Poezja: Edward Pasewicz
Chwila ostrego słońca,
potem po omacku obmacywanie
kolana. Krew zmieszała się z piaskiem,
jaka piękna zgoda,
krzepiące poczucie, że już się uzbierało
tyle kamyków, że wystarczy
jeden na szczycie i się cudnie zawali
i można będzie zbieractwo
uprawiać raz jeszcze. I na dodatek
( jasna cholera) już po swojemu,
bo to słówko teraz tak nie boli,
jest zwyczajnie i do innych nie odsyła
łatwych światów gdzieś na krawędzi
światła i wody
19 Politycznie Poprawnych Wersów
No masz, co za zbieg okoliczności,
ty leżysz na trawie w tle katolickie krowy,
wysokie chaszcze, płaczące wierzby,
historia z cyklu „popatrz ! popatrz!”.
Ja z samochodu przez brudną szybę
zerkam i myślę o tobie, że ślub i że
bóg zamieszkał w tobie odkąd kupiłeś
nowe buty i w notatkach zapisuję:
nie planuję przyszłości, bo nie znam,
i daruję sobie resztę dylematów, bo jak
niby coś rozumieć, kiedy klonowe noski
setki wirujących klonowych nosków,
jak pobożna szarańcza ze wschodu,
jeden po drugim opadają na ciebie.
Niby to nic co tka się ze światła i wody
wyraźne jest ma zapach, dźwięczy i jego
nasienie też dobrze smakuje, a jednak
(popatrz, popatrz) gdy chce powiedzieć
czym jest, znika. No i masz, wszystko
nagle jasne, samo w sobie, bez wątpliwości.
Przed szybą wielką i czystą
Od 21.00 ciemne twarze nad barem. Piątek.
Od miesiąca znam cię inaczej, słówko, które padło
na podatny grunt, taki rok, chyba 2008, ale kto
pewny jest czasu? Rano wstałem obolały, pieniądze
na i pod językiem, ich brak właściwie, kark który
zdrętwiał chociaż (jeszcze) nie kołysze się nad nim topór.
Mgła opadała, gdy piłem kawę, znikała z każdym łykiem
odsłaniając, żurawie, rusztowania i szkielet budowy.
Zwierzęta grasują, pomyślałem bez związku z tym,
że tu nie śpisz dzisiaj i jeśli przekopią stare koryto Warty,
będzie tu pierdyliard kawiarenek jak w Pradze i także
bez związku z tym, że się nie rozebrałem a nawet
nie rozłożyłem kanapy, bo po co rozkładać cokolwiek?
Później stałem przed szybą wielka i czystą
jakiegoś sklepu w centrum miasta i nic przez chwilę
było tak oczywiste, że unik by się nie spotkać
z własnym spojrzeniem, wydał się nie na miejscu.
No to patrzyłem jak mnie mijają wózki, torby z zakupami
garsonki, cieliste pończochy, buty z wydłużonymi noskami,
niebieskie koszule z powrozem krawatów, adiki
i pumy, mentalne dilda z cudnego latexu, sutanny, poncza.
W monopolowym pogmerałem trochę przy puszkach z piwami,
ale coś się spaliło i swąd pozostał.
Kupiłem film za pięć złotych włożyłem go do torby
i powędrował do baru, razem z innymi rzeczami,
Bo niesie się, ot tak, po prostu, lekko dotykając stopami
nierównych płyt chodnika i nagle jesteś na dnie przepaści
i mówią ci strzałko pokręciło ci się w głowie
od tej niepewności. Rysy na mapie choroby, zgliwiałe
atrapy i ta nieznośna pewność, że się nie przekroczy
własnej niemoty i już na zawsze będzie się tkwić
w tym miejskim cyrku, nawet kiedy cię dotknę
ciałem czy bez ciała.
Panie Domovsky,
ja bardzo kiepski jestem ptak.
Skał nie pamiętam, ani jak się zrzuca
gałązki na mech – bo tutaj jest świat
co się nie bardzo mieści w płomyku zapalniczki.
Tu trzeba by dat i faktów skoroszyt
żeby wpiąć faktury, notatki opisać
kolejnymi notatkami.
Wysypać garść monet na stół
bez pytań (powiedzmy) o co chodzi.
I rzecz jasna uważać (i zauważyć),
że to nie tylko brzęk i bród
tak świetnie nas opisują,
ale że oddech jest w szczelinie
i oczywiście liczyć
trzeba by te spojrzenia
i trawić je, trawić
chwilę wcześniej.
Siatka na pomidory
Mogłem być kobietą i mogłem być DJ`em
w którymś z klubów na Soho, krzyczeliby
za mną, że DJ Cipa rządzi, ale byłem
przez chwilę siatką na pomidory, którą
niesiono tuż nad ziemią i obijałem się o kostki
smukłych facetów i ocierałem o pończochy
starych przenajświętszych bab. Patrzył na mnie
zdziwiony brat karaluch i siostra strzęp gazety.
Było coś odważnego w odgadywaniu
znaczeń albo w pyskówkach przy piwie,
kiedyśmy postawili sprawę jasno: rację ma ten
co ma większego fiuta - do dziś nie wiem?
Co było dziecinne, poszło precz, czego się nie wiedziało,
nie wie nadal. Ot, fakt prostszy niż każdy wyraz:
dziurawy but, brudne skarpetki, pani za ladą,
co ma ciężki okres.
Wszystkie sprawy płci, włócznie,
kaczeńce, nasturcje i hyzop i związek z tym,
że spóźnia się pociąg, brak logiki, ale boski dźwięk,
w którym: mistyka, panie, job jego mać.
Jestem tym, co wyczytam ze spojrzeń i dotknięć,
dawniej Tejrezjasz, znaczy wieszczek i obojnak,
ale skończyło się, najdroższy. Teraz jem popiół
i wypijam chleb.
22 rytuały smutku i zazdrości
Smuk po duńsku znaczy piękny to jest kir i garda
światła, co przez zasmużone okno wnika tutaj
i mi mówi: jesteś tylko kopią kopii – jesteś, mówi.
Albo kromką chleba, pytaj czy mi starczy masła
Clapham junction? To nie o mnie mówisz ten jedyny
a nocą na Vauxhall camp attack w Crash Fire.
Dobry Bóg zezwala czasem użyć Dawidowi procy
i testować leki na Nathaniela skórze, Bóg mówi: sokół
a ty : że masz gdzieś wszelkie samoudręczenia.
Mamy w dupie zarówno N.N jak i pana B. Jest o.k
kiedy jadę do Epson i myślę sobie: oto mam mgłę
i drżą liście, w twojej dłoni zwinę się i zasnę.
Z upiornych wizyt niczego nie zapamiętam
nie będę kąsał smagłych ciał, bo istnieć naprawdę
to może tynk, tektura, telewizor, torebka,
ja co najwyżej trwam. Forsy nie będzie z tego
na pewno A tak trzeba czytać ten znak, belka
strumień i świt – cała reszta to fałsz.
Smuk to też smak w tej estetyce, wśród blizn
rytualików, olśnień, po co rozumieć skoro można
zjeść, odetchnąć, przeżyć trzy dni bez słowa.
I niech te ściany ci opowiedzą, czy utrwaliło
się cokolwiek, czy przyszedł „duch” i rozpierdolił
wszystko? Pamiętasz jak wywoływano nas z klasy
i w smętnych spodenkach odbieraliśmy od matek
drugie śniadania.Tu jest żyłka i haczyk do
subtelnej pętelki. Kto o to nas zapyta?