Autor: Marek Trojanowski HISTORIAMOICHNIEDOLI.PL
Współcześni polscy poeci przyzwyczaili naród do przekazów poetyckich, które ogłaszają w formie kilkudziesięciostronicowych tomików. Przyzwyczaili naród także do tego, że ze współczesną poezją nie jest taka prosta sprawa. Że jej zrozumienie zależy przede wszystkim od prawidłowego odszyfrowania niezwykle skomplikowanych metafor.
Małżonka pewnego współczesnego poety indagowana na salonach o profesję małżonka odpowiada:
– Mój mąż? Mąż jest z zawodu redaktorem.
(fragment żywcem zerżnięty ze scenariusza pewnego filmu Stanisława Barei)
Redaktor Mariusz Grzebalski od czasu do czasu wydaje swoje wiersze, które pisze w przerwach między redaktorowaniem. Kiedy inni maja przerwę na lunch Mariusz nie je, nie pije, nie pali – z poświęceniem notuje na serwetkach drobnym maczkiem kolejne dzieła. Wszystko dla dobra ludzkości. I całe szczęście, że ludzkość doczekała się takiego poety, który się dla niej poświęca.
Mariusz swoje dzieła wydaje w innych wydawnictwach niż tych, w których redaktoruje, za co należą mu się wyrazy najwyższego uznania. To, że się kryguje, że może jest mu głupio przekraczać cienką granicę przyzwoitości dobrze świadczy o Grzebalskim jako o człowieku. Całe szczęście, że ludzkość doczekała się takiego prawego człowieka.
Poświęcenie i prawość – oto cnoty prawdziwego redaktora, który po śmierci na pewno zasili grono skrzydlatych istot ubranych na biało.
Zanim Mariusz Grzebalski przejdzie do historii, ludzkość doświadczy na własnej skórze tego wszystkiego, co niesie ze sobą jego przekaz poetycki. A należy wiedzieć, że testament duchowy jaki przygotowuje Mariusz dla świata to żadna kpina czy żart nastolatka, który przyłapany na masturbacji przez ojca przekonuje, że nie wie do czego służy siusiak.
Kolejny fragment swojej spuścizny duchowej Mariusz opublikował u Artura Burszty. Tomik „Niepiosenki” ukazał się Biurze Literackim. Tych bardziej obeznanych w roszadach personalnych w światku wydawniczym może ta publikacja dziwić. Przyjęło się uważać, że przyzwoitość nie jest kategorią „literacką” – lub jak to mówił Roman Honet po publikacji „Cosinus salsa” w Zielonej Sowie czy Edward Pasewicz po ostatnim posiedzeniu jury konkursu im. J. Bierezina:
– Nie takie numery się w życiu robiło.
W każdym razie dzieło o wymownym tytule „Niepiosenki” w 2009 r. zostało utrwalone na dobrej jakości papierze. Okładce też nie można niczego zarzucić. Twardy, kredowany karton. Szkic wiosłującej pary. Imię i nazwisko autora oraz tytuł „Niepiosenki” z poucinanymi literami, jakby były podmyte przez fale.
Oczywiście jest to świadomy i konsultowany z redaktorem Grzebalskim zabieg artystyczny. Wszak mówiące i wieloznaczne tytuły to specjalność polskich poetów współczesnych. Warto tu wspomnieć chociażby o tak wybitnych tytułach jak:
„Słynne i świetne” (M. Grzebalski, 2004)
„Pocałunek na wstecznym” (M. Grzebalski, 2007)
Dziwić nie może, że autorem najbardziej oryginalnych i najbardziej wieloznacznych tytułów jest ten sam człowiek. Grzebalski jako redaktor wie jaki tytuł wybrać, by książka się sprzedała, a jako poeta potrafi wykorzystać wiedzę redakcyjną do wymyślenia najbardziej wieloznacznego i zarazem najbardziej hermetycznego tytułu.
Analizując jego ewolucję twórczą od debiutu aż do chwili obecnej widać jak daleką drogę duchową przebył ów intelektualny wędrowiec. Najpierw był „negatyw” (1994), później „Widoki”(1998) oraz „Drugie dotknięcie” (2001) następnie „Słynne i świetne” (2004) o skrzywieniu neolingwistycznym. Później były jakże wieloznaczne i popartowskie jak tylna kanapa w cadillacu deville „Pocałunki na wstecznym” (2007). A w roku 2009. naród doczekał się „Niepiosenek” – czegoś, czego nigdy nie zapisano nawet w brudnopisie słownika języka polskiego.
Unikalność a przez to wyjątkowość tytułu najnowszego tomiku redaktora Grzebalskiego czyni dzieło wybitnym. Lektura wydaje się zbędna a inwestycja Ministra Kultury, który przez pół roku przelewał na rachunek bankowy utalentowanego redaktora pewną sumę, sądząc po samym tylko tytule zwróciła się z nawiązką. Cóż bowiem może znaczyć rzeczownik „niepiosenka”? W tym przypadku jest tylko jedna odpowiedź prawidłowa, tylko jedna interpretacja możliwa, tylko jedna jest prawda: oto naród doczekał się wreszcie potomka Jana Pietrzaka – objawił się poeta, bard i przewodnik duchowy kultury zachodu, Mariusz Grzebalski.
Skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy, skoro wszystko zostało ustalone i każdy wie who is who warto poddać analizie teksty redaktora Grzebalskiego, by odkryć ów ponadczasowy i jakże ważny z perspektywy ducha kultury rodzaju ludzkiego przekaz poety.
Przekaz pierwszy dla świata redaktor Grzebalski sformułował następująco:
Słucham beznadziejnego techno,
tak beznadziejnego, że nie potrafię się oderwać –
ten sam kawałek dwadzieścia dwa razy
[Nowa mała proza]
Czytając ową strofę nie sposób oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z treścią istotną ukrytą w znaczeniu liczby dwadzieścia i dwa. Należy zaufać redaktorowi-poecie i przyjąć jego słowa tak jak przyjmuje się monety bite z najcenniejszego kruszcu. Zatem bagatelizowanie treści zawartej w semantyce liczby 22. byłoby wielce nierozsądne i tylko bóg jeden raczy wiedzieć jakie to skutki przyniosłoby dla świata, który znamy.
22 x 2 = 44 (tak, tak czterdzieści i cztery. Żarty się skończyły.)
22. znaki alfabetu hebrajskiego wystarczyły, by spisać Talmud, Apokalipsa ma 22 rozdziały a w okrąg można wpisać tylko 22 wielokąty foremne. Skoro jesteśmy przy geometrii, to spróbuj podzielić 22 przez niezwykle szczęśliwą supercyfrę siedem. Zobaczysz co się stanie.
Albo inaczej, zrób tak:
22 to w linearnym zapisie 2 i 2 – czyli: (2+2)
I teraz:
22 + (2+2) = 26
26 = 10 + 6 + 5 + 6
To zaś zapisane w innej nomenklaturze wygląda następująco:
26 = Jod + Heh + Waw + Heh
Prawdopodobnie istnieje na świecie jeden sceptyk-matematyk, który zwątpi w treść przekazu, który redaktor Mariusz zafundował cywilizowanemu światu. Wprowadzając do powyższych rozważań znak mnożenia łatwo przerobi 26 na 28 czyniąc tym samym interpretację kabalistyczną wiersza fałszywą.
Jemu oraz innym zawistnikom i zazdrośnikom talentu poety-redaktora kabała mówi NIE.
Liczba 28 jest bowiem liczbą doskonałą – sumą wszystkich swoich dzielników. W świecie matematyki takie liczby są bardziej unikalne niż kulturowe wyobrażenia na temat stwórcy świata.
Weźmy inny tekst wrażliwego Mariusza – fragment o równie złożonej symbolice:
Bulterier ciągnie małolatę w trampkach
i kusej różowej kiecce w kierunku łysych
ciągnących browar na murku
[układ]
Ów tekst nie wymaga specjalistycznych analiz, by rozpoznać intencję autora. Podwójny błąd – brak podwójnego „l” i podwójnego „r” w nazwie rodzajowej: bullterrier jest tego rodzaju wskazówka, którą Indiana Jones odczytywał w notesie swojego ojca w trakcie poszukiwań Świętego Graala.
Redaktor Mariusz pomny zasad zabawy w tzw. „podchody” pozostawił wszystkim szukającym poetycką strzałkę, wskazującą kierunek interpretacji:
2 x (l)
2 x (r)
2 x (literówka)
Czyli:
2 x 2 x 2
Analogia do „beznadziejnego techno” słuchanego „dwadzieścia dwa razy” jest tu oczywista. Bo jeżeli podmiot liryczny cierpiał „dwadzieścia dwa razy” słuchając tego samego nagrania i przeżył, to równie dobrze mógł słuchać marnej jakości utworu 2 x 22 razy bez szkody dla substancji szarej i trąbki Eustachiusza.
Kolejny niezwykle istotny fragment z tomiku „Niepiosenki” redaktora Grzebalskiego pochodzi z wiersza pt. „Parapet”:
Siedziałem na parapecie w kuchni,
padał śnieg, noc była przeźroczysta.
Potem w tej samej kuchni smażyliśmy
cebulę, kiełbasę, pomidory.
[parapet]
Na pozór fragment ten wydaje się być zaledwie biograficzną stopklatką, bez żadnego znaczenia dla dziejów świata. Jednak polscy poeci współcześni przyzwyczaili czytelników do tego rodzaju pozorów. Wyrobieni smakosze poezji wiedzą, że najlepsi z najlepszych poetów w pozorze banału przemycają prawdy ostateczne. Tak jest i w tym przypadku. Gdyby zastanowić się co robił podmiot liryczny „siedząc na parapecie w kuchni”, to odpowiedź może być tylko jedna:
– liczył do dwudziestu dwóch.
Dlaczego do dwudziestu dwóch a nie dwudziestu czterech czy dwudziestu sześciu, siedmiu, ośmiu czy dziewięciu? Ano dlatego, że suma wszystkich liter użytych w ostatnim wersie strofy równa się dokładnie dwadzieścia dwa.
cebulę = 6
kiełbasę = 8
pomidory = 8
6 + 8 + 8 = 22
Czy to przypadek? Nie! Jeżeli chodzi o wiersze redaktora Mariusza o przypadkach nie może być mowy.
Abstrahując od numerologii i semantyki związanej z liczbą 22., wiersze Mariusza Grzebalskiego to prawdziwa skarbnica, w której roi się od filozoficznych refleksji, od diagnoz dotyczących kondycji człowieka we współczesnym świecie, od treści ważnych i od tego wszystkiego, co dla człowieka niezależnie od epoki ważne. Talent Mariusza Grzebalskiego pozwala mu na przeniknięcie skorupy obyczajowości i dotarcie do istoty tego, co określa się w różnych teoriach jako „człowieczeństwo”.
Dla przykładu. W wybitnym tekście pt. „Koniec wakacji” redaktor-poeta pisze o Harcerzach, a pisze tak:
Leżą w milczeniu na podłodze biura.
Za oknami Poznań zachodzi mgłą.
Młoda instruktorka harcerstwa
chowa kolorowe kredki do szuflady biurka.
Trochę im zazdrości –
te dzikie harce w ciągu dnia.
[ Koniec wakacji]
Zanim przejdziemy do drugiej i zarazem ostatniej strony tego jakże wspaniałego, jakże wybitnego i jakże wysublimowanego tekstu warto poświęcić kilka chwil na interpretację owego fragmentu.
Ktoś – tutaj liczba mnoga odgrywa niebagatelną rolę – sobie leży na podłodze. Nie jest to zwykła podłoga, ale podłoga biura. Forma „Leżą” wzmocniona antropomorficznym dopełnieniem: „w milczeniu” sugeruje, że mamy do czynienia z parą humanoidalną. Okoliczności czyli miejsce owego spoczynku: „podłoga biura” wskazuje, że relacja, która łączy ową humanoidalną parę jest podstawową relacją, którą pojawia się w każdej społeczności a mianowicie relacją „pan i niewolnik”. Kategoria biura związana jest przede wszystkim z kategorią pana-szefa i niewolnika-sekretarki w seksi nylonkach.
Uwaga dla czytelnika:
Trop interpretacyjny, w którym pojawia się kategoria „nylon secretary” wynika z preferencji estetycznych interpretatora.
Biuro, w którym harcuje sobie szef z sekretarką znajduje się w miejscu pracy Autora-Poety-Redaktora. Poznań wydaje się być naturalnym miejscem dla poczynienia tego rodzaju obserwacji. Z tego powodu w tym tekście wyczuwalna jest pewna wtórność, brak świeżości w recepcji pomysłu z szefem i sekretarką. Po tak utalentowanym poecie należałoby się spodziewać przeniesienia akcji jeżeli nie w czasie, to przynajmniej w przestrzeni. Chciałoby się poznawać perypetie sekretarki na drugim końcu Drogi Mlecznej. Miejmy nadzieję, że ową sugestię Mariusz Grzebalski rozważy redagując swoje kolejne wybitne dzieło.
A propos dzieła. W cytowanym fragmencie uderza sprawność poety w poruszaniu się w obrębie języka oraz umiejętność w redefiniowaniu ustalonych sensów. Jakiegoż geniuszu potrzeba by wykombinować:
1) harcującą harcerkę
2) harce z harcerką
3) hufiec harcerski harcujący z harcerką
4) harcerkę harcującą z hufcem harcerskim
Tomik „Niepiosenki” Mariusza Grzebalskiego to bez wątpienia dzieło wybitne. Doskonałe pod każdym względem. Dzięki tego typu produkcjom literackim, które niestrudzenie serwuje konsumentom kultury Redaktor Mariusz Grzebalski, czerwone znaki STOP na skrzyżowaniach nabierają wręcz mistycznego znaczenia.
Mariusz Grzebalski, Niepiosenki, Biuro Literackie, Wrocław, 2009.
Współcześni polscy poeci przyzwyczaili naród do przekazów poetyckich, które ogłaszają w formie kilkudziesięciostronicowych tomików. Przyzwyczaili naród także do tego, że ze współczesną poezją nie jest taka prosta sprawa. Że jej zrozumienie zależy przede wszystkim od prawidłowego odszyfrowania niezwykle skomplikowanych metafor.
Małżonka pewnego współczesnego poety indagowana na salonach o profesję małżonka odpowiada:
– Mój mąż? Mąż jest z zawodu redaktorem.
(fragment żywcem zerżnięty ze scenariusza pewnego filmu Stanisława Barei)
Redaktor Mariusz Grzebalski od czasu do czasu wydaje swoje wiersze, które pisze w przerwach między redaktorowaniem. Kiedy inni maja przerwę na lunch Mariusz nie je, nie pije, nie pali – z poświęceniem notuje na serwetkach drobnym maczkiem kolejne dzieła. Wszystko dla dobra ludzkości. I całe szczęście, że ludzkość doczekała się takiego poety, który się dla niej poświęca.
Mariusz swoje dzieła wydaje w innych wydawnictwach niż tych, w których redaktoruje, za co należą mu się wyrazy najwyższego uznania. To, że się kryguje, że może jest mu głupio przekraczać cienką granicę przyzwoitości dobrze świadczy o Grzebalskim jako o człowieku. Całe szczęście, że ludzkość doczekała się takiego prawego człowieka.
Poświęcenie i prawość – oto cnoty prawdziwego redaktora, który po śmierci na pewno zasili grono skrzydlatych istot ubranych na biało.
Zanim Mariusz Grzebalski przejdzie do historii, ludzkość doświadczy na własnej skórze tego wszystkiego, co niesie ze sobą jego przekaz poetycki. A należy wiedzieć, że testament duchowy jaki przygotowuje Mariusz dla świata to żadna kpina czy żart nastolatka, który przyłapany na masturbacji przez ojca przekonuje, że nie wie do czego służy siusiak.
Kolejny fragment swojej spuścizny duchowej Mariusz opublikował u Artura Burszty. Tomik „Niepiosenki” ukazał się Biurze Literackim. Tych bardziej obeznanych w roszadach personalnych w światku wydawniczym może ta publikacja dziwić. Przyjęło się uważać, że przyzwoitość nie jest kategorią „literacką” – lub jak to mówił Roman Honet po publikacji „Cosinus salsa” w Zielonej Sowie czy Edward Pasewicz po ostatnim posiedzeniu jury konkursu im. J. Bierezina:
– Nie takie numery się w życiu robiło.
W każdym razie dzieło o wymownym tytule „Niepiosenki” w 2009 r. zostało utrwalone na dobrej jakości papierze. Okładce też nie można niczego zarzucić. Twardy, kredowany karton. Szkic wiosłującej pary. Imię i nazwisko autora oraz tytuł „Niepiosenki” z poucinanymi literami, jakby były podmyte przez fale.
Oczywiście jest to świadomy i konsultowany z redaktorem Grzebalskim zabieg artystyczny. Wszak mówiące i wieloznaczne tytuły to specjalność polskich poetów współczesnych. Warto tu wspomnieć chociażby o tak wybitnych tytułach jak:
„Słynne i świetne” (M. Grzebalski, 2004)
„Pocałunek na wstecznym” (M. Grzebalski, 2007)
Dziwić nie może, że autorem najbardziej oryginalnych i najbardziej wieloznacznych tytułów jest ten sam człowiek. Grzebalski jako redaktor wie jaki tytuł wybrać, by książka się sprzedała, a jako poeta potrafi wykorzystać wiedzę redakcyjną do wymyślenia najbardziej wieloznacznego i zarazem najbardziej hermetycznego tytułu.
Analizując jego ewolucję twórczą od debiutu aż do chwili obecnej widać jak daleką drogę duchową przebył ów intelektualny wędrowiec. Najpierw był „negatyw” (1994), później „Widoki”(1998) oraz „Drugie dotknięcie” (2001) następnie „Słynne i świetne” (2004) o skrzywieniu neolingwistycznym. Później były jakże wieloznaczne i popartowskie jak tylna kanapa w cadillacu deville „Pocałunki na wstecznym” (2007). A w roku 2009. naród doczekał się „Niepiosenek” – czegoś, czego nigdy nie zapisano nawet w brudnopisie słownika języka polskiego.
Unikalność a przez to wyjątkowość tytułu najnowszego tomiku redaktora Grzebalskiego czyni dzieło wybitnym. Lektura wydaje się zbędna a inwestycja Ministra Kultury, który przez pół roku przelewał na rachunek bankowy utalentowanego redaktora pewną sumę, sądząc po samym tylko tytule zwróciła się z nawiązką. Cóż bowiem może znaczyć rzeczownik „niepiosenka”? W tym przypadku jest tylko jedna odpowiedź prawidłowa, tylko jedna interpretacja możliwa, tylko jedna jest prawda: oto naród doczekał się wreszcie potomka Jana Pietrzaka – objawił się poeta, bard i przewodnik duchowy kultury zachodu, Mariusz Grzebalski.
Skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy, skoro wszystko zostało ustalone i każdy wie who is who warto poddać analizie teksty redaktora Grzebalskiego, by odkryć ów ponadczasowy i jakże ważny z perspektywy ducha kultury rodzaju ludzkiego przekaz poety.
Przekaz pierwszy dla świata redaktor Grzebalski sformułował następująco:
Słucham beznadziejnego techno,
tak beznadziejnego, że nie potrafię się oderwać –
ten sam kawałek dwadzieścia dwa razy
[Nowa mała proza]
Czytając ową strofę nie sposób oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z treścią istotną ukrytą w znaczeniu liczby dwadzieścia i dwa. Należy zaufać redaktorowi-poecie i przyjąć jego słowa tak jak przyjmuje się monety bite z najcenniejszego kruszcu. Zatem bagatelizowanie treści zawartej w semantyce liczby 22. byłoby wielce nierozsądne i tylko bóg jeden raczy wiedzieć jakie to skutki przyniosłoby dla świata, który znamy.
22 x 2 = 44 (tak, tak czterdzieści i cztery. Żarty się skończyły.)
22. znaki alfabetu hebrajskiego wystarczyły, by spisać Talmud, Apokalipsa ma 22 rozdziały a w okrąg można wpisać tylko 22 wielokąty foremne. Skoro jesteśmy przy geometrii, to spróbuj podzielić 22 przez niezwykle szczęśliwą supercyfrę siedem. Zobaczysz co się stanie.
Albo inaczej, zrób tak:
22 to w linearnym zapisie 2 i 2 – czyli: (2+2)
I teraz:
22 + (2+2) = 26
26 = 10 + 6 + 5 + 6
To zaś zapisane w innej nomenklaturze wygląda następująco:
26 = Jod + Heh + Waw + Heh
Prawdopodobnie istnieje na świecie jeden sceptyk-matematyk, który zwątpi w treść przekazu, który redaktor Mariusz zafundował cywilizowanemu światu. Wprowadzając do powyższych rozważań znak mnożenia łatwo przerobi 26 na 28 czyniąc tym samym interpretację kabalistyczną wiersza fałszywą.
Jemu oraz innym zawistnikom i zazdrośnikom talentu poety-redaktora kabała mówi NIE.
Liczba 28 jest bowiem liczbą doskonałą – sumą wszystkich swoich dzielników. W świecie matematyki takie liczby są bardziej unikalne niż kulturowe wyobrażenia na temat stwórcy świata.
Weźmy inny tekst wrażliwego Mariusza – fragment o równie złożonej symbolice:
Bulterier ciągnie małolatę w trampkach
i kusej różowej kiecce w kierunku łysych
ciągnących browar na murku
[układ]
Ów tekst nie wymaga specjalistycznych analiz, by rozpoznać intencję autora. Podwójny błąd – brak podwójnego „l” i podwójnego „r” w nazwie rodzajowej: bullterrier jest tego rodzaju wskazówka, którą Indiana Jones odczytywał w notesie swojego ojca w trakcie poszukiwań Świętego Graala.
Redaktor Mariusz pomny zasad zabawy w tzw. „podchody” pozostawił wszystkim szukającym poetycką strzałkę, wskazującą kierunek interpretacji:
2 x (l)
2 x (r)
2 x (literówka)
Czyli:
2 x 2 x 2
Analogia do „beznadziejnego techno” słuchanego „dwadzieścia dwa razy” jest tu oczywista. Bo jeżeli podmiot liryczny cierpiał „dwadzieścia dwa razy” słuchając tego samego nagrania i przeżył, to równie dobrze mógł słuchać marnej jakości utworu 2 x 22 razy bez szkody dla substancji szarej i trąbki Eustachiusza.
Kolejny niezwykle istotny fragment z tomiku „Niepiosenki” redaktora Grzebalskiego pochodzi z wiersza pt. „Parapet”:
Siedziałem na parapecie w kuchni,
padał śnieg, noc była przeźroczysta.
Potem w tej samej kuchni smażyliśmy
cebulę, kiełbasę, pomidory.
[parapet]
Na pozór fragment ten wydaje się być zaledwie biograficzną stopklatką, bez żadnego znaczenia dla dziejów świata. Jednak polscy poeci współcześni przyzwyczaili czytelników do tego rodzaju pozorów. Wyrobieni smakosze poezji wiedzą, że najlepsi z najlepszych poetów w pozorze banału przemycają prawdy ostateczne. Tak jest i w tym przypadku. Gdyby zastanowić się co robił podmiot liryczny „siedząc na parapecie w kuchni”, to odpowiedź może być tylko jedna:
– liczył do dwudziestu dwóch.
Dlaczego do dwudziestu dwóch a nie dwudziestu czterech czy dwudziestu sześciu, siedmiu, ośmiu czy dziewięciu? Ano dlatego, że suma wszystkich liter użytych w ostatnim wersie strofy równa się dokładnie dwadzieścia dwa.
cebulę = 6
kiełbasę = 8
pomidory = 8
6 + 8 + 8 = 22
Czy to przypadek? Nie! Jeżeli chodzi o wiersze redaktora Mariusza o przypadkach nie może być mowy.
Abstrahując od numerologii i semantyki związanej z liczbą 22., wiersze Mariusza Grzebalskiego to prawdziwa skarbnica, w której roi się od filozoficznych refleksji, od diagnoz dotyczących kondycji człowieka we współczesnym świecie, od treści ważnych i od tego wszystkiego, co dla człowieka niezależnie od epoki ważne. Talent Mariusza Grzebalskiego pozwala mu na przeniknięcie skorupy obyczajowości i dotarcie do istoty tego, co określa się w różnych teoriach jako „człowieczeństwo”.
Dla przykładu. W wybitnym tekście pt. „Koniec wakacji” redaktor-poeta pisze o Harcerzach, a pisze tak:
Leżą w milczeniu na podłodze biura.
Za oknami Poznań zachodzi mgłą.
Młoda instruktorka harcerstwa
chowa kolorowe kredki do szuflady biurka.
Trochę im zazdrości –
te dzikie harce w ciągu dnia.
[ Koniec wakacji]
Zanim przejdziemy do drugiej i zarazem ostatniej strony tego jakże wspaniałego, jakże wybitnego i jakże wysublimowanego tekstu warto poświęcić kilka chwil na interpretację owego fragmentu.
Ktoś – tutaj liczba mnoga odgrywa niebagatelną rolę – sobie leży na podłodze. Nie jest to zwykła podłoga, ale podłoga biura. Forma „Leżą” wzmocniona antropomorficznym dopełnieniem: „w milczeniu” sugeruje, że mamy do czynienia z parą humanoidalną. Okoliczności czyli miejsce owego spoczynku: „podłoga biura” wskazuje, że relacja, która łączy ową humanoidalną parę jest podstawową relacją, którą pojawia się w każdej społeczności a mianowicie relacją „pan i niewolnik”. Kategoria biura związana jest przede wszystkim z kategorią pana-szefa i niewolnika-sekretarki w seksi nylonkach.
Uwaga dla czytelnika:
Trop interpretacyjny, w którym pojawia się kategoria „nylon secretary” wynika z preferencji estetycznych interpretatora.
Biuro, w którym harcuje sobie szef z sekretarką znajduje się w miejscu pracy Autora-Poety-Redaktora. Poznań wydaje się być naturalnym miejscem dla poczynienia tego rodzaju obserwacji. Z tego powodu w tym tekście wyczuwalna jest pewna wtórność, brak świeżości w recepcji pomysłu z szefem i sekretarką. Po tak utalentowanym poecie należałoby się spodziewać przeniesienia akcji jeżeli nie w czasie, to przynajmniej w przestrzeni. Chciałoby się poznawać perypetie sekretarki na drugim końcu Drogi Mlecznej. Miejmy nadzieję, że ową sugestię Mariusz Grzebalski rozważy redagując swoje kolejne wybitne dzieło.
A propos dzieła. W cytowanym fragmencie uderza sprawność poety w poruszaniu się w obrębie języka oraz umiejętność w redefiniowaniu ustalonych sensów. Jakiegoż geniuszu potrzeba by wykombinować:
1) harcującą harcerkę
2) harce z harcerką
3) hufiec harcerski harcujący z harcerką
4) harcerkę harcującą z hufcem harcerskim
Tomik „Niepiosenki” Mariusza Grzebalskiego to bez wątpienia dzieło wybitne. Doskonałe pod każdym względem. Dzięki tego typu produkcjom literackim, które niestrudzenie serwuje konsumentom kultury Redaktor Mariusz Grzebalski, czerwone znaki STOP na skrzyżowaniach nabierają wręcz mistycznego znaczenia.
Mariusz Grzebalski, Niepiosenki, Biuro Literackie, Wrocław, 2009.