Autor: Jan Z. Brudnicki
Czemu Pan te brzydkie wyrazy wstawił do słownika? – A czemu Pani tam zaglądała?
W czasie moich studiów tę anegdotkę opowiadało się o prof. Witoldzie Doroszewskim.
Bardzo dobrze rozumiem Tomasza Sobieraja i Jana Siwmira, kiedy nie uznają dyktatu: dostał nagrodę to jest genialny, dostał Nike, to można o nim pisać tylko w superlatywach. Przecież to nagroda tylko jednego skupiska literackiego, które się wynosi do nieba, żeby inne zamilczeć na śmierć (ten termin wysłuchałem w radiu, bardzo dobrze oddaje atmosferę wykluczenia z literatury, strategii bojkotu i szantażu). Polemiści znaleźli taki właśnie – jak to się modnie mówi – projekt towarzyski i podskoczyli z uciechy. Krytyka środowiskowa bowiem orzekła, że tom Eugeniusza Tkaczyszyn-Dyckiego Piosenka o zależnościach i uzależnieniach (2009) oraz dziewięć innych tomów poezji, tom prozy, tom esejów (szkice o literaturze homoerotycznej), jego wykłady (na podobne tematy) to kategoria twórczości psycholi, to wierszoklectwo, hucpa, blaga, bełkot, wydzieliny słowne. Są zniesmaczeni niską lingwistyką (że tak powiem), niedojrzałością emocjonalną i myślową, homoerotyzmem i szmacianymi kukiełkami wypchanymi banałem.
Polemiści nie przyjmują do wiadomości, że ta twórczość została odczytana jako narracja elementarna, jako „opłakiwanie umierających”, jako afirmacja nicości. Dyckiego ogłoszono na salonach nowym trubadurem, jak niegdyś Stachura, wcześniej Norwid, Leśmian, Czechowicz – porzucających dom, zdających się na lęk samotności, wybierających psychiczną samotność, włóczęgę.
Sam poeta, pochodzący spod lubaczowskiej wsi, obarczony zmaganiem się z okrutną śmiercią chorej psychicznie matki, powiada, że jest skazany na poszukiwanie tożsamości najtrudniejszej z trudnych.
Pochodzi z polsko-ukraińskiej rodziny, w której się zdarzali i esesmani i upowcy i katowani przez nasze AK członkowie. Cóż, los? Cóż w takim wypadku historia? Pcha ku wynaturzeniu, pcha ku przeżyciu śmierci, grobów (jak to poeta mówi – jest to poezja nekrologowa). Zatem opowiadający zwrócił się ku rozliczeniu bluźnierstwa, nieczystości, złodziejstwa, uzależnienia, schizofrenii, cmentarzom, jako pamięci czasu nienawiści. Matka wiedźma, szpital psychiatryczny, koszary bez upiększeń – to tło. Filozofia rozpadu i dysharmonii – to esencja. Poezja, z którą autor zetknął się dopiero w wieku szesnastu lat – to kraina ocalenia.
A Kresy (był współzałożycielem grupy Kresy i pisma Kresy) są źródłem napoju miłości wynaturzonej i żalu, kiedy bliscy „umierają zostawiając nas samych”.
A jak to się dzieje? Naturalnie, ja bym nie komplikował tego zjawiska dziwacznymi przezwiskami, to po prostu solidny polski autentyzm. Proszę bardzo, otwieram na przykładowej stronie i czytam wiersz XLIV:
„powrót jest niemożliwy nie nie / powrót jest nazbyt skomplikowany / tym bardziej że matkę obiega / ktoś całkiem inny (śmierć ściga // się ze mną) a dookoła szpital psychiatryczny / na ulicy Kościuszki i czyjeś kroki / krzyki a dookoła jak okiem sięgnąć niewidzialna / materia izolatek dla naszych szurniętych // matek tak tak bez dwóch zdań świętych / i szurniętych trzyma się w grubych / murach a mury runą runą błękitne wieżowce / wyrosną w ich miejsce”.
No, solidny tekst. A całość układa się w kresową, ponurą balladę, co to (jak mówiono o Mickiewiczu: „ciemno wszędzie, głucho wszędzie”.
Zaraz, zaraz, a co Wy Rozmówcy cytujecie, że „ślimak, ślimak wystaw rogi dam ci sera na pierogi albo wypierdalaj”. A to jest zmyślenie, bo trzeba starszego bezzębnego krytyka, żeby mu się chciało sprawdzić i żeby odczytał prawidłowo, że na s. 30 jest „wypierniczaj”. Myślę, że za takie przekłamanie każdy sąd skazałby pamflecistów na zjedzenie swego tekstu. Czyżby anegdota – „Po co umieścił Pan w słowniku te brzydkie wyrazy?” miała wymowę zgoła inną: „Czyżby w podświadomości autorów roiło się od brzydkich wyrazów, które przysłaniają te zapisane w tekście przez poetę?”.
Przedruk za niezależnym kwartalnikiem społeczno-kulturalnym InterMosty, nr 1 październik-grudzień 2010.