Autor: Jan Siwmir
My full of hope Valentine
Chcecie dowiedzieć się czegoś o sobie? Czegoś takiego, co codziennie płynie pomiędzy waszymi komórkami, uwiera, łaskocze, szemrze pod skórą niewypowiedzianym? Otacza nas jak powietrze, i jest tak samo niezauważalne...
Kiedy jesteśmy dziećmi inni ludzie nas ciekawią, bez oporów nawiązujemy kontakt. Później bardziej wybrzydzamy, szukamy podobnych do siebie, aż w końcu decydujemy się na tę jedną, najbliższą nam osobę. Na początku seks i wzajemne zauroczenie sprawiają, że wszystko wydaje się nam możliwe, nic nie przeszkadza, a świat stoi przed nami pełen możliwości, nic tylko brać z niego pełnymi garściami. Z czasem kolejne szare dni przytłumiają naszą radość, gdzieś pomiędzy pieluchami a kuchnią zatracamy swoje ja, które przekształca się w „my”. Ale najgorsze jest to, że stajemy się sobie coraz bardziej obcy.
Na starość zaś zostaje tylko fizjologia i strach. Strach, że gdziekolwiek nie pójdziemy, będzie gorzej.
W życiu człowieka nie potrzeba kataklizmów, bo samo życie jest takim kataklizmem. Kończącym się nieuchronną klęską.
A jednak, ale pomimo, lecz jeśli, gdy jednakowoż...? Gdy już wydarzy się coś, co powinno zamienić nas albo w aniołów, jak o sobie myśleliśmy, albo w brudne moralnie szmaty, zdarza się, że sami siebie nie poznajemy. Tak jak bohaterka historii o mężczyźnie zamienionym w żywego trupa, z niezwykłym wyczuciem opowiedzianej przez Agnieszkę Żak. To, co ona robi zaskakuje nie tylko nas, ja samą także.
I choćbyście nie wiem jak mnie przekonywali, że „My rotten Valentine” jest o zombi, powiem wam: Nic podobnego, ono jest o miłości. Miłości, która przetrwać może nie tylko wojny i katastrofy, ale najbardziej szare życie. Takiej, o jakiej zawsze marzyliście. Do zatracenia.
Jeżeli ktoś z was, patrzy właśnie z odrazą na partnera, niech sięgnie po to lekarstwo.
„My rotten Valentine” Agnieszka Żak, self-publishing, 2012