Autor: Tomasz Sobieraj
Pojawienie się na rynku wydawniczym książki poetyckiej przekraczającej ramy przeciętnej produkcji literackiej – czyli nieobliczonej na medialny szum, zadziwienie lub, co najczęściej, zaspokojenie grafomańskich zapędów autora – jest wydarzeniem niecodziennym. Nie towarzyszą mu jednak nadprzyrodzone zjawiska, anomalie natury, nagrody wysokich gremiów, kosztowne kampanie promocyjne, bankiety i panele dyskusyjne z udziałem znanych krytyków oraz nauczycieli akademickich. To święto przebiega w życiodajnej ciszy, jest małą prywatną uroczystością stęsknionego za tradycyjnymi wartościami czytelnika – czyli takiego jak ja. I właśnie teraz mam swoje święto. Przyczynił się do tego wydany niedawno zbiór krótkiej prozy i utworów poetyckich Sezon lotów trwa Zbigniewa Joachimiaka.
Jestem krytycznym i bardzo wybrednym miłośnikiem literatury, trudno jest mnie zadowolić i zawsze szukam potwierdzenia swojej tezy, że po Herbercie niewiele może się wydarzyć, a przynajmniej nie za prędko. Przyznaję więc, że w czasie lektury książki Joachimiaka z właściwą swojemu charakterowi czujną i okrutną skrupulatnością wyławiałem niedociągnięcia autora (a kto, może poza nieustannie poprawiającym wiersze Kawafisem, ich uniknął?), jednak zostały one przysłonięte refleksjami ogólnej natury – a te przychodzą tylko wtedy, gdy są sprowokowane dobrą literaturą, która ma coś istotnego do przekazania i, oczywiście, gdy czytelnik jest do refleksji zdolny.
Jest taki wiersz Roberta Frosta The Road Not Taken – Droga nie wybrana, w którym podmiot liryczny – którym z całą pewnością jest tutaj autor – staje na rozdrożu w lesie, i żałując, że nie może jechać dwiema drogami naraz i być jednym podróżnym, wybiera tę mniej uczęszczaną. Życie codziennie nam przypomina, że nie każdy człowiek, a już szczególnie poeta, ma tę ciekawość świata i odwagę, by wybrać drogę „porośniętą trawą” – merkantylny zmysł przeciętnego, ale ambitnego poety drepczącego po swoją sławę podpowiada mu bowiem, że lepiej iść pokrytym kurzem, zatłoczonym gościńcem, by zyskać łaskawość stojącego nieruchomo na poboczu czytelnika, krytyka, wydawcy czy innego kapryśnego boga, lub raczej bożka. Oczywiście, może się okazać, że na końcu jednej, jak i drugiej drogi czeka rozczarowanie, że sława nie jest równoznaczna ze szczęściem, a ciekawsza droga skazuje na nieznośną samotność. Wtedy pozostaje już tylko satysfakcja z pieniędzy albo duma z zachowanej niepodległości. W obu jednak przypadkach zapomnienie przez potomnych jest równie realną możliwością.
Po wejściu w smugę cienia podróżnik w nieznane, czyli bohater wiersza Frosta, mimo że nie do końca pewien słuszności swojego wyboru mówi rzecz dla nas oczywistą, mianowicie że wszystko w życiu stanowi tego wyboru konsekwencję; ostatecznie jednak jest szczęśliwy i spełniony, co z pewnością jest optymistyczne. Czy Zbigniew Joachimiak cieszy się czy żałuje, że wybrał drogę, którą poszło tak niewielu – drogę artystycznej indywidualności, nieschlebiania tanim gustom a jednocześnie niepoddania się dyktatowi tzw. krytyki? Tego nie wiem, ale jako artysta-eremita i jednocześnie czytelnik jego najnowszych i tych nieco starszych wierszy mogę śmiało przypuszczać, że w momencie wyboru nie kierowała nim, jak większością poetów, wyrosła z kompleksów dzieciństwa chęć brylowania na literackich salonach, tylko ten metafizyczny z natury (tak, mam odwagę używać słów niemodnych) i kategoryczny w swej istocie imperatyw tworzenia. I zapewne dlatego nie jest Joachimiak laureatem środowiskowych nagród, literacką gwiazdą mediów czy łowcą państwowych stypendiów – jest za to Poetą.
Sezon lotów trwa to, wydaje mi się, najpełniejsza realizacja filozofii zapoczątkowanego w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku nurtu Nowej Prywatności. Poeta zabiera czytelnika w podróż intymną, lecz pozbawioną cech ekshibicjonizmu, śmiałą a jednocześnie z tą dyskretną atmosferą niepewności, jaka zwykle towarzyszy odległym wyprawom; proponuje powrót do krainy swojego dzieciństwa, młodości, wieku średniego i dojrzałości; to podróż refleksyjna przez domy i ogrody, zdarzenia prawdziwe i sny, eskapada w rzeczywistość i surrealizm, a także wypady w przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Co więcej, podróż ta nie jest, jak to zwykle we współczesnej polskiej poezji bywa, zaimprowizowanym wyskokiem zardzewiałym rowerem po piwo do najbliższego spożywczaka. Nie jest to także podróż dla samego podróżowania – autor nie tylko relacjonuje, opisuje zarejestrowane, przechwycone z rzeczywistości obrazy, nie tylko fantazjuje, ale także w równym stopniu analizuje to, co jest dla niego najważniejsze, czyli związki międzyludzkie i panujące w nich emocje, poddaje badaniom zdarzenia zwyczajne w ludzkim życiu – te odświętne i te codzienne, dobre i złe, bowiem celem jego peregrynacji jest synteza, ujęcie ludzkiego losu, z jednej strony w obrazy sugestywne i metaforyczne, z drugiej – w prawdziwe psychologicznie, jednocześnie stanowiące poetycką wizję naszej codzienności.
Na początku tych rozważań wspomniałem, że nie wszystko mi się podoba. Przeszkadza nadmiar imiesłowów przymiotnikowych, czy w ogóle epitetów, i pojawiająca się miejscami egzaltacja oraz kilka pomniejszych rys, widocznych dla uważnego czytelnika (szkoda, że nie dla korektorki i redaktorki). Nie umniejsza to jednak wartości tej książki jako zbioru utworów świadomego artystycznie, dojrzałego życiowo poety, który wie, o czym pisze, po co, i dla kogo.
Każdy w życiu wielokrotnie staje przed wyborem, jakiego doświadczył bohater Frosta. Dlatego piszący wiersze może być poetą lub Poetą – klaunem albo kapłanem, głupcem albo filozofem. Często jest trollem, rzadko herosem... W życiu gra rolę Narcyza, Midasa, Don Kiszota, Hamleta... Wybór jest szeroki i prawie nieograniczony, to jedynie kwestia możliwości a nade wszystko osobistych preferencji, herbertowska „sprawa smaku” i „odrobina koniecznej odwagi”. Sezon lotów trwa dowodzi, że Zbigniew Joachimiak idąc drogą mniej uczęszczaną znalazł na niej to, co zapowiadała u swego początku i umiał z tego skorzystać.
Zbigniew Joachimiak, Sezon lotów trwa, Fundacja Światło Literatury, Gdańsk, 2011