Maksymilian Niebylski należał do tego rodzaju ludzi, którym na samą myśl o nieuniknionej śmierci odechciewa się żyć. Perspektywa nicości, której złowieszcze przejawy wypełniały mu życie, rzec można, po same brzegi, tak bardzo go krępowała, że nie był zdolny do działań, uczuć tudzież przemyśleń, którymi normalni ludzie zagłuszają zew śmierci.
Był niezbyt inteligentny, tchórzliwy, próżny, bezwolny, wyzuty z wszelkich ambicji i pożałowania godny. Miał jednak pewną zaletę, czy – ściślej rzecz biorąc – wadę, która w jego mniemaniu była jakąś zaletą i dzięki której mógł znosić swoje psychiczne kalectwo. Był niesłychanie ciekawy prawdziwej natury nicości. Sam fakt istnienia nicości, czy raczej jej nieistnienia, nie tylko go obezwładniał, ale również podniecał i w pewnym sensie zachwycał. Nicość była wyzwaniem, którego nie chciał odrzucić – być może po prostu dlatego, że jego żałosna osoba była dziurawa, czy przeniknięta nicością, a może raczej dlatego, że nic tak bardzo jak nicość nie wpływa na sposób myślenia nowoczesnego człowieka. Faktem jest, że Niebylski był oczarowany nicością, a jego jedynym pragnieniem było jej zrozumienie. Zrozumieć coś, czego nie ma, a jednak w tym swoim niebyciu jest niezaprzeczalnie realne, nie można, rzec jasna, bez trudu, a zdaniem większości ludzi (w tym wielu poważnych badaczy) jest to wręcz niemożliwe.
Nicość wymyka się myśli, bo według jednych badaczy jest tylko zwykłą iluzją, a według innych badaczy jest pewnym sposobem istnienia materii, bądź samej myśli. Chociaż nieszczęsny Niebylski nie był zbyt oczytany, to jednak nie obce mu były poglądy owych badaczy i wcale się z nimi nie zgadzał.
Złowieszcze przejawy nicości, które, jak już wspomniałem, wypełniały mu życie, rzec można, po same brzegi, były zbyt oczywiste, głupie i niematerialne, by mógł je uznać za fikcję, czy pewien sposób istnienia materii, bądź samej myśli. Gotów był raczej przypuszczać, że nicość jest jakimś ukrytym wymiarem rzeczywistości, a jeśli wierzył w możliwość poznania tego wymiaru, to przede wszystkim dlatego, że nie mógł pogodzić się z faktem, iż ludzkie władze poznawcze mogą być ograniczone przez coś niepojmowalnego. Poza tym odnosił wrażenie, że w samym słowie „ukryty” pobrzmiewa już obietnica jakiegoś wielkiego odkrycia.
Zamiast wypełniać swe życie realną, konkretną treścią, ten ekscentryczny nieborak jął ogałacać je z treści. Już w wieku dwudziestu lat przestał spotykać się z ludźmi, bo sądził, że sens wszelkich związków sprowadza się zawsze do walki o prawo do panowania jednego człowieka nad drugim, a on nie umie panować, ani być opanowany. Mniej więcej w tym samym czasie zaniechał wszelkiego udziału w światach kultury, nauki, religii, sportu i sztuki. Twierdził, że sens owych światów zasadza się w gruncie rzeczy na ukrywaniu nicości, a nie na jej odkrywaniu, jak gdyby to dziwne zjawisko powinno być jeszcze dziwniejsze i jeszcze głębiej ukryte.
Wiódł życie tępego odludka, pogrążył się w swej indolencji i umarłby pewnie za młodu, gdyby ciekawość nicości nie postawiła go z czasem w obliczu pewnego Hindusa, który przemierzał kosmos w poszukiwaniu ofiary. Ten niegodziwy myśliwy przedstawił się Niebylskiemu jako znany indolog, który we wczesnej młodości również był indolentny, ale dzięki lekturze indologicznych rozpraw pokonał zjadliwą niemoc, został wybitnym uczonym i – co szczególnie ciekawe - przejrzał nicość na wylot.
Przez blisko dwadzieścia lat oczarowany Niebylski słuchał jego zapewnień o tym, że nicość jest czysta, nieważka, przejrzysta, bezkształtna, a jednak ze wszech miar prawdziwa i niesłychanie istotna. Ta pusta wykładnia nicości i próżna osoba Hindusa tworzyły przedziwny związek, w którym i jedna i druga stwarzały się i niszczyły, więziły i uwalniały, jawiły się jako realne i nierealne zarazem, a jednocześnie na przemian.
Zawiły, niejasny związek Hindusa i jego urojeń nie był czymś określonym, ani autonomicznym. Nie był też samym Hindusem, zespołem jego urojeń, ani – tym bardziej - nicością – przynajmniej nie taką nicością, którą jego spojrzenie przeszywało na wylot. To było coś całkiem innego i bardzo zaraźliwego, bo Maksymilian Niebylski doszedł nagle do wniosku, że tak, jak w słowie „ukryty” pobrzmiewa już obietnica jakiegoś wielkiego odkrycia, tak w samym nazwisku „Niebylski” czai się nieobecność człowieka we własnej osobie. I wcale się nie pomylił, bo wkrótce po prostu zniknął. Niestety, nikt nie zna sensu tej niezrozumiałej historii, ponieważ jej główny bohater nigdy się nie urodził, nie żył, ani nie umarł.
Opowiadanie ze zbioru Igora Wieczorka Małpi Wieszcz, Wydawnictwo Artis, Wrocław 2007.