LITERATURA SZTUKA FILOZOFIA SPOŁECZEŃSTWO
______________________________________________________________________


Felieton: Jan Siwmir IDZIE NOWE! E-BOOKI A KSIĄŻKI PAPIEROWE


Kiedy Johannes Gutenberg wynalazł druk, niejeden kopista klął jak szewc, straciwszy pracę. Druk rozprzestrzeniał się szybko, powstawały drukarnie, ciągle udoskonalano sam proces i technikę powstawania książki. Przyczyniło się to do szybszego przepływu informacji, utorowało drogę renesansowi i summa summarum umożliwiło postęp cywilizacyjny. Drugim takim przełomowym momentem okazało się wynalezienie komputera ze szczególnym uwzględnieniem Internetu.

Za każdym razem jednak słychać było jęczenie. A to że książki zabrały pracę, a to że komputer nie jest nieomylny i się psuje, a to że Internet ma zgubny wpływ, bo znaleźć w nim można wszystko. Na przykład strony pornograficzne i instrukcję bomby. Jęczą zawsze ci sami, ci, co nie mogą zrozumieć, iż postępu zatrzymać się da.

A my mamy przyjemność żyć w czasach, w których rewolucja goni rewolucję.

Oto znowu nadchodzi wolta kulturalna, w postaci połączenia książki, programów komputerowych i Internetu. E-book, czyli elektroniczna książka. Myślicie sobie: „No i co? Przecież każdy tekst można wrzucić do Internetu, książkę też, cóż za nowość”? A jednak. Do tej pory, proces przygotowania książki wyglądał w skrócie tak:

1. Autor pisze.
2. Autor oddaje książkę do wydawnictwa.
3. Wydawnictwo ocenia, czy chce to wydać. Jeśli chce, proponuje autorowi umowę, samo zaś przygotowuje książkę do druku, czyli robi korektę, okładkę, ilustracje etc.
4. Po wydaniu książka trafia do hurtowni (o ile hurtownik zechce ją przyjąć).
5. Z hurtowni biorą książkę te księgarnie, które mają na to ochotę z zaznaczeniem, że te największe życzą sobie, żeby im dopłacić za wystawienie książki w widocznym miejscu.
6. Czytelnik kupuje.
7. Po kilkunastu miesiącach autor dostaje wiadomość jaka ilość książek jest sprzedana, dlaczego tak mało, i że niewiele z tego pieniędzy dostanie.

Nie muszę chyba dodawać ile to trwało, ile kosztowało, i ile kto na tym zarabiał.

Teraz proces ten wygląda tak:

1. Autor pisze.
2. Autor przygotowuje książkę, czyli robi korektę, okładkę, ilustracje etc. (sam, albo płaci za to).
3. Autor wstawia książkę do księgarni internetowej, bo tak chyba można nazwać portale zajmujące się sprzedażą e-booków.
4. Czytelnik kupuje.
5. Autor zarabia.

Nadal nie jesteście przekonani, że jest to wielka rewolucja? Podam zatem przykład. Amanda Hocking przez dwa lata zarobiła 2 miliony dolarów, oferując swoje dzieła po 0.99 dolara. I nie ona jedna!

Obniżenie ceny do kuriozalnie niskiej, brak opóźnień w dostawach, szybki dostęp do książki, bez wychodzenia z domu, brak barier dotyczących wydania (czyli recenzentów, którym wydaje się, że wiedzą jaki jest gust czytelników)... Wydawnictwa już myślą o przekwalifikowaniu się, powstają nowe platformy internetowe, zajmujące się wyłącznie e-bookami. Przecież można zaproponować autorowi profesjonalną pomoc przy przygotowaniu książki, nadać jej ISBN, pomóc przekształcić w kilka formatów nadających się do czytania w różnych urządzeniach.

Tworzone są coraz lepsze czytniki e-booków. Tak, tak, czytniki. Wcale nie musimy czytać książek, siedząc przed komputerem. Taki czytnik wygląda jak lekka ramka do zdjęć, wciskamy guzik i ... mamy dostęp do kilku tysięcy książek. Czy ktoś z was myślał kiedyś o podróżowaniu z taką biblioteką? Ja jestem zachwycony!

Idźmy dalej. Czy czytanie z takiego urządzenia jest uciążliwe? Nie bardziej niż czytanie z komputera. A jeśli wybierzemy czytnik z ekranem nazwanym e-papierem, to nie zauważymy różnicy w porównaniu z papierową książką.

Korzystając z czytnika możemy robić w książkach notatki, sprawdzić niezrozumiałe słowo w słowniku, odsłuchać książkę, jeśli akurat mamy oczy zajęte (na przykład prowadząc samochód), powiększyć czcionkę, przeszukać pod kątem danego słowa, tworzyć zakładki.

No cóż, zapachu papieru taki czytnik nie ma, szelestu kartek także nie uświadczymy, ale czy to są rzeczy ważne w porównaniu z możliwością uporządkowania w końcu własnego mieszkania, z którego wyrzucają nas już kolekcje zgromadzonych książek? Jedynie cwaniacy, wycinający kartki i chowający w najgrubszych tomach butelki z wódką mogą czuć się nieco sfrustrowani, ponieważ, choćby nie wiem jak się starali, nie da się prawdziwej butelki zmieścić do 6 - calowego czytnika. No, niestety.

Gdzieś, kiedyś spotkałem się też z zarzutem, iż w wersji elektronicznej książki zbyt łatwo można robić poprawki. Moim zdaniem nie jest to istotne, gdyż wersje papierowe także mają kolejne wydania, tak zwane „poprawione”. I co? Świat się nie zawalił, prawda? A ten, kto kupił wydanie bez poprawek, nadal będzie je miał bez poprawek.

Poza tym, większość e-booków ma fragmenty udostępnione za darmo, nie wspominając już o całych darmowych wersjach elektronicznych książek. Sam stworzyłem kilka e-książek, jak choćby album fotograficzno-poetycki. Taki album nie miałby szans na pojawienie się w druku, jest bowiem kosztowny a niewiele osób stać by było na kupienie książki w cenie powyżej 50 zł.

Pytanie, czy po zgubieniu czytnika stracimy bibliotekę? Nie. Portale e-bookowe mają dla nas miłą niespodziankę w postaci miejsca na naszym koncie, założonym na danym portalu. Tam są przechowywane nasze e-booki.

No i last but not least, czytniki mają już dostęp do Internetu.

Siedzą sobie na plaży, klikam w księgarnię, płacę, ściągam natychmiast, to za co zapłaciłem i... nie zdążą mi przynieść drinka a ja już całym sobą uczestniczę w fabule najnowszego kryminału.

Moim zdaniem, nie da się zatrzymać triumfalnego pochodu książek elektronicznych. Pytanie tylko, ilu autorów zdąży się szybciej i wygodniej usadowić w pociągu, który już za moment odjedzie? To może być pytanie za 2 miliony dolarów!



PS 1 
Gdyby tak jeszcze za pomocą tego małego urządzenia można było odwołać polityków, to ja bym sobie kupił ze cztery, albo trudno, niech stracę, pięć czytników! I z każdego jeden mocny strzał. Ech... jakby nie była zaawansowana technologia, człowiek zawsze będzie miał marzenia wyprzedzające je o kilometry ...



PS 2
Nie żebym marudził, ale przydałaby się też w czytniku funkcja zapobiegająca chorobie lokomocyjnej. Niestety nie mogę czytać podczas jazdy i jestem głęboko sfrustrowany, jeżdżę bowiem dużo i często. Tyle książek mi przepada...