Fotograficzny styl Andrzeja Jerzego Lecha zmienił się od końca lat 90., kiedy ostatecznie artysta rozpoczął tworzenie monumentalnego cyklu, powstającego wszędzie tam, gdzie się pojawia. Zawsze stara się on pozostawiać swój ulotny ślad w postaci zapisu określonych, wybranych przez siebie miejsc.
Taką formę jego wysublimowanej twórczości, sięgającej z uwielbieniem i premedytacją do w pewnym sensie „rzemieślniczej”, a więc po części nieartystycznej działalności fotograficznej z XIX wieku, mogliśmy zobaczyć w Polsce w serii wystaw pod tytułem Dziennik podróżny. Andrzej Lech pokazuje nam miejsca niezwykłe, choć widziane przez każdego, kto w nich był. Udało mu się uchwycić formę poetyckich „pustych” przestrzeni, które są pełne znaczeń i symboli. Nie interesują go ludzie, gdyż jego koncepcja fotografii daleka jest zarówno od „fotografii inscenizowanej”, jak też od skomercjalizowanego reportażu. Czego artysta poszukuje w swym dzienniku? Spełnienia, szczególnych stanów duszy, a przede wszystkim pełni bytu, zapełniania swą energią duchową wszystkich miejsc, które go wzruszają i poruszają. Taki rodzaj fotografii dokumentalnej popularny jest na całym świecie, choć tak trudno jest znaleźć własną formułę, która byłaby inna od najczęściej oschłej, architektonicznej koncepcji, wywodzącej się zarówno z dziewiętnastowiecznego dokumentu, jak też dokonań Becherów, które silnie skonceptualizowały przekaz fotograficzny dosłownie na całym świecie. Andrzejowi udało się wyjść z tak trudnej sytuacji, gdyż jest pokornym podróżnikiem, dziewiętnastowiecznym flaunerem, który zachwyca się miejscami opuszczonymi przez czas i Boga. Taką metodą odkrył w końcu XIX wieku Atget, ale Lech jest bardziej malarski, nawet specyficznie piktorialny, nadając swym poszczególnym odbitkom unikatowego charakteru przez tonowanie i barwienie w herbacie. Należy przypomnieć, że już w latach 80. Andrzej Lech miał bardzo istotne dokonania twórcze. Świadomie pozbawił swojej fotografii tak podstawowych dla tej sztuki atrybutów, jak czas i miejsce wykonania. Najlepiej udało mu się zrealizować to w cyklu Warka, Amsterdam, Kazanłyk...(1986) oraz w Kalendarzu szwajcarskim, rok 1912 (1987), w których zaczął miedzy innymi realizować koncepcję „fotograficznej reinkarnacji”. Problem ten jest niezwykle ważny w historii fotografii, gdyż Lech podążył drogą wytyczoną przez Minora White’a i był chyba pierwszym polskim fotografem, który swobodnie penetrował rejony filozofii i sztuki, gdzie wyznacznikiem było pojęcie karmy. Wcześniej Andrzej odkrył dla polskiej fotografii zarówno klasyczny międzywojenny modernizm amerykański spod znaku Edwarda Westona, jak też, poprzez swego nauczyciela fotografii, Bořka Sousedíka, z Państwowego Konserwatorium Sztuk Pięknych w Ostrawie, takich czeskich mistrzów, jak, na przykład, Josef Sudek. Było to bardzo istotne, ponieważ do tej pory nikt w Polsce nie interesował się dokonaniami amerykańskimi, które wytyczyły główne nurty w fotografii światowej od początku XX wieku. Podobnie było z recepcją fotografii czechosłowackiej, następującą także dzięki innym fotografom. Do tej pory ta „stała wymiana kulturowa” jest jedną z najważniejszych tendencji kształtujących naszą fotografię. Lech był także tym, który uprawomocnił w Polsce zainteresowanie, a nawet modę na korzystanie ze starych aparatów fotograficznych, dzięki którym można było przywołać dziewiętnastowieczną „aurę”. Znikała ona, co zauważył przenikliwy myśliciel Walter Benjamin, wraz z unowocześnianiem się sprzętu, w tym optyki fotograficznej. Dlatego artysta z premedytacją powrócił do dawnej dziewiętnastowiecznej fotografii. Przez kilka lat, głównie w latach 80. XX wieku świadomie, choć wybiórczo, sięgał także do tradycji neoawangardowej, biorąc udział w programie i nurcie „fotografii elementarnej”, realizowanych we wrocławskiej galerii „Foto-Medium-Art”. Ostatecznie Dziennik podróżny rozpoczął jeszcze bardziej „fotograficzny” okres jego twórczości. Z innej strony koncepcja sztuki Lecha miała związek z literaturą Jorge Borhesa, z jego zamiłowaniem do tworzenia sytuacji labiryntu i niekończących się nigdy narracji oraz miała tez oparcie o własne teksty – w tym listy, dzienniki podróżne, pisane do Roberta Michela, przyjaciela artysty i tłumacza z Paryża. To bardzo podbudowało wizualną stronę fotografii Lecha. Są to cenne teksty, opowiadające o życiu i obyczajowości, pisane specyficznym stylem. W ten sposób fotografie artysty ukazują znaczenie symulacji, znikania przyrodzonych atrybutów tego medium, a także samego autora, jako podmiotu. Jest to też świadoma obrona „prawdziwej fotografii” przed pseudosztuką i wszechogarniającą nas kulturą masową. I taka właśnie forma obrony naszych wartości i naszego świata bardzo mnie przekonuje. Ranga dokonań Andrzeja Lecha w zakresie fotografii, uzupełnionej bardzo wysublimowaną myślą teoretyczną, należy do najważniejszych polskich osiągnięć po II wojnie światowej i jak sadzę czeka na swoje światowe odkrycie.
za: Exit, 4/2006