LITERATURA SZTUKA FILOZOFIA SPOŁECZEŃSTWO
______________________________________________________________________


Felieton: W.A. Grzeszczyk ZGODA BUDUJE, NIEZGODA RUJNUJE


Kiedy młody, poszukujący swojej indywidualności pisarz wymienia często nazwisko pisarza dojrzałego i oryginalnego oraz poświęca mu uwagę na forum publicznym, można przypuszczać, że albo jest to przejaw młodzieńczej fascynacji męskością i talentem, albo wyraz zazdrości i nienawiści.

Jacek Dehnel, pisarz jeszcze młody, nie ukrywa swoich zainteresowań i fascynacji, także tych literackich. Jego ostatnim, poza internetem i guglami, odkryciem, by nie rzec obiektem westchnień, może nawet idolem, jest Tomasz Sobieraj, enfant terrible polskiej krytyki literackiej, pisarz, poeta i fotografik. Nie należy on do artystów, o których często mówią media, i tę niestosowność Jacek Dehnel stara się zatuszować, zresztą chyba nie sam, bo, wydaje się, wspierany przez swoich wielbicieli. Wysiłki tej grupy admiratorów osiągnęły swój cel, czego dowodzi rosnąca pozycja Sobieraja w literackim świecie i popularność jego książek.

Droga do tej literackiej i męskiej przyjaźni nie zawsze była usłana kwiatami. Był czas nienawiści i zazdrości, gdy internetowi poeci pod kierownictwem Dehnela usiłowali pomniejszyć znaczenie łódzkiego artysty, stosując metody, które trudno zaliczyć do dżentelmeńskich. Wpatrzone w komputerowe monitorki i natchnioną twarz swojego przewodnika dzieci internetu prowadziły szyderczą kampanię przeciwko Sobierajowi. Wtedy to właśnie Jacek Dehnel zyskał miano Dody literatury – nieprzypadkowo, bowiem podobnie jak owa popularna gwiazda estrady, ten młody pisarz łączy w sobie nieprzeciętną urodę, wdzięk, smak, inteligencję i cięty język. Jednak przyszło opamiętanie. Z czasem arogancję i złośliwość zastąpiły uczucia wyższe, i nawet fakt, że na spotania autorskie z Sobierajem przychodzi więcej osób niż na biblioteczne wieczorki z Dehnelem, nie był w stanie ochłodzić coraz cieplejszych uczuć pomiędzy dwoma artystami.

Jednak każda, nawet ta o podłożu erotycznym przyjaźń narażona jest na próby wytrzymałości. Mimo że w ostatnim numerze czasopisma literackiego Migotania Przejaśnienia z 2010 roku Jacek Dehnel dużo miejsca poświęca Tomaszowi Sobierajowi, niepokoi fakt, że stara się ten związek upolitycznić, a Tomasza Sobieraja ukrzyżować na Krakowskim Przedmieściu i to już po całej awanturze związanej z tamtym miejscem – takie podgrzewanie na siłę minionych waśni świadczyć może o kuriozalnym gorączkowym poszukiwaniu tematu do kolejnej książki, według własnej, nazbyt dosłownie rozumianej recepty, że „Literatura, jak przedsiębiorca pogrzebowy, żyje z bólu i rozpaczy”. Nie wiadomo tylko, czy chodzi bardziej o masochistyczne, czy o sadystyczne podejście do problemu, tak czy owak jedno i drugie mogłoby nieopatrznie stać się źródłem wyrafinowanych rozkoszy pozaliterackich i nie daj Boże utrącić Dehnela jako pisarza, dla którego, jak zwierzył się Markowi Doskoczowi, „samozadowolenie, sytość i radość rzadko kiedy jest dobrym tematem dla literatury”.

Ten króciutki felieton jest głosem przyjaciela obu panów, apelem o nienastawanie na siebie w imię męskiej przyjaźni i o walkę fair play o względy kapryśnej Pani Literatury. Aby więc nie dopuścić między nimi do kolejnego nieporozumienia, chciałbym zdementować fałszywą pogłoskę, jakoby p. Tomasz Sobieraj kiedykolwiek powiedział o p. Jacku Dehnelu „picka” – przecież nazywanie p. Dehnela picką nie dość, że byłoby wulgarne, to mijałoby się z anatomiczną prawdą.


APPENDIX, czyli wyrostek

Na koniec powinienem z całego serca podziękować panu Dehnelowi za to, że swoimi słowami powołał mnie do życia i utkał mnie, w co niezachwianie wierzę, z marzeń o prawdziwym człowieku (zawistnicy szepczą, że to zupełnie jak w socrealistycznej radzieckiej opowieści, ale przecież ta epoka była wyzuta z wszelkiej duchowości, nie to co teraz) oraz przyodział na zimę w ciepłą pelisę i chwali się mną „od lewej do prawej i z góry na dół” – w ten jakże niebanalny sposób narodziło się równolegle jego pisarstwo. Ale marzy mi się, jak każdej półsierocie, poznać jeszcze imię szanownej mamusi – anonimowej pisarki, z którą mój dobroczyńca, jak sam przyznaje się w wywiadzie, obcował na kanapie. Chyba że jestem tworem li tylko wirtualnym, na miarę naszej cywilizacji.

Co bym raczej nie wolał.

Grzeszczyk