Jest Poezja! Roman Kaźmierski CIEŃ W CIEŃ (2)
Biała noc w Ö.
(1)
Z łokciami na parapecie w otwartym oknie
to sposób znalezienia dziury w całej
widzialności. Przez nią udaje się wydostać stąd,
poszybować między ludzi nad brzegiem
rzek i jezior, w obłoki pamiętane z dzieciństwa,
choć było cudze, każdego prócz siebie, niczyje.
(2)
Tam leży mój pies pogrzebany, w kącie
ogródka, co już nie jest mój, w miejscu
gdzie przedtem rósł bez, ale zmarniał,
więc go wyciąłem. A tam na miedzy,
wzdłuż pobliskiej łąki za więzieniem,
psim zwyczajem zagrzebał niejedną kość.
Gdy ją wykopie archeolog, będzie jedną
z moich, białą i gładką jak z plastiku.
(3)
Marginesy rosną. Często biorę je
za tekst główny, z czasem i miejscem.
O akcji zapominam, gdy w jasną noc
siedzę na balkonie, który też się powiększa.
Wprawdzie nie da się tutaj jeździć rowerem,
ale ze dwadzieścia osób pomieści:
my, wy, oni, zastępcy i następcy,
obecni bez użycia przemiłej przemocy.
Spokojnie popijamy, rozmawiamy
półgłosem o winach, szeptem
o zbawieniu chociaż jednej cząstki
elementarnej. Noc zwie się białą,
ale każdy odcień oddala się od bieli jak ty
od ja. Na zachodnim marginesie nieba
nie widać ciał niebieskich, ogniki
papierosów zastępują gwiazdy.
Żartujemy o tym, co różni kosmos od chaosu,
Czy pustka to wakacje od bycia sobą,
czy kimś innym? Gadamy o niczym
do białego dnia, przykładamy się do rana.
Czarny pies
(1)
Plastikowy worek na głowie: świat bez literatury
wygląda jak przez mgłę, w łazienkowym lustrze,
gdy rano szuka się twarzy, a znajduje folię
opakowania. Szelest, za plecami czarny pies,
tym bardziej realny, im trudniej go dotknąć.
Z tabletki powstałeś, w preparat się obrócisz,
wersja dla zbudzonych przez własnego demonka.
Próbuje się z tego wyjść, ale zewnętrza brak.
W worku miejsce na dobytek: sreberko
po zdziecinniałej pralinie, żałoba
po minionych dnach. Na papierze papier.
Małomówny psie, prowadź, prowadź.
(2)
Ponoć czmychnął ze średniowiecznych ksiąg,
Goethemu przemknął w „Fauście”. Ostatnio
widziano go, gdy krążył po Australii:
nie dawał żyć i nie pozwalał zbyt łatwo umierać.
Les Murray chce opowiedzieć, lecz tylko pisze
następny wiersz. Ślady na piasku, znaki z piasku
stary, papierowy śnieg. Zamiast leżeć
pod bezpańskim płotem, waruje przy mnie.
Wierny jak pies, czarny jak pies. Nie chce
być symboliczny, łasi się śmierdząca śmierć.
Rodzaj literacki
Najgorszy w dramacie jest wrzask
o umieraniu, a nawet o życiu,
wściekłe okrzyki cierpienia i inne
wyszlochane drobiazgi.
A tu stopy cierpną, tyłek boli
od siedzenia na miękkim.
Płonie biblioteka w głowie,
a przynajmniej niezapominajki.
Moim zdaniem, twoim zdaniem,
zdaniem państwa umierającego
z miłości do siebie, tyle zdań,
że aż chce się zdać na milczenie.
Wymień autora, a tytuł
zaskwierczy, jakby przy kominku
w zimowy zmierzch ogłaszano
popielate końcówkę.
Poranna modlitwa do Pana Bloga
Czy obudziły mnie gwizdy kosa, czy daleki
bełkot wypuszczonych z nocnego klubu,
czy jest wpół do piątej w mocy
przemienić koszmar senny w łagodność
drugiego boku? Ach, znowu ten dualizm!
Nie ma trzeciego lub trzeciej, nawet
samotność na rynku promują najwyżej
dwuosobową. Robienie sobie jaj
z jednego „ja” lub drugiego.
Późną mamy Wielkanoc w tym mroku.
Żeby tylko zdążyć ze zmartwychwstaniem
przed długim, majowym weekendem.