takich jak prowadzący działalność kulturotwórczą, wydawniczą i naukową Instytut Mikołowski, czy w końcu głośnego w ostatnich dniach otoczenia twórców i współpracowników kwartalnika „Fabryka Silesia”, któremu zawdzięczamy ponowne otwarcie dyskusji o tym czy i czym jest literatura śląska[28].

I choć pytanie o kanon wydaje się być nieco opóźnione, w zasadzie przez literaturę najnowszą przepracowane, jednak wyrosło ono z tej samej potrzeby, co i sama literatura, o której mowa: z pragnienia krystalizacji.

Owa parokrotnie powracająca kategoria krystalizacji wydaje się być jednak – paradoksalnie – potrzebą ponownej rozmowy, ponownego namysłu, wypowiedzenia pewnych kwestii pozostających ciągle w cieniu dyskusji publicznej, bardziej niż potrzebą ustanawiania porządku, kanonu, hierarchii.

Wszelka opowieść o śląskiej kulturze, która miałaby być okrzepłą formą po latach tych wydzielonych historycznie górniczych migracji, jest chybioną historią. (…) kultura śląska jest czasoprzestrzenią rozpiętą przez wielość narodową, wyznaniową, warstwową, cywilizacyjną. To rozległa czasowość i brzemienna wielością pamięć historyczna. Pełna pęknięć, napięć, zgrzytów[29].

Świadomość niebezpieczeństwa, jakie niosą ze sobą próby zamykania różnorodności w zbyt stałych formach i sztywnych strukturach powoduje, że decyduję się jedynie na zasygnalizowanie pewnych wątków, moim zdaniem kluczowych, konstytuujących specyficzny charakter literatury górnośląskiej, podkreślający jej kontekst mentalny. Wybrane przeze mnie tropy są tylko próbą dotknięcia tożsamościowego charakteru wspominanej prozy, prezentującego tak różne przecież style myślenia czy prywatne mitologie. Próba ta jednak ma swój wyraźny cel: jest nim myślenie wielkościowe o zróżnicowanej i niekoherentnej prozie Górnego Śląska ostatnich lat.

Powaga i śmieszność. O tożsamościowym charakterze literatury górnośląskiej

Badacze literatury zwracają uwagę na fakt, że twórczość śląska ma charakter palimpsestowy, zanurzona jest w konkretnym kontekście mentalnym tworzonym przez czas, przestrzeń, doświadczenia historyczne, a wreszcie nawyki myślowe i zachowaniowe. Można też na nią patrzeć jak na kumulację doświadczeń jednostkowych, które oscylują między przeszłością a teraźniejszością[30] Nie jest to jednak specyfikacja, która uchwyciłaby tylko i wyłącznie twórczość związaną z Górnym Śląskiem, wszak wszelka twórczość może zostać w podobny sposób scharakteryzowana. Można zaryzykować stwierdzenie, że wyjątkowość śląskich tekstów leży gdzie indziej - w osobliwych tropach odciśniętych w narracjach tego regionu, powracających niezależnie od osoby autora czy rodzaju realizowanej fabuły. Tropy te nie zawsze i nie dla wszystkich są czytelne, zawierają na wielu różnych płaszczyznach, od językowej po symboliczną. Realizowane są u większości przywołanych pisarzy także w postaci wątków, które konstytuują śląskość jako specyficzną mentalność, przekraczającą klasyfikacje narodowe (deklarowaną polskość czy niemieckość). Wizje pisarzy tak różnych poglądowo, wiekowo i artystycznie jak Netz, Kutz, Waniek, Szymutko, Ostroch, a nawet dalej, sięgając do źródeł najnowszej powieści górnośląskiej, a więc Bienka i Janoscha łączy oczywiście, jak wskazuje większość literaturoznawców, konkret historyczny, gospodarczy, obyczajowy, językowy – mówiąc prościej – konkret miejsca, jakim jest Górny Śląsk. Spoiwem tego wielogłosu o tożsamości „piątej strony świata” i jej mieszkańców wydaje się być jednak coś więcej, pewne kategorie, wśród których najbardziej symptomatyczne wydają się być: obcość, tęsknota i melancholia.

Piętno obcości, łączy się u górnośląskich artystów z pojęciem wstydu, trudnej tożsamości postrzeganej jako rany[31]; tęsknota kojarzona bywa z nieobecnością, brakiem i ubywaniem; w końcu osobliwa melancholijna zaduma sprzężona zostaje z dystansem wobec tego, co wokół. Wymienione wyznaczniki mogłyby wskazywać na literaturę śląską jako „doloryczną”, koncentrującą się wokół traumy etnicznej odmienności i niesprawiedliwości narosłych stereotypów. Tak jednak, co pokazuje praktyka czytelnicza, nie jest. Ciągle bolesne, często rozliczeniowe tematy realizowane są z typowym dla śląskiego sposobu postrzegania rzeczywistości dystansem, balansując pomiędzy powagą a śmiesznością, lub – jak u Kutza, Janoscha - wagą poruszanych kwestii a przaśnym poczuciem humoru.

Wspomniane przeze mnie jako pierwsze piętno obcości powraca w twórczości prozatorskiej zwykle jako stygmat języka bądź, z tym się łączącej, wymuszanej odgórnie deklaracji narodowości, światopoglądu, „opowiedzenia się” po jednej ze stron granicy.

Ślązacy mieli nader wyraziste piętno: mówili gwarą, która była traktowana jako nieczysta polszczyzna,
a rodzinne powiązania wielu z nich stawiły pod znakiem zapytania czystość ich polskiego pochodzenia. I coz tego, że czuli się Polakami, że ich przodkowie walczyli w trzech powstaniach o polskość Śląska[32]?

Stygmat bycia Ślązakiem, a więc politycznie niedookreślonym (z perspektywy narodowej), podejrzanym człowiekiem, wyróżniającym się sposobem mówienia i myślenia pojawia się w Piątej stronie świata Kutza, którego bohater do perfekcji doprowadza swoją literacką polszczyznę i oducza się wyniesionego z domu akcentu, aby nikt spoza Śląska nie podejrzewał jego pochodzenia.

Trudność w przyswojeniu czystej polszczyzny wiąże się z melodyką naszej gwary. Człowiek pozbawiony słuchu nigdy nie nauczy się dobrze mówić po polsku, bo być muzykalnym w tym wypadku oznacza nie tyle nauczyć się melodii, ile umieć się pozbyć własnej. (…) Wtedy, w Tczewie, mówiłem po polsku, nie bucząc z tutejsza. Nawet w alkoholowym zamroczeniu beblałem jak trzeba. (…)Dziś tamto wspomnienie wprawia mnie w rozrzewnienie, ale wtedy czułem się odmieńcem – jakimś Indianerem – i topiłem swój żal w wódce[33].

Z kolei Kazik Kranz, bohater Urodzonego w Święto Zmarłych Feliksa Netza na każdym kroku, już od pierwszych klas szkoły podstawowej, zmuszany jest do wyraźnego określenia swojej narodowości, bowiem jego „niemieckie nazwisko” i „tyn [niemieck] akcynt” wzbudzają nieufność i wrogie reakcje otoczenia, piętnującego po wojnie wszystko, co niemieckie. Usilny namysł nad tożsamością, wymóg czystości narodowo-ideowej i zdeklarowania były wynikiem fundującej niejednolitą przynależność państwową historii. Jakby wbrew tym stereotypom ciążącym ku jednolitemu obrazowi rzeczywistości pisarze wskazują na niemożność zastosowania tego typu narodowych i folklorystycznych szablonów, które deprecjonują wielokulturowość i wielowymiarowość społeczno-historyczno-narodowego kolażu. Piętno stereotypu - historycznego, gospodarczego, społecznego, stygmat klarowności politycznej, w końcu język (bohater większości tych narracji) to stale nie dość opisany wątki górnośląskiej prozy. Uniwersalny wymiar tej refleksji krążącej wokół – tak modnych dzisiaj, a obecnych na Śląsku od dawna – kategorii wykluczenia, inności, obcości wpisuje się we współczesną refleksją nad tożsamością marginalizowaną, odmienną. Piętno zmusza do bycia czujnym i świadomym własnej inności.

(… )my tu, na tym przeklętym Śląsku, musimy mieć się na baczności. Nigdy nie wiadomo, czy znowu nie przyjdą tacy, którzy „odwrócą koszulę na drugą stronę” i powiedzą, że jestem Szwab. Albo Polak – bo to nigdy nie wiadomo, co się komu podoba[34].

Wspomniane czujność i świadomość własnego bycia w przestrzeni podejrzanej, ciągle poddawanego wartościowaniu z zewnątrz, kieruje myśl w stronę kolejnego tropu łączącego powstającą na Śląsku literaturę – tęsknocie, która zwraca się w przeszłość, pochylając się nad tym, co nieobecne bądź niemożliwe do uobecnienia.

Śląsk obecnie jest w dużej mierze tęsknotą za tym, co było: dawnym domem, dawną przestrzenią, dawnymi ludźmi, dawną świętością, dawnym azylem. Azyl ten jest utopijny, przywołuje, a raczej powołuje czasy spokoju i trwania, które nie tyle są stanem, ile jedynie punktem w natłoku zdarzeń. Czy były kiedyś złote czasy Śląska[35]?

Przywołane słowa Aleksandry Kunce mogłyby sugerować, że nieprzepracowany temat małej ojczyzny powraca w scenerii Górnego Śląska. To jednak nie do końca prawda. Oparte na wspomnieniu i fascynacji nietrwałością narracje Wańka (jak choćby najbardziej bolejąca nad tym, co minione książka Finis Silesiae), powracające do przeszłości z pewną dozą sentymentu historie Kutza, Netza i Ostroch wykraczają jednak daleko poza prozę wspomnieniowo-nostalgiczną w ogólnie przyjętym znaczeniu tego terminu bądź w ogóle się w nią nie wpisują. Trafnie postawione przez Kunce pytanie: czy złote czasy Śląska miały w ogóle miejsce, zwraca uwagę na rewers powracającej w prozie przeszłości i pamięci o niej – na teraźniejszość. Obecna u wspomnianych prozaików pamięć to struktura powołująca, bardziej niż przywołująca minione czasy, mająca być swoistym dopełnieniem i jednocześnie remedium teraźniejszości. Śląska współczesność odbierana jest bowiem jako pęknięcie, luka, powodująca tęsknotę za czymś nieobecnym, co być może nigdy nie było obecne. Poszukujący we własnej pamięci odpowiedzi na dręczące pytania Kutz, balansujący na granicy istnienia i nieistnienia (tego, co było lub być mogło) Waniek, wracający do historii i wydarzeń czasów PRL-u Netz, nie budują w swoich narracjach mitu złotej przeszłości, krainy ładu czy wielkiej wspólnoty. Ich powroty do Śląska sprzed lat zdają się poszukiwać odpowiedzi na pytanie o utratę pewnych mentalnych wartości i granic dzielących świat na to, co swoje i obce, oczywiste i ukryte. Nie są to także wycieczki w poszukiwaniu tożsamości u korzeni. Pytanie ciążące nad tymi rozważaniami dotyczy kwestii dookreślenia człowieka przez czynniki etniczne, polityczne, przestrzenne właśnie. Powraca nurtująca współczesnych humanistów kwestia: czy wspólna czasoprzestrzeń jest wystarczającą podstawą dla utożsamiania siebie z całością? Napięcia w doświadczeniu tożsamości, dziś nazwanej zadaną, płynną są obecne w prozie górnośląskiej niezwykle intensywnie.

To, co jednak uderza najbardziej, a jednocześnie wynika z powyższych rozważań nad tęsknotą i pamięcią, to zjawisko oplatające zarówno śląską literaturę, jak i inne formy wyrazu artystycznego (wspomnianą fotografię, performance), które rozpoznane zostało już wcześniej jako rodzaj osobliwej melancholii. Znaczący jest koloryt, nastrój, w jakich utrzymuje się większość tekstów kultury tego regionu Polski. Nieprzepracowane jeszcze kategorie krzywdy, wstydu, zakłamanego wizerunku, pękniętej tożsamości odbijają się w tytułach, w sposobie obrazowania, symbolach i porównaniach, jakie wiązane są ze Śląskiem. Dominująca czerń tej ziemi, jej ogrodów, ulic, nawet świecącego nad nią słońca, narzucona przez dominujący dyskurs peryferyjność piątej strony świata, przypisywana przaśna, wręcz prostacka ludowość i religijność to „znaki rozpoznawcze” tego, co śląskie. Tak jakby duch miejsca kształtował spojrzenie artystów (częstokroć bawiących się etnicznymi stereotypami), ale i recepcję odbiorców, mających pewien wizerunek miejsca utrwalony w świadomości. Wiszący nad omawianą twórczością ciężar Saturnowej zadumy jest wynikiem pewnego myślowego rozproszenia, o którym Marek Bieńczyk powie, że jest:

(…) powodowane przez uporczywe roztrząsanie straty, jest dryfowaniem wśród kalekich, naruszonych sensów, i zarazem, paradoksalnie, jest ciężkim bezruchem wobec nadchodzącej ponaddźwiękowej szybkości nowoczesnego miasta[36].

Na zawieszenie pomiędzy przeszłością – tą historyczną i polityczną, czyli z jednej strony charakterem robotniczo-przemysłowym, wraz z później przyczepioną łatką peerelowskiego pieszczocha i gospodarczego herosa, teraźniejszym rozbiciem, bezrobociem i wzrastającą nędzą i nadciągającą przyszłością miasta post-przemysłowego wskazują socjologowie. Dziwność i smutek dużych miast dzisiejszego Górnego Śląska, jak przykładowych Katowic Wańka oraz całkowite zatracenie małych miejscowości jak opisywane przez Kutza Szopienice, Roździeń tworzą coś, co nazwać by można „duchem miejsca”. Duch ten napędzany jest mechanizmem wspomnienia, mnożącego kolejne obrazy przeszłości w świecie, który nieustannie i gwałtownie się przeobraża, represywnie przekształcając przestrzeń i jednocześnie – przekształcając tożsamość Górnoślązaków. Niezamknięta przeszłość, objawiająca się w bezkresnym rozpamiętywaniu krzywd, win i zasług, z drugiej zaś strony bardzo silne współcześnie stereotypizcja i generalizacja wiedzy o Śląsku (do dziś dla niektórych podejrzanym politycznie i narodowo) to kontekst dla melancholii, która – jeszcze raz wracając do Bieńczyka – „nigdy nie odnajdzie straty”. Nie odnajdzie, bo też nie odnaleziona do tej pory została odpowiedź, co czyniło i czyni Górny Śląsk odmiennym kulturowym locum, w czym zawarta została jego siła i ponadczasowa wartość i czy w ogóle możliwym jest mówienie w tych kategoriach. Wspomniani artyści dotykają kolejnych kręgów wtajemniczeń śląskiej duszy i ducha miejsca, ciągle jednak natrafiając na to, co niewysłowione, nieuświadomione, pęknięte. Pewnych odczytań losu i historii oraz związanych z nimi uczuć nie da się ująć słowem, nienazwane zaś wytwarzają melancholijną aurę, która, gdy zawiśnie nad zbiorowością, przeradza się w mit miejsca. W tym przypadku w mit zapomnianego „szmaragdu Europy[37]” czy „czarnego ogrodu”. Mity bowiem tłumaczą najwięcej.


Przypisy

[1] Nowy kwartalnik kulturalno-artystyczny wydawany od maja 2012 przez ROK Katowice.
[2] Z. Ziątek, Sierpień – grudzień – historia. Od dokumentów czasu do literatury miejsca w: Sporne sprawy polskiej literatury współczesnej, red. A. Brodzka, L. Burska, Warszawa 1998, s. 321.[3] M.in. J. Jarzębski, Apetyt na przemianę. Notatki o prozie współczesnej, Kraków 1997., P. Czapliński, Ślady przełomu. O prozie polskiej 1976-1996, Kraków 1997., M. Stala, Coś się skończyło, nic się nie chce zacząć. Z przygód poezji w latach dziewięćdziesiątych w tegoż: Przeszukiwanie czasu, Kraków 2004, D. Nowacki, Zawód: czytelnik. Notatki o prozie polskiej lat 90., Kraków 1999.
[4] Przykładowe lokalne inicjatywy i pisma: olsztyńska „Borrusia”, lubelskie „Kresy”, gdański „Tytuł”, sopocki „Topos”, śląski „Fa-art.” I wiele innych.
[5] H. Gosk, Zamiast końca historii. Rozumienie oraz prezentacja procesu historycznego w polskiej prozie XX i XXI wieku podejmującej tematy współczesne, Warszawa 2005.
[6] Czapliński, Wzniosłe tęsknoty. Nostalgie w prozie lat dziewięćdziesiątych, op.cit., s. 105-128.
[7] Jednymi z najciekawszych realizacji tego typu refleksji są powieści S. Chwina, Hanneman, Gdańsk 1995 i I. Iwasiów, Bambino, Warszawa 2008.
[8] P. Majerski, Literacki syndrom”małej ojczyzny” w: Dialog regionów: jedność państwa, prywatność regionu (Śląsk – Małopolska - Morawy) red. S. Krawczyk, P. Majerski, Czerwionka-Leszczyny 2005.
[9] E. Rybicka, Globalni i lokalni w: „Autoportret”
[10] Opinie takie prezentowali m.in.: K. Uniłowski, Skądinąd. Zapiski krytyczne, Bytom 1998., T. Komendant, Czym była, czym mogła być literatura korzenna w: „Tytuł” 1997, nr 1, s. 97., D. Nowacki, Zawód: czytelnik, op.cit. i wielu innych.
[11] K. Brakoniecki, Ponowoczesny regionalizm w: „Nowy Nurt” 1996, nr 8, s.1.
[12] Ibidem, s. 11.
[13] K. Brakoniecki, Prowincja człowieka. Obraz Warmii i Mazur w literaturze olsztyńskiej, Olsztyn 2003, s. 11.
[14] Małe ojczyzny – raj dla twórców? Debata z udziałem T. Dąbrowskiego, P. Huellego, W. Kudyby, prowadzenie: W. Wencel w: „ Nowe Państwo” 2003, nr 1, s. 17-21.
[15] Z. Bauman, Wspólnota. W poszukiwaniu bezpieczeństwa w niepewnym świecie, Kraków 2008.
[16] M. Auge, Nie-miejsca. Wprowadzenie do antropologii hipernowoczesności, Warszawa 2010.
[17] M. Kisieli, Cnota nieobecności w: „Gazeta Wyborcza” (dodatek katowicki), 2000, 17 maj, s. 12.
[18] E. Dutka, Zapisywanie miejsca. Szkice o Śląsku w literaturze przełomu wieków XX i XXI, Katowice 2011, s. 27
[19] „NaGłos” 1994, nr 15/16.
[20] B. Maj, Od redakcji w: „NaGłos” 1994, nr 15/16, s. 3.
[21] E. Dutka, op.cit., s. 36.
[22] Ch. Taylor, Źródła podmiotowości. Narodziny tożsamości nowoczesnej, tłum, M. Gruszczyński i in., Warszawa 2001.
[23] A. MacIntyre, Dziedzictwo cnoty, tłum. A. Chmielewski, Warszawa 1996, s. 390.
[24] A. Kunce, Myśleć Śląsk w: A. Kunce, Z. Kadłubek, Myśleć Śląsk. Wybór esejów, Katowice 2007, s. 233.
[25] W kwestii tej toczą się gorące dyskusje wśród zwolenników i przeciwników poglądu o odrębności kulturowej Śląska – patrz:. A. Kunce, Z. Kadłubek, Myśleć Śląsk…, op.cit., s. 233-234 i in., rozmowy na łamach kwartalnika „Fabryka Silesia”, nr 1, 2012.
[26] A. Kunce, Z. Kadłubek, Myśleć Śląsk…, op.cit., s.234-235.
[27] Ibidem, op.cit., s. 37-38.
[28] „Fabryka Silesia” nr 1, 2012: tutaj dyskusje wokół kanonu literatury śląskiej i kategorii śląskości, w których głos zabrali m.in. A. Nawarecki, J. Lyszczyna, Sz. Twardoch i inni.
[29] Ibidem, s. 238-239.
[30] A. Kunce, Z. Kadłubek, Myśleć Śląsk…, op.cit. 234 i in.
[31] Ibidem,
[32] S. Gębala, Gorzki to chleb jest śląskość, w: Etniczność, tożsamość, literatura, red. P. Bukowiec, D. Siwor, Kraków 2010, s. 205.
[33] K. Kutz, Piąta strona świata, Kraków 2010, s. 34.
[34] K. Karwat, Ten przeklęty Śląsk, Katowice 1996, s. 15.
[35] A. Kunce, Z. Kadłubek, Myśleć Śląsk…, op.cit., s. 240-241.
[36] M. Bieńczyk, Melancholia. O tych, co nigdy nie odnajdą straty, Warszawa 2012, s. 13.
[37] O Śląsku jako drogocennym kamieniu: Z. Kadłubek, W poszukiwaniu śląskiego szmaragdu, w: A. Kunce, Z. Kadłubek, Myśleć Śląsk…, op.cit. s. 189-228.

Esej: Dariusz Pawlicki ZE ŻMUDZI POD TATRY


Panorama Tatr przyciąga wzrok każdego, kto zbliża się ku nim od strony Nowego Targu. A góry te są takie same, jakie były wieki temu. Tak więc patrząc na nie teraz, widzi się je takimi samymi, jak widziano je, na przykład, przed rokiem 1899. To znaczy przed uruchomieniem połączenia kolejowego z Chabówki do Zakopanego, kiedy to trasę tę pokonywano góralskimi wozami konnymi (możemy wyobrazić sobie, towarzyszące temu, skrzypienie kół, rżenie koni, pokrzykiwania woźniców, zwłaszcza jednak ustawiczne „podskakiwanie” wozów wraz z pasażerami na kamienistej drodze).

Nie można wykluczyć tego, że spojrzenia dziewiętnastowiecznych podróżnych, tak jak wcześniejszych i późniejszych, pozostawiły jakieś ślady na bądź w skałach. Kto wie, są przecież sprawy, które nie śniły się filozofom.

Wspomniałem o XIX w., gdyż patrząc na Tatry, myślałem o postaciach należących do artystyczno-literackiego środowiska zakopiańskiego z przełomu tego i XX wieku. A Zakopane ma to do siebie, że można w nim mieć częsty kontakt, także dotykowy, z miejscami związanymi bezpośrednio z twórcami, którzy odcisnęli ślad w kulturze polskiej. Tyle bowiem ich, na szczęście, się zachowało; do tego skupionych na niewielkiej przestrzeni. Ale obfitość owych miejsc wynika przede wszystkim z obecności w Zakopanem, choćby we wspomnianym okresie, tylu wybitnych artystów i ludzi pióra np. Mieczysława Karłowicza, Władysława Orkana, Jana Kasprowicza, Stefana Żeromskiego, ale przede wszystkim Stanisława Witkiewicza. Właśnie jego, gdyż, jak nikt nigdy, przykuł moją uwagę.

*
To chyba moje pojawienie się przy „Kolibie” (byłem tam po raz pierwszy), sprawiło, że ponownie zainteresowałem się Witkiewiczem. I to na tyle intensywnie, że zacząłem przerabiać tekst jemu poświęcony, który napisałem 7 lat temu. A następnie, niewycyzelowany ostatecznie, odłożyłem na przysłowiową półkę.

Wokół okazałego domu rośnie wiele drzew. Te wyjątkowo duże spośród nich, gdy były bardzo młodymi, z pewnością „przyglądały się”, powstawaniu w latach 1892-94 drewnianej „Koliby”. To znaczy pierwszego obiektu wzniesionemu w stylu, który od początku nazywano zakopiańskim. Dom ten, z całą pewnością zasługujący na miano pięknego, powstał według projektu Stanisława Witkiewicza, będącego zresztą twórcą tego stylu.

Belki, z jakich go wzniesiono, są tymi samymi, które widział Stanisław Witkiewicz, gdy pojawiał się na budowie, aby doglądać realizacji swej architektonicznej wizji. Niejednego elementu konstrukcyjnego przy tym dotykał.

Drewno, z którym miał wówczas do czynienia, było bardzo jasne, nie tak jak obecnie. No i wydzielało zupełnie inny zapach. Teraz czuje się bowiem wyraźnie impregnaty ochronne, którymi pokryto ściany, jak też środki owadobójcze wstrzyknięte w belki.

No ale Cicha Woda płynąca za „Kolibą”, szemrze tak samo, jak czyniła to w ostatniej dekadzie XIX w.

Aby mieć jakiś kontakt ze Stanisławem Witkiewiczem, choćby z jego... cieniem, dobrze jest odwiedzić także inne jego dzieła architektoniczne znajdujące się w Zakopanem. Chociażby te, obok „Koliby”, najbardziej znane. To znaczy kaplicę na Jaszczurówce i dom „Pod Jedlami”. Jeśli chodzi o pierwszy z tych obiektów, to najzupełniej zgadzam się z opinią, że w porównaniu z nim nowe świątynie zakopiańskie wyglądają jak hangary. I nie dzieje się tak dlatego, że kaplica, jak to kaplica, jest niewielka. Wpływ na to ma przede wszystkim bryła powodująca, że po dziele Witkiewicza chce się wodzić wzrokiem: poczynając od dwuspadowego dachu zwieńczonego sygnaturką. Do tego dochodzi bezpośrednie otoczenie w postaci starego lasu świerkowego.

Nietrudno wyobrazić mi sobie Stanisława Witkiewicza stojącego przed wejściem do kaplicy. Uśmiechającego się przy tym lekko – zadowolonego ze swego dzieła. Nie inaczej jeśli chodzi o niego, rzecz ma się z domem „Pod Jedlami”. Oczami wyobraźni widzę, jak po okazałych, kamiennych schodach wchodzi na piętro. Puka do drzwi. A po zniknięciu we wnętrzu, po jakimś czasie, przez jedno z okien wychodzących na północ, podziwia rozległy widok na Zakopane (wówczas jeszcze wieś), jak też łagodne szczyty, w tym Gubałówkę. Zaś znalazłszy się po przeciwnej stronie domu, spogląda na panoramę Tatr. Piękna architektura tego domu usytuowanego celowo na okazałym wzniesieniu, przyciąga uwagę. Tak jak i panorama gór stanowiących jego naturalne tło. I to bez względu na to, z której strony, by się na niego patrzyło.

Olśnienie

Tym, co sprawiło, że kilka lat temu napisałem wspomniany tekst o Stanisławie Witkiewiczu, który teraz zdecydowanie przerabiam, był pewien obraz. A dokładnie jego reprodukcja. Mam na myśli Wiatr halny namalowany przez twórcę stylu zakopiańskiego w 1895 r. Ta praca wciąż robi na mnie duże wrażenie. Na pierwszym planie widać rozległą białą przestrzeń i dwa pochylone drzewa iglaste. A w tle - fragment panoramy Tatr. Wiatr wiejący od ich szczytów, unosi w stronę widza tumany śniegu.

Jest to niewątpliwie apoteoza potęgi gór. Z tym, że niejedna osoba patrząca na ten obraz, może pomyśleć: „Jak dobrze, że mnie tam nie ma!”.

Stanisławów Witkiewiczów było dwóch

W świadomości większości ludzi znających nazwisko Witkiewicz, istnieje tylko jeden Witkiewicz - Stanisław Ignacy Witkiewicz, który przyjął przydomek Witkacy; wybitny dramaturg, oryginalny malarz, teoretyk sztuki; znany także ze swego ekscentrycznego życia. Na powstanie jego swoistej legendy wpływ też miało samobójstwo, które popełnił 18 września 1939 r., na wieść o wkroczeniu do Polski, dzień wcześniej, armii radzieckiej.

Ale bohaterem tego szkicu będzie jego ojciec Stanisław Witkiewicz, ów drugi Witkiewicz, niesłusznie moim zdaniem, zapomniany przez wspomnianą większość.

Stanisław Witkiewicz

Ród Witkiewiczów wywodzi się ze Żmudzi. I tam, a konkretnie w rodzinnym majątku w Poszawszu*, 8 maja 1851 r. urodził się Stanisław Witkiewicz.

Na ukształtowanie światopoglądu przyszłego autora Wiatru halnego wielki wpływ wywarło powstanie styczniowe. Z podziwem patrzył na zaangażowanie swego ojca w narodową sprawę. Ignacy Witkiewicz pełnił bowiem funkcję naczelnika cywilnego powiatu szawelskiego. Młody Witkiewicz dostarczał zaś do obozów powstańczych żywność, amunicję, obrok dla koni.

Po upadku powstania majątek Witkiewiczów został skonfiskowany a Ignacego Witkiewicza skazano na śmierć. W wyniku starań jego żony, Elwiry z Szemiotów, wyrok zamieniono na zesłanie na Sybir. W Tomsku dokąd został zesłany, Ignacemu towarzyszyła dobrowolnie prawie cała najbliższa rodzina: żona, trzy córki i dwóch synów, w tym Stanisław.

Wiosną 1868 r. Stanisław Witkiewicz wyruszył do kraju. Pragnął podjąć starania o wcześniejszy powrót z zesłania ojca (w tym samym roku rodzina Witkiewiczów wróciła z zesłania, jednak Ignacy Witkiewicz zmarł w drodze powrotnej). Chciał też wziąć udział w kolejnym zrywie narodowym. Wychowany w tradycji powstańczej, był bowiem pewien, że społeczeństwo polskie wkrótce ponownie zerwie się do walki. Ale podczas pobytu w Królestwie i Galicji stwierdził, że o kolejnym powstaniu myśli bardzo niewielu. Rozczarowany tym, wyjechał na studia artystyczne do St. Petersburga. Przebywał tam w latach 1868-1871. Studia te kontynuował, od 1872 do 1875, w Monachium. W stolicy Bawarii poznał licznych polskich artystów. Cierpiał tam jednak niedostatek, często głodował, początkowo odczuwał też samotność. I to sprawiło, że młodemu Żmudzinowi, w tym okresie, nie były obce myśli samobójcze. Ale na pobyt w Monachium składał się też początek jego przyjaźni z Józefem Chełmońskim. A także poznanie Adama Chmielowskiego (późniejszy Brat Albert), którego poglądy na sztukę wywarły wielki i trwały wpływ na Stanisława Witkiewicza.

Po powrocie do kraju, wraz z J. Chełmońskim, Antonim Piotrowskim i A. Chmielowskim, otworzył „wielką malarnię”. Mieściła się ona na poddaszu hotelu „Europejskiego”.Warszawska publiczność, gustująca w tradycyjnej, uwznioślonej sztuce, odrzuciła jednak proponowane przez trzech artystów malarstwo realistyczne.

Aby zarobić na utrzymanie, Stanisław Witkiewicz wykonywał w tym okresie ilustracje do czasopism i książek.

Z powrotem Witkiewicza do kraju, wiązał się też początek jego miłości do Heleny Modrzejewskiej; miłości niespełnionej, która zresztą nigdy nie wygasła.

Na początku lat 80. zachorował na gruźlicę. Na leczenie wyjechał w Alpy Tyrolskie.

Niedługo po powrocie, w 1884 r., objął funkcję kierownika artystycznego Wędrowca, redagowanego w Warszawie.

Żona i syn

Wkrótce po objęciu posady w Wędrowcu, Witkiewicz ożenił się z Marią Pietrzkiewicz, nauczycielką muzyki. W roku 1885 przyszedł na świat Stanisław Ignacy Witkiewicz. Warte odnotowania jest to, że został ochrzczony dopiero... sześć lat później. Stanisław Witkiewicz obiecał bowiem Helenie Modrzejewskiej, że będzie matką chrzestną jego dziecka. A wielka aktorka dopiero w 1891 r. wróciła z zagranicznych wojaży (ojcem chrzestnym chłopca był słynny Jan Krzeptowski zwany Sabałą).

*

Małżeństwo Witkiewiczów nie należało do udanych. Maria Witkiewiczowa, zawiedziona w miłości małżeńskiej, całą miłością obdarzyła swe jedyne dziecko. Wychowywała je zresztą we wrogości do ojca. Na początkową niechęć syna do ojca wpływ miał też fakt, że Stanisław traktował potomka, jak człowieka dorosłego - bez żadnych roztkliwień.

W późniejszych latach, to Stanisław Witkiewicz zajął się wychowaniem syna. Czynił to zresztą w bardzo oryginalny sposób. Na przykład, jako zdecydowany przeciwnik systemu szkolnego, zorganizował Stasiowi lekcje w domu. Jedynie egzaminy semestralne zdawał on w szkołach. Pozwalał również synowi czytać wszystko, na co tylko miał ochotę. Sprzyjał też rozmaitym zainteresowaniom syna. O tym, co to wychowanie przyniosło, przekonano się najpierw w Polsce, potem na świecie.

O jego podejściu do sztuki, co dla niego było tożsame z życiem, świadczy, m. in., taki oto fragment listu do syna (czerwiec 1905 r.):

„Można jeść z głodu tanie pomyje (...), ale nie wolno jest pić pomyj ducha, pomyj sztuki dlatego, że tanie. Oddaj wszystko, co masz za jeden diament myśli i wróć bosy, oberwany, ścigany przez wierzycieli, ale nie kupuj taniej wiedzy, tandentnego ducha, tandetnej rozkoszy dlatego, że tania. Otrząśnij się z przygnębienia – bądź dumny, nie zadowalaj się byle czym ani w sztuce, ani w życiu (...)”.

W innym liście do syna, będącym reakcją na jego zamiar podjęcia, w 1905 r., studiów na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, m. in., napisał :

„Co za szczególną mieszaniną sprzeczności jest życie i czy koniecznie każde nowe pokolenie musi być antytezą i reakcją poprzedzającego? Więc po to my walczyliśmy przeciwko niewoli szkolnej, przeciw stadnemu duchowi w sztuce (...) żebyście wy właśnie czuli się dobrze w szkolnym systemie?”

Zachowane w znacznej części, zresztą bardzo liczne, listy** Witkiewicza-seniora do Witkiewicza-juniora, uzmysławiają, jak bardzo przejmował się losem syna (ten zaś listy swoje do ojca zniszczył po jego śmierci). Jak starał się, mimo upływu lat, wciąż nim kierować, jak też doradzać, chronić. Jaki też potrafił być, zwłaszcza w początkowym okresie, apodyktyczny.

Wszechstronny artysta

Stanisław Witkiewicz był nie tylko architektem i malarzem, ale również teoretykiem sztuki, krytykiem artystycznym, poetą, publicystą, projektantem przedmiotów użytkowych (w tym mebli), strojów, biżuterii, instrumentów muzycznych.

W jednym ze swoich tekstów napisał: „Artysta musi być bezwzględnie szczery. To co czuje i jak czuje w (...) chwili, w której w jego umyśle powstaje obraz – to musi on wypowiedzieć bez żadnych zastrzeżeń, żadnych zboczeń, z całą żywiołową bezwzględnością”. Do tego dochodziło jeszcze propagowane przez niego pojęcie prawdy artystycznej. Nie polegającej jednak na wiernym, fotograficznym przedstawieniu na obrazie natury. Uważał bowiem, że artysta ma prawo do dokonywania wyboru i przekształcania w wyobraźni elementów występujących w naturze. Owo przekształcanie może być jednak tylko takie, aby widz oglądający dzieło czuł, że ma do czynienia z czymś rzeczywistym, prawdziwym. Pojęcie prawdy artystycznej, według Witkiewicza, dotyczy doskonałości kształtu przedstawianych obiektów, harmonii barw, światłocienia. Z tym, że może ona się ograniczyć do doskonałości w przedstawieniu jednego z tych elementów. To dlatego wyraził pogląd, że można „samo światło uznać za treść obrazu”.

Witkiewicz był także wyrazicielem poglądu, że „bezwzględną wartość dzieła mierzy się tylko jego cechami artystycznymi”. Wierny temu poglądowi zwalczał konsekwetnie wyznawany przez rodaków (zresztą nie tylko przez nich) prymat w sztuce treści, który zaowocował stworzeniem hierarchii tematów. Właśnie tej kwestii był poświęcony szkic Witkiewicza Malarstwo i krytyka u nas, zawierający następujący spektakularny fragment:

„Z jakichkolwiek też powodów i ktokolwiek się smuci lub cieszy, światło rozkłada się na nim zawsze według jednej i tej samej zasady. Czy to będzie Zamoyski pod Byczyną, czy Kaśka zbierająca rzepę, nie przybędzie ni w pierwszym, ni w drugim wypadku ani jednego połysku, ani jednego cienia albo refleksu, jeżeli będą o tej samej porze dnia oglądani (...)”.

Wręcz policzkiem, żeby nie wyrazić dosadniej, dla osób głoszących wyższość tematu w sztuce, było owo zrównanie zwycięskiego hetmana wielkiego koronnego Jana Zamoyskiego z Kaśką zbierającą rzepę.

*

Na kontrowersyjny odbiór Witkiewiczowskich poglądów na sztukę, w wielu punktach zbieżnych z tzw. nową sztuką, która u schyłku XIX w. kształtowała gusta estetyczne w Europie, wpływało nie tylko to, że polska publiczność ceniła dzieła o tematyce patriotycznej. Równie ważne było to, że winny one być tworzone w duchu akademickim. Tymczasem w kwestii „ducha akademickiego”, autor Wiatru halnego głosił pogląd zdecydowanie przeciwny. Odrzucał bowiem ograniczenia akademickie i wzory pochodzące z antyku, jak też dziewiętnastowieczną konwencję odtwarzania rzeczywistości.

Tatry i Podhale

Od 1886 r. Stanisław Witkiewicz był częstym gościem w Zakopanem. A w czerwcu 1890 r., ze względu na stan zdrowia (gruźlica) zamieszkał w nim na stałe z rodziną. Tak jak wielu współczesnych jemu polskich artystów i pisarzy, należał do wielbicieli skrawków Polski, które nazywały się: Tatry i Podhale. Świadczy o tym, z jednej strony to, że w stolicy Tatr mieszkał przez kilkanaście lat (ze względu na stan zdrowia nie mógł dłużej), jak i to, że te góry, jak i Podhale, były częstymi tematami jego prac malarskich i literackich. Przykładami tych pierwszych mogą być takie obrazy, jak: Owce we mgle, Czarny Staw-kurniawa, Widok tatrzański-gniazdo zimy, Pejzaż zimowy w Tatrach, Morskie Oko.

Jego teksty prozatorskie związane tematycznie z Tatrami, są zapisem aktualnych wrażeń, nastrojów, widzianych kolorów. A np. takie utwory Witkiewicza, jak Na przełęczy, Wrażenia i obrazy z Tatr są powszechnie uważane za najpiękniejsze współczesne opisy przyrody. A pierwsza z tych pozycji, będąca także opisem życia górali tatrzańskich, przez kilka dziesięcioleci była niezwykle popularną pozycją, rodzajem Biblii Tatr. Obecnie już nie jest, ale i żadna książką nie zastąpiła w tej roli Na przełęczy.

W 1891 r. ukazało się pierwsze wydanie Sztuki i krytyki u nas, analizującej stan sztuk plastycznych, jak też krytyki sztuki na terenie ziem polskich. W roku następnych, na łamach Kuriera Warszawskiego, Stanisław Witkiewicz opublikował cykl artykułów zatytułowanych Styl zakopiański, które miały na celu, m. in., nadanie charakteru rodzimego, podhalańskiego zakopiańskiej Szkole Przemysłu Drzewnego. Szkoła ta, kierowana przez obcokrajowców, była bowiem rozsadnikiem obcych wzorów, np. tyrolskich.

Witkiewicz nie tylko stworzył styl zakopiański, lecz też bardzo wiele uczynił dla jego popularyzacji. Twierdził bowiem, że styl ten stanowi „resztki zaginionego, dawnego, drewnianego stylu polskiego, że z tych resztek da się styl polski odtworzyć”. W związku z popularnością tego stylu, pod koniec XIX w., miał bardzo wiele zamówień na projekty domów. Nie pobierał za to jednak honorariów w ogóle, albo bardzo niewielkie. Propagowanie bowiem budownictwa w stylu zakopiańskim, jako rdzennie polskiego, traktował, jako swój obowiązek patriotyczny. Zdecydowanie inny punkt widzenia na tę sprawę miała jego żona, która zajmowała się finansami rodziny.

Ostatnie lata życia

W 1904 r. zdrowie Stanisława Witkiewicza, ze względu na stan płuc i serca, gwałtownie się pogorszyło; niemal nie opuszczał domu. Za namową lekarzy zdecydował się wyjechać na pewien czas na Południe. Pocieszeniem dla niego było to, że w tej podróży mógł mu towarzyszyć syn. 21 października wspomnianego roku wyruszyli do Lovrany na półwyspie Istria (obecnie w granicach Chorwacji), niedaleko Triestu (pierwotnie miejscem pobytu miała być mała wyspa na Adriatyku – Lussin Piccolo). Witkacy powrócił stamtąd do Zakopanego na początku stycznia 1905 r., zaś jego ojciec – w maju.

W listopadzie 1908 r., pod opieką Marii Dembowskiej i swej siostry Eugenii, Witkiewicz-senior ponownie wyjeżdża do Lovrany. Był przekonany, że tak jak poprzedni, będzie to pobyt tylko kilkumiesięczny. W najczarniejszych snach nie przypuszczał, że do Polski już nie powróci. Choć stale łudził się, żył nadzieją, że powrót jednak nastąpi.

Postępy gruźlicy sprawiły, że był coraz słabszy, coraz bardziej wyniszczony. Dawał mu się we znaki także artretyzm. Tak więc o podróży do Zakopanego mógł już tylko... marzyć. I marzył! O tym w jakiej kondycji fizycznej, znajdował się wówczas, świadczy, na przykład, to, że po 1908 r. nie powstała już żadna praca malarska – nie był bowiem w stanie posługiwać się pędzlem. Choroba, w swym zaawansowanym stadium, w połączeniu z artretyzmem, dokonała też, dosłownego, rozstrzygnięcia swoistej rywalizacji jaka w nim dotąd się odbywała. Do wspomnianego roku Witkiewicz-artysta rywalizował bowiem o czas z Witkiewiczem-pisarzem. I przez większą część życia twórczego autora Mgły wiosennej, ten pierwszy najczęściej wygrywał.

To że pisanie stało się dla Stanisława Witkiewicza jedyną dostępną mu formą wypowiedzi, nie było, co należy podkreślić, formą zastępczą, rodzajem namiastki twórczości. Była bowiem traktowana jak najbardziej poważnie. Została zresztą przyjęta z radością, można powiedzieć, że z wdzięcznością. Nietrudno wyobrazić sobie, jak czułby się ten niezwykle aktywny intelektualnie człowiek, gdyby także możliwość pisania została mu odebrana. A o tym, czym stało się dla niego pisanie, świadczy i takie zdanie z listu do syna (21 stycznia 1912 r.):

„Marzę o dniu, w którym porwę za pióro”.

„Marzę” występujące w powyższym wyrażeniu, wynika z faktu, że nie zawsze, z powodu oczywiście choroby, był w stanie pisać. Ale gdy było to możliwe, czuł się szczęśliwy. Starał się wówczas zapisać dziennie przynajmniej kilka stron.Teksty które wówczas powstały (znaczna ich część zaginęła) nie dotyczyły jednak sztuki. Były to bowiem rozważania poświęcone polityce, sprawom społecznych, etyce, mające, w zamierzeniu ich autora, wskazać Polakom drogę do odbudowania własnej państwowości, jak też umożliwić naprawę ludzkości. Z tym, że w lovrańskim okresie swego życia napisał szczególnie wiele listów (pisał je również wcześniej). Była to bowiem forma kontaktu, przede wszystkim z żoną i synem, ale także z innymi osobami, w tym z siostrą, Marią.

Sprawy związane z sztuką, krytyką artystyczną nie przestały być nigdy bliskie autorowi Sztuki i krytyki... Do końca jego dni, członkowie rodziny, ale nie tylko oni, przesyłali do Lovrany katalogi z wystaw, albumy z reprodukcjami plac plastycznych. Zresztą planował pisać na tematy np. sztuki awangardowej. Planów tych jednak nie zrealizował. Podobnie jak w sferze zamierzeń pozostała praca poświęcona malarstwu Józefa Chełmońskiego.

Stan finansów Witkiewicza podczas pobytu na półwyspie Istria był opłakany. Pozbawiony możliwości zarobkowania utrzymywany był przez siostry i Marię Dembowską – swego anioła opiekuńczego. Musiał się zresztą wyrzec wielkiego marzenia – zobaczenia syna, któremu nie był w stanie opłacić podróży, jak też pobytu. A Witkiewicz-syn był w takiej samej sytuacji finansowej.

5 września 1915 r., schorowany, tęskniący za synem, Stanisław Witkiewicz zakończył w Lovranie bardzo pracowite życie. A 12 dni później jego ciało spoczęło na Cmentarzu na Pęksowym Brzyzku w Zakopanem, które dla niego było bardzo ważnym miejscem na Ziemi. Na jego mogile stoi wysoki słup zwieńczony drewnianym, czterospadowym daszkiem – typowym żmudzkim smektalisem przypominającym skąd pochodził, ten który, m. in., był twórcą stylu zakopiańskiego.


 

* Dwór Witkiewiczów w Poszawszu, w znakomitym stanie dotrwał do naszych czasów.

** Stanisław Witkiewicz, Listy do syna. Opracowały Bożena Danej-Wojnowska i Anna Micińska.

PIW, Warszawa 1969, s. 835.

Po konferencji: Ignacy S. Fiut NOWE MEDIA W CYBERKULTURZE


W dniu 26 kwietnia 2013 roku w Śródmiejskim Ośrodku Kultury w Krakowie z inicjatywy działającego tam czasopisma kulturalnego „Fragile” odbyła się jednodniowa konferencja naukowa na temat „Cyberartywizmu”. Termin ten została stworzony przez organizatorów na potrzeby opisu nowych zjawisk kulturowych, wynikających z połączenia terminów „cyberaktywizmu” oraz „artywizmu”, które opisują aktywność artystyczna w cyberprzestrzeni oraz wynikające z niej hybrydu, pojawiające się w świecie realnym. W informacji o konferencji na stronie Śródmiejskiego Ośrodka Kultury w Krakowie organizatorzy zamieścili, prócz informacji o konferencji, następujący anons: „Termin cyberartywizm został skonstruowany przez połączenie słów cyberaktywizm i artywizm a jego definicja, którą prawdopodobnie powołamy do życia, będzie swoistą kompilacją m.in. definicji cybernetyki i artywizmu, rzeczywistości wirtualnej czy aktywizmu społecznego. Pojęcie będzie w sobie zawierać refleksy niepokoju twórców cyberpunku o kształt relacji społecznych w świecie opanowanym i zdemoralizowanym przez nowoczesne technologie oraz socjologiczne analizy wirtualnej przestrzeni społecznej, w ramach której w dużej mierze realizują się potrzeby kontaktu i komunikacji współczesnego człowieka. Na terytorium sieci połączonych komputerów i innych maszyn przekazywane i wytwarzane przez ludzi informacje poddawane są różnorodnym przetworzeniom, adaptacjom, manipulacjom i kontroli. Czas spędzony w przestrzeni informatycznej powoduje kurczenie się czasu możliwego do wygospodarowania na aktywność w świecie realnym, ale nie bądźmy naiwni, nie da się już z czystym sumieniem przeciwstawić sobie pojęć wirtualności i realności. Opozycja została raz na zawsze unicestwiona, pozostaje namysł nad powstałą w ten sposób hybrydą. Nie sposób na przykład przecenić znaczenia Internetu dla funkcjonowania globalnego społeczeństwa obywatelskiego. Należy docenić choćby aspekt tworzenia dyskursu alternatywnego wobec treści i sposobu komunikacji (w tym języka) tradycyjnych mass mediów. Sieć pozwala userom zabrać głos w ważnych dla nich kwestiach w sposób łatwy, bezpośredni i błyskawiczny. Niekiedy te akty obywatelskiego sprzeciwu lub poparcia przybierają formę o znaczeniu jakby rewolucyjnym, czasem stają się tylko iluzją działania na rzecz sprawiedliwości i porządku, kliktywizmem, który pozostawia pseudoaktywistę w poczuciu spełnienia obowiązku względem świata czy jego biedoty, a nie prowadzi do efektywnych gestów dobroci. Zasadniczym przedmiotem przeprowadzanych analiz i badań oraz prowadzonych dyskusji na tak nakreślonym tle będzie sztuka współczesna. Aktywizm społeczny nader często przybiera formy działań artystycznych a artystom od dawna nieobce są akty zaangażowania politycznego czy społecznego. Czy artystyczny aktywizm w cybernetycznej sferze ma siłę społecznego protestu? Czy ta społeczna przestrzeń jest szczególnie bogata w artefakty kultury, które mają szansę ją kształtować?”

Na konferencję zakwalifikowano 14 referatów z różnych ośrodków akademickich w Polsce: Uniwersytetu Jagiellońskiego, Uniwersytetu Łódzkiego, Uniwersytetu Wrocławskiego, Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego oraz Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Radę Programową konferencji tworzyli profesorowie: dr hab. Ignacy Stanisław Fiut (AGH), dr hab. Michał Ostrowicki (UJ) i dr hab. Piotr Zawojski (UŚ) oraz doktorzy: Krzysztof Mazur, Piotr Sobolczyk, Agata Świerzowska i mgr Anna Gregorczyk i mgr Agnieszka Kwiecień – przedstawicielki organizatorów konferencji. Wystąpienia autorów zgłoszonych referatów podzielono na cztery grupy tematyczne, a po każdej z nich odbywały się żywe i bardzo ciekawe dyskusje, których przedmiotem były analizy ewolucji omawianych przez autorów zjawisk artystycznych w cyberprzestrzeni i ich wpływ na dalszy rozwój kultury popularnej, ale i wyższej. Wszyscy podkreślali, że obecnie nie tylko twórczość amatorska, ale i profesjonalna rozwija się w cyberprzestrzeni i odnosi tam znaczące sukcesy. Wszyscy dyskutanci krytykowali jednogłośnie diagnozy Andre Keena co do amatorskiego charakteru sztuki i kultury w cyberprzestrzeni, pokazując, że ulega ona tam szybkiej profesjonalizacji, co ma również wpływ na rozwój tej dziedziny świadomości kulturowej w świecie rzeczywistym i społecznym życiu ludzi w społeczeństwie ponowoczesnym. Podkreślano również, że najnowsze zestawy aplikacji dostępne indywidualnym użytkownikom Internetu dają możliwość skutecznego ich konkurowania w obszarze twórczości w sferze publicznej, którą chcą zagospodarowywać głównie w celach komercyjnych przez instytucje państwowe i prywatne, szerząc tam kult konsumpcjonizmu. Omówiono wiele czasopism literackich i artystycznych obecnie ukazujących się jedynie w formie internetowej wskazując, że jest to przyszłościowa forma rozwoju tego typu prasy, ale i innych wydawnictw o charakterze medialnym. Sztuka tworzona przez kolejne generacje użytkowników nowych mediów rozwijana w modelu Web 3.0. – podkreślali dyskutanci - niebawem przejdzie do modelu Web 4.0. i stanie się równorzędnym partnerem oddolnie inicjującym i kontrolującym rozwój twórczości, ale i działalności społecznej i politycznej w przestrzeniach publicznych.

Na program wystąpień konferencyjnych składał się więc następujące referaty połączone z prezentacjami multimedialnymi: mgr. Grzegorza Jędreka, „Zmiana nośnika czy zmiana systemu? O dwóch manifestach, jednej rewolucji i cyberpoezji”, Anny Kurdy, „YouTube Musical – zjawisko fandomu i twórczość fanów na przykładzie grupy StarKid”, mgr. Macieja Marylaka, „Kompendium jako źródło sieciowej wiedzy”, mgr. Michała Hyjeka, „Ewolucja radiowego nadawania danych – od fal LF i pirackich audycji radiowych do przestrzeni Herza i smartphonów”, mgr. Mateusza Curyły, „Dobro, piękno, prawda, Counter Strike”, Macieja Kozłowskiego, „Bioshock: Infinite – gra komputerowa jako komentarz polityczny i arena walki ideologicznej”, dr. Agnieszki Dytman-Stasieńko, „Laughtivism – czy nowe zjawisko (cyber)aktywizmu?”, Emilii Mazik, „Nieformalne obiegi kultury jako szansa społecznej zmiany – Tajni Kulturalni a cyberaktywizm”, dr. Anny Nacher, „Przedmioty na Twitterze: aktywizm napędzany danymi w dobie internetu rzeczy”, mgr. Marty Lisok, „Awatary. Marzenia o uwolnionym ciele”, dr. Tomasza Sikory, „Cyberporno”, dr. Sławomira Czapnika, „Kryterium uliczne. Cybertywizm a Arabskie Przebudzenie”, Jakuba Wydrzyńskiego, „Movimento 15-M jako przejaw cyberartywizmu w Hiszpanii czasów kryzysu” i dr hab. Ewy Łukaszyk, „Nagłość i emergencja. Przełamywanie lokalności „samego ciała” a transformacyjna skuteczność człowieka wobec historii”.

W dyskusjach panelowych zwracano przede wszystkim uwagę szczególnie na transformację, jakiej ulega współczesna poezja w wydaniach nowomedialnych, aż po jej nowy gatunek, jakim staje się obecnie „cyberpoezja” i związane z tym przemiany w literaturze po ogłoszeniu Manifestu Lingiwistycznego (2003) i Neolinmgwistycznego (2011), co owocuje w zacieraniu się granic między tradycyjnymi gatunkami literackimi. Również wiele emocji budziły spektakle teatralne i musicale tworzone w cyberprzestrzeni, a następnie już w formie profesjonalnej przenoszone do świata rzeczywistego. Wielkie wrażenie na dyskutantach wywarła możliwości stosowania wobec obiektów kultury zabiegów transformacyjnych przez osobiste aplikacje: tzw. „Przestrzeni Herza”, które są w stanie wyprzeć nie tylko graffiti ze sfery publicznej, ale i stwarzać szansę osobistego wpływu na sens innych obiektów kulturowych w obiegu publicznym. Zwracano także uwagę na rozwój gier komputerowych i ich wpływ na powstawanie nowych gatunków medialnych, które dają szansę kontroli ideologicznej zawartości przekazów instytucjonalnych rozsiewanych zarówno przez stare, ale i nowe media. Podkreślano, że w Internecie rozwija się znakomita dokumentacja często zapomnianych i pomijanych przez czynniki instytucjonalno-ideologiczne postaci twórców, np. poetę i prozaika – Tadeusza Nowaka, czy twórczość Stanisława Ignacego Witkiewicza, Marka Hłaski, ale i różnych wybitnych postaci z dziedziny sztuki, polityki, życia społecznego czy religijnego. Rozważano również możliwe konsekwencje przekraczania przez aplikacje sieciowe ograniczeń własnego ciała i transcendowania własnej tożsamości na jego performacje, do czego służ m.in. postawa cyberartywistyczna. Niektórzy podkreślali, że faktycznie nie ma już obecnie autorów-twórców, a w ich miejsce pojawiają się producenci, konsumenci i prosumenci artystyczni. Dyskutowano sytuację konstatującą w tej przestrzeni kulturowej, kiedy w twórczości nie ma oryginału, wszystko staje się kopia i symulakrą, a podmiot awatarem, tekst hipertekstem, zaś sam np. wiersz tylko aplikacją. Mocno akcentowano, że współczesna cyberkultura i cyberartywizm doprowadził do rozpadu centrów kulturowych na rzecz wielu ośrodków konkurujących ze sobą. Zwracano uwagę także na ewolucję tzw. „kultury obnażania” i pojawianie się nowych form sztuki erotycznej oraz pornografii rozwijające się w sieci. Analizowano również dalsze możliwości związane z przekształcaniem tożsamości autorów, użytkowników, ich utworów i możliwości zmiany optyki historycznej na wiele zjawisk dziejowych w historii sztuki i kultury. Podkreślano przy tym, że cyberartywizm pozwala pojawić się nowym odmianom i dziedzinom sztuki, które w naturalnym obiegu byłyby niemożliwe do zaistnienia. Można zatem powiedzieć, że dyskusje, prócz analizy kwestii szczegółowych, antycypowały przyszłe formy życia społecznego i kulturalnego w globalizujacych się społeczeństwach światowych, nowe formy oraz gatunki komunikacyjne daleko odmienne od tych obecnych, które zapewne stworzą model komunikacji wewnątrz-, ale międzykulturowej, określanych obecnie jako model Web. 4.0., w którym oddolny nacisk użytkowników będzie miła ogromny wpływ na rozwój życia społecznego ludzi, a w konsekwencje będzie skutecznie wpływał na powstawanie nowych form demokracji, stwarzającej coraz większe szanse rozwoju unikatowych inicjatyw artystycznych dostępnych zainteresowanym mieszkańcom naszej planety. Ten optymizm jednak nie był aż tak naiwny, by nie zauważać negatywnych skutków, które towarzyszą współczesnej rewolucji medialnej i komunikacyjnej, a związane są przede wszystkim z przestępczością sieciową, możliwością totalnej kontroli i manipulacji przekazami, obniżaniem się standardów moralnych ludzi, ale i powszechnieniem wcześniej adorowanych idei piękna, dobra i sprawiedliwości społecznej.

Warto podkreślić, że zgodnie z zapowiedziami organizatorów wystąpienia pokonferencyjne po wcześniejszej kwalifikacji przez członków Komitetu Programowego zostaną opublikowane w kolejnych numerach czasopisma „Fragile” w roku 2013.

Recenzja: Krystian Tomczyk - Adam Lewandowski GRANICE MYŚLENIA O... CZYLI WIERSZE PISANE KOMÓRKĄ


Krystian Tomczyk WSPOMNIENIA SMARTFONA


Autor książki pełni funkcję burmistrza wielkopolskiego miasta Śremu.Z wykształcenia jest ekonomistą. Do tej pory wydał pięć tomików wierszy, jego utwory znajdowały się w licznych dziełach zbiorowych, jest też eseistą i twórcą polskich tłumaczeń czeskiej poezji.

Najnowsza książka Adama Lewandowskiego zatytułowana Granice myślenia o… czyli wiersze pisane komórką jest zbiorem specyficznym. Jego wyjątkowość możemy rozpoznać głównie poprzez formę. Jak wskazuje tytuł – narzędziem, które uczestniczyło w uwiecznianiu myśli poety był telefon komórkowy. Zanim przejdę do omówienia treści – chciałbym się skupić na tym wyborze autora.

Żyjemy w świecie zdominowanym przez technologię. To ona staje się naszym władcą, a jej aparatem przymusu i socjalizacji zarazem stają się nowe media w postaci interaktywnej telewizji i Internetu.

Moim zdaniem pisanie wierszy za pomocą telefonu komórkowego pogłębia intymność utworów. Telefon już od jakiegoś czasu jest dla większości ludzi formą osobistego dziennika. Jest prywatny, za-wiera informacje o nas, nie mają do niego dostępu osoby postronne. Możemy wyczytać z niego to co dana osoba myśli oraz z kim i jak często się kontaktuje. Posiadacz komórki sam decyduje jak dystrybuować swoją prywatność poprzez udostępnianie swojego numeru tym, którzy w jego odczuciu powinni tenże numer posiadać. W świecie, w którym dominuje komunikacja globalna, której jądrem stał się Internet jest to swoista sentymentalna ucieczka do czasu, gdy nie mogliśmy tak szybko rozprzestrzeniać swoich myśli. Dodatkowo autor zachowuje swoją intymność, może kierować swoje dzieła tylko do osób, do których są one przeznaczone i jednocześnie poznawać osobiste opinie odbiorców, nieskalane poglądami reszty czytelników. Umieszczenie ich w Internecie byłoby obdarciem z tej niecodziennej w dzisiejszym świecie intymności, stanowiłoby poddanie utworów ocenie wszystkich, a zarazem nikogo - stałoby się w oczach Andrew Keena obiektem rozprzestrzeniającej się w sieci głupoty i cwaniactwa zbiorowego.

Urządzenie jest również naszym codziennym towarzyszem - mogło pozwolić autorowi na przelanie myśli w dowolnym czasie i miejscu, gdy tylko do głowy zaświtał nowy pomysł. Pozwoliło również na możliwość refleksji nad napisanymi słowami i ich edycję w każdej chwili. Mówi się, że dobry wiersz powinien dojrzewać w szufladzie autora długi czas. Dlaczego nie miałby on dojrzewać w kieszeni, będąc zawsze na wyciągnięcie ręki?

W skład tego zbioru wchodzą 33 wiersze białe stanowiące spójną całość. Każdy z nich jest dla autora swoistą granicą myślenia o pewnych zjawiskach. Granice te odnoszą się zarówno do spraw ogólnych (jak świata, religii, historii, czy życia), ale też indywidualnych (uśmiechu, ciekawości, flirtu, czy długów).

Poeta wchodzi w filozoficzne dyskusje ze sobą i światem zarazem starając się odnaleźć odpowiedzi na egzystencjonalne pytania. Stara się dociec gdzie rzeczywiście kończy się człowiek, a zaczyna otaczający go świat. Ze wszystkich wierszy emanuje przekonanie, że to jednostka i jej myślenie wywierają wpływ na postrzeganie świata, a nie jak przyjęło się w dzisiejszych czasach – że to zmediatyzowany świat jest źródłem naszych opinii. Zwraca uwagę na ważność bliskich relacji pomiędzy ludźmi, co możemy zauważyć już w pierwszym wierszu cyklu, gdzie ślad pozostawiony przez ludzkie myślenie staje się determinantem nieodwracalnych motywacji.

Podmiot liryczny apeluje, ażebyśmy nie patrzyli w przeszłość, na którą nie mamy wpływu, i która już nie powróci, a zamiast tego skupili się na teraźniejszości i przyszłości, która jest drganiami codziennych dni zamkniętymi w słoju. Zauważa również, że to miłość jest największą siłą człowieka i to na niej powinniśmy opierać swoje ciągłe dążenia.

W oczach poety bliskość staje się czynnikiem, który konstytuuje ludzi do życia. Rozróżnia on pojęcia „bliskości” i fizycznego „bycia blisko” jako właściwie przeciwstawne. Będąc blisko siebie nie jesteśmy w stanie zmierzyć naszej bliskości z innymi, to właśnie odległość ukazuje nam jak bardzo inni ludzie są dla nas ważni.

Poeta krytycznie wypowiada się również na temat dzisiejszej twórczości. Według niego:

Literatura to rozmowa
o życiu bez kalkulacji
o słowach bez epistemologii
o nudnych wersjach pożycia
o słownych mdłych kalkulacjach
o słowach bez wyrazu

(Granice myślenia o… literaturze)

Ta krytyka odwołuje się do unormowania literatury, która stała się wyłącznie opisem prostego, zwykłego życia, świat bezpowrotnie stracił wielkie narracje i nie ma nadziei na ponowny ich powrót. Sytuacja ta ma miejsce dzięki złemu podejściu twórców do krytyki. Autor zauważa, że krytyka powinna być odpowiednio dawkowana, gdyż z jednej strony duża jej ilość uzależnia i autor przestaje się nią przejmować, albo wręcz przeciwnie – karmi się nią i działa na przekór krytyce, z drugiej zaś – gdy nie ma krytyki – autor uważa się za istotę nieomylną, bezbłędną, aspirującą wręcz do ascendencji, która nie podlega już jakiejkolwiek krytyce.

Świat przedstawiony przez Lewandowskiego nie jest idylliczny, rządzi w nim:

bezlitosna demografia (…)
tworząc podwaliny wielkich bogactw
królów i władców tego świata.

Drugim rządzącym światem elementem jest kłamstwo, które autor widzi jako raka, chorobę przynoszącą swoje konsekwencje nawet po długim czasie. Jedynym sposobem na pozbycie się tej choroby jest chirurgiczny zabieg, czyli przyznanie się do kłamstwa, dzięki czemu jego konsekwencje będziemy odczuwać krótko i nie wrócą do nas w przyszłości.

W wierszach możemy zauważyć brak niektórych znaków diakrytycznych, co na pierwszy rzut oka wy-gląda na niedopatrzenie, jednak po przeczytaniu całej treści książki odnalazłem sens tego zabiegu. Adam Lewandowski stara się nam uzmysłowić, że żyjemy na tyle szybko, że błędy są wkalkulowane w nasze życie, a narzędzia bezpośredniego kontaktu (jak w tym przypadku telefon komórkowy) uniemożliwiają nam korekcję błędów, gdy już wyślemy nasz komunikat.

Książka jest z pewnością po części wynikiem pracy samorządowca wykonywanej na co dzień przez au-tora, który zastanawia się nad istotą społeczeństwa i sposobami na jego poprawę, z drugiej zaś – głębokie, osobiste przemyślenia nakłaniają go do refleksji nad otaczającym nas światem i naszym miejscu w przestrzeni i czasie. Dodatkowego wymiaru dodaje jej niezwykły sposób, w jaki została napisana będący zmierzeniem się poety z cyfrową rzeczywistością jaka nas otacza w szczególny, intymny sposób.


A. Lewandowski, Granice myślenia o… czyli wiersze pisane komórką. Redakcja: Paweł Kuszczyński. Pomysł okładki: Adrian Wartecki. Libra. Związek Literatów Polskich. Poznań 2012, s. 64