LITERATURA SZTUKA FILOZOFIA SPOŁECZEŃSTWO
______________________________________________________________________


OD REDAKCJI 12/2012


Słowo na grudzień

Nie lubię zachodniego sposobu myślenia. Mógłbym rzec: sposobu myślenia zachodnich intelektualistów, ale wtedy pominąłbym zmianę, jaka dokonała się w ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci. A zmiana (nie nagła, ale nagle obecna, jak pokwitanie czy starość) polega na zniknięciu podziału na oświeconych, wiedzących, postępowych, umysłowo wyzwolonych i tak zwane masy. Wielka schizma została zakończona i wróciliśmy do światopoglądowej zgody, jak w średniowieczu, kiedy w to samo wierzyli teolog, bednarz i rolnik. Szkoła, telewizja, gazeta sprzymierzyły się, żeby zwracać umysły w pożądanym przez wyzwolonych kierunku. I przyszło zwycięstwo: światopogląd, który obowiązuje wszystkich pod karą będącą odpowiednnikiem dawnego pręgierza i stosu: ośmieszenia.

Konstanty A. Jeleński, notatka z listu do Czesława Miłosza z dn. 20 czerwca 1984 r.


Polecamy nowości książkowe pod choinkę:

Tadeusz Różewicz to i owo
Tomasz Sobieraj Krawiec
Wojciech Wencel Oda do śliwowicy i inne wiersze z lat 1992 - 2012
Dariusz Pawlicki Chwile, miejsca, nastroje
Jerzy Jarniewicz Na dzień dzisiejszy i chwilę obecną
Jan Krasicki Bierdiajew i inni. W kręgu myśli rosyjskiego renesansu religijno - filozoficznego
Simon Armitage Walking Home: Travels With a Troubadour on the Pennine Way
Walter Benjamin Konstelacje. Wybór tekstów
Seamus Heaney Human Chain


Zapraszamy

Od 7 grudnia do Bielańskiego Ośrodka Kultury w Warszawie na przedpremierową wystawę fotograficzno-literacką Jana Siwmira Witajcie w mojej bajce, na której prezentowane będą makrofotografie ze świata przyrody połączone z przypowieściami o nas samych, czasem z przymrużeniem oka, czasem pełne filozoficznej zadumy.  

8 grudnia o godz. 15 do Stacji Nowa Gdynia w Zgierzu na spotkanie z Bronisławem Wildsteinem promujące jego najnowszą powieść Ukryty.Książka to opowieść o manipulacji, w której zatraca się realna rzeczywistość, ale także o uniwersalności polskich zmagań o prawdę.

Wydarzenia: IX Międzynarodowy Festiwal Poezji „POECI BEZ GRANIC”


„Rzeczy wyjątkowe są dla wyjątkowych ludzi” twierdził Fryderyk Nietzsche – i pewnie dlatego na miejsce zakwaterowania uczestników IX Międzynarodowego Festiwalu Poezji „Poezja bez granic” w Polanicy Zdroju wybrano czterogwiazdkowy luksusowy hotel SPA „Bukowy Park”, a festiwalowe zajęcia odbywały się w świetnie przygotowanej sali konferencyjnej hotelu. Od 15 do 18 listopada poeci, tłumacze, eseiści i krytycy z Austrii, Czech, Niemiec, Polski i Ukrainy prezentowali swoją twórczość, prowadzili wykłady i otwarte dla publiczności panele dyskusyjne. Wśród kilkudziesięciu zaproszonych gości znalazł się nasz redakcyjny kolega Tomasz Sobieraj.

Tegoroczny Festiwal zdominowały zagadnienia związane z szeroko pojętą rolą i percepcją poezji w społeczeństwie ponowoczesnym oraz internetowym, poruszano problem braku poważnej krytyki literackiej oraz prowincjonalności i autarkii czasopism literackich, zastanawiano się nad bliższymi i bardziej odległymi skutkami dzisiejszego upadku edukacji i nauki.

Międzynarodowy Festiwal Poezji „Poeci bez granic” to wydarzenie, którego wysoką rangę potwierdzają nazwiska zaproszonych gości oraz honorowy patronat Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Marszałka Województwa Dolnośląskiego i Burmistrza Polanicy Zdroju; sponsorami są Narodowe Centrum Kultury i Rada Miejska Polanicy a organizacją i realizacją Festiwalu zajmuje się jego pomysłodawca Andrzej Bartyński, prezes Dolnośląskiego Oddziału ZLP, przy współudziale instytucji samorządowych i lokalnych organizacji społecznych i kulturalnych.

Nowe książki: Tomasz Sobieraj „KRAWIEC”


„Kto posługuje się stylem właściwym swojej epoce, nie wyskoczy poza nią, zostanie w swoim miejscu i czasie” – pisał Czesław Miłosz w Ogrodzie nauk. Jednak trzeba niemałej odwagi i sporej dawki testosteronu, by lekceważyć artystyczną modę i tworzyć niezgodnie z obowiązującą konwencją.

Krawiec Tomasza Sobieraja to nieczęsty w dzisiejszej literaturze przykład klasycznego ładu i rygoru, precyzyjnego strumienia myśli, jednocześnie to utwór, w którym zacierają się granice pomiędzy opowiadaniem, opowieścią poetycką, esejem filozoficznym, tekstem krytyczno-literackim i autorskim wykładem z teorii sztuki, a jadowita satyra łączy się z odważną publicystyką i krytyką polityczną.

Jak napisał znakomity poeta Józef Baran, „Krawiec to nie tylko rozprawa z pseudosztuką, to także frywolny i sokratejski w formie monolog filozoficzno-egzystencjalny o przygodzie człowieka wrzuconego w przypadkowy, ograniczony czas i przestrzeń”, który balansuje na granicy jawy i snu, rzeczywistości i fikcji, konieczności i pragnień, między życiem a sztuką, zostaje, jak bohaterowie Witkacego, „twórcą samego siebie”.

Książkę w wersji papierowej można zamówić w wydawnictwie editionssurner@wp.pl, natomiast wersja elektroniczna jest do końca grudnia dostępna bez opłat na stronie autora www.sobieraj.art.pl.

Tomasz M. Sobieraj, Krawiec, Editions Sur Ner, Łódź, 2012, ISBN 978-83-928664-3-5, 63 strony.

Nowe książki: Tadeusz Różewicz „TO I OWO”


Nakładem Biura Literackiego ukazała się premierowa książka Tadeusza Różewicza to i owo, w której czytelnik znajdzie to, co najbardziej go interesuje: nowe wiersze, groteski dramatyczne, felietony, ale i owo: rysunki (nie tylko) autorskie, rękopisy utworów, dedykacje przyjaciół pisarzy.

to i owo to dzieło czteroczęściowe. W części pierwszej zawarto to - premierowe wiersze, próbki dramatyczne i felietony. Część drugą i trzecią pozostawiono owemu: rękopisom, rysunkom i dedykacjom - m.in. Tadeusza Borowskiego, Seamusa Heaneya, Leopolda Staffa. Część czwarta zawiera Ostatnią kartotekę, co może zainteresować miłośników dramatów autora Kartoteki.

Piotr Śliwiński pisze w najnowszej książce Horror poeticus: Różewicz to poeta ze zdumiewającym wyczuciem inicjujący nurty i koniunktury liryczne, które w jego przypadku oznaczały po prostu ważne wybory i ważne sprawy, popularny, mimo że poezja jego jest w zupełności niekonsolacyjna, brzydząca się tanich pocieszeń, choć niepozbawiona współczucia.

Książka do nabycia m.in. na www.poezjem.pl

Tadeusz Różewicz, to i owo, Biuro Literackie, Wrocław 2012,  ISBN 978-83-63129-23-1, 108 stron.

Film: Leszek Żebrowski „POKŁOSIE” ? Nie, dziękuję.


Przystępując do oglądania takiego filmu jak „Pokłosie” Władysława Pasikowskiego (opartego na jego własnym scenariuszu), musimy pamiętać, że jest to bardzo kosztowna dziedzina sztuki, wymagająca ogromnych nakładów finansowych. Skąd więc można brać środki na finansowanie „wizji reżysera”? Przede wszystkim należy doić instytucje państwowe, ponadto trzeba szukać odpowiednich sponsorów. Ale przecież nie każda „wizja” poparta scenariuszem, propozycją obsady itp. ma szansę powodzenia.

Nikt nie ukrywa, że inspiracją tego filmu stali się „Sąsiedzi” Jana Tomasza Grossa i jego „wizja” historii. Mamy więc wizję artysty opartą na szczególnej wizji publicysty. Piszę wprost – publicysty, albowiem dziełko Grossa nie jest książką naukową, za jaką jeszcze w pewnych kręgach uchodzi. Sam Gross ją za taką uznał, twierdząc, że są w niej… przypisy, więc jest naukowa. Ale lista jego oczywistych błędów i przekłamań jest ogromna.

Pasikowski, mając dobrze przetartą drogę w kręgach opiniotwórczych, poszedł znacznie dalej. Wybierając z Grossa dowolnie to, co mieściło się w jego wizji, dołożył jeszcze to, na co wówczas i sam Gross by się nie zdobył.

Niemcy nawet świadkami nie byli

Jeśli jest polska wieś, Podlasie, reminiscencje wojenne, Żydzi, Polacy, to już prawie wszystko wiadomo. Okazuje się, że cała praktycznie wieś coś wie, ale nie powie, natomiast nienawiścią darzy młodego Józefa Kalitę, który ot tak, sam z siebie zbiera żydowskie nagrobki i na swym polu tworzy z nich symboliczny cmentarz. Jednak ani on, ani jego starszy brat Franek nie znają strasznej historii swej rodziny i swej wsi. Powoli jednak zaczynają się dowiadywać… Dalej mamy prostacki schemat: latem 1941 r., tuż po zajęciu tych ziem przez III Rzeszę Niemiecką (nie ma oczywiście mowy, co się działo wcześniej), do wsi przyjeżdża dwóch (tak, zaledwie dwóch) Niemców. Dają mieszkańcom wsi pozwolenie na wymordowanie miejscowych Żydów i natychmiast wyjeżdżają. W tej „wizji artysty”, czyli Pasikowskiego, Niemcy nie mogą być sprawcami zbrodni, a nawet nie mogą być jej świadkami. Następnego dnia mieszkańców ogarnia morderczy szał. Gromadzą „swoich” Żydów, prowadzą ich… do chałupy starego Kality (ojca Franka i Józka, „bohaterów” filmu), który użycza własnych pomieszczeń do spełnienia żądzy mordu, i tam ich wszystkich żywcem palą.

Gdy Żydówki wyrzucają małe dzieci poza ogień, chłopi nadziewają je na widły i ciskają w płomienie. Jest jeszcze motyw pił i odrzynania głów. Taki los spotyka np. żydowską dziewczynę, która jakoby odrzuciła wcześniej, przed wojną, zaloty miejscowego amanta. On w zamian za to obecnie zabawia się jej obciętą głową jak piłką. To było już u Grossa, skoro tam przeszło, to Pasikowski może iść dalej.

Ale przecież w Jedwabnem większość miejscowych Żydów ocalała, skutecznie ukryta przez swoich chrześcijańskich sąsiadów. Przeżyli w miasteczku, przez Polaków nie byli niepokojeni przez następnych kilkanaście miesięcy, do czasu, aż ich Niemcy wywieźli do okolicznych dużych gett jesienią 1942 roku. W 1945 r. spora, kilkudziesięcioosobowa grupa wróciła do Jedwabnego, mieszkając tam przez kilka miesięcy przed wyjazdem dalej, do Europy, USA i Palestyny. Kilka osób zostało na stałe w Jedwabnem (w tym prezes przedwojennej gminy żydowskiej) i wtopiło się w otoczenie, a więc w swych rzekomych morderców!

W filmie Pasikowskiego jest już tylko gorzej. Bracia dowiadują się straszliwej prawdy. Ich ojciec nie tylko oddał własny dom do spalenia Żydów, ale w dodatku własnoręcznie podłożył pod nich ogień. Okazuje się, że większość mieszkańców wsi stanowili Żydzi. Dziś, gdy już ich nie ma, wieś liczy jakoby już tylko kilkanaście chałup…

Jesteś filosemitą? Zaraz cię w Polsce ukrzyżują!

Franek Kalita studiuje przedwojenne akta własnościowe, bo coś mu się w papierach nie zgadza, bank nie chce dać kredytu jego bratu pod zastaw gospodarstwa. I słusznie, bo „ich” gospodarstwo nie jest ich! Także sąsiedzi Kalitów nie są na swojej ziemi, tylko na cudzej, oczywiście żydowskiej. Co więcej, Polacy przed wojną mieli swoje gospodarstwa wyłącznie na… bagnach i nieużytkach. Co innego gospodarstwa żydowskie, wyłącznie dobra ziemia, dobrze położona. Mamy więc już dwa motywy. Pierwszy to rzekoma odwieczna polska religijna nienawiść do Żydów, którą – jak się zaraz okaże – miejscowi chłopi do dziś wysysają z mlekiem matek, żywiąc się dziedziczną nienawiścią. Motyw drugi to zawiść biednych do bogatych, czyli pokazanych w krzywym zwierciadle polskich chłopów do miejscowych Żydów. Kalitowie objęli bowiem nie tylko ziemię, ale i zabudowania żydowskie, które są lepsze, wygodniejsze. Pod swoje podłożyli ogień, żeby pozbyć się żydowskich sąsiadów. Czyli schemat jest prosty: źli Polacy, dobrzy Żydzi. Mordercy i ofiary. Rabusie i właściciele.

Zwieńczeniem filmu jest ohydna scena ukrzyżowania Józefa Kality przez mieszkańców wsi na drzwiach jego własnej stodoły. Tu i teraz, w XXI wieku, w Polsce. Na miejscu jest oczywiście policja, jakieś służby, ale nikt nieszczęśnikowi nie przychodzi z pomocą, nie zdejmuje go, nie ratuje. Oto wizja, która ma być przesłaniem filmu.

„Pożyteczni idioci” kreują politykę historyczną

Polski Instytut Sztuki Filmowej wyłożył na ten film prawie 6 mln zł (pokrył w ten sposób aż dwie trzecie całości kosztów). PISF został powołany jeszcze przez SLD w 2005 r. i do jego zadań należy m.in. promocja polskiej kinematografii na świecie i edukacja filmowa. Na mocy ustawy środki, jakimi zarządza Instytut, pochodzą z wpłat nadawców telewizyjnych, platform cyfrowych i telewizji kablowych. Haracz płacą także właściciele kin i dystrybutorzy filmów. Czyli w ostatecznym rachunku płacimy my, jako widzowie telewizyjni i filmowi. Reszta funduszy na ten film pochodzi m.in. z rządowych i prywatnych funduszy… rosyjskich. Do tego mamy zachwyty i pochwały Bogdana Zdrojewskiego, polityka PO oraz obecnego ministra kultury i dziedzictwa narodowego. Nie są one przypadkowe.

Ten film wpisuje się w określoną politykę historyczną rządu PO – PSL pod kierownictwem Donalda Tuska. „Pokłosie” spełnia bowiem oczekiwania tych sił, które chcą nas obarczyć współudziałem w holokauście, to zaś wiąże się z łatwiejszym pozyskaniem kilkudziesięciu miliardów dolarów w ramach „odszkodowań”. Kto wie, czy z czasem nie zostaniemy jedynymi winnymi, albowiem wystarczy dołożyć nam łatkę „nazistów” (a film Pasikowskiego to krok milowy w tym kierunku), a wszystko stanie się takie proste, wręcz prostackie.

Trzeba tu koniecznie przypomnieć słowa Izraela Singera, sekretarza generalnego Światowego Kongresu Żydów w latach 2001-2007, który onegdaj w Buenos Aires powiedział, że „ponad trzy miliony Żydów zginęło w Polsce i Polacy nie będą spadkobiercami polskich Żydów. My nigdy na to nie pozwolimy. (…) Będziemy im to powtarzać, dopóki Polska ponownie nie zamarznie. Jeśli Polska nie zaspokoi żydowskich żądań, będzie publicznie atakowana i upokarzana na forum międzynarodowym”.

Przekaz z Polski

Ale tak naprawdę nie jest to film o nas, co każdy prawie człowiek zrozumie nawet bez jego oglądania. I tym bardziej nie jest to film dla nas. Na premierach przy zgromadzonych „artystach” było trochę gawiedzi, co można było pokazać i medialnie wykorzystać. Maciej Stuhr, jeden z głównych aktorów tego gniota, błysnął niezwykłą erudycją, mówiąc, że przecież nie takie mamy grzeszki w swej przeszłości, bo… „przywiązywaliśmy dzieci pod Cedynią jako tarcze i to jest super”. No cóż, jaka wizja, taki dobór do niej artystów. I gdyby ktoś zamienił Grossa i młodszego Stuhra w ich rolach, to zapewne nie byłoby żadnej różnicy, jeśli chodzi o poziom ignorancji i złej woli. Dodajmy do tego Pasikowskiego jako piewcę esbecji (osławione filmy „Psy”) i wybuchowa mieszanka gotowa.

To nie film dla nas, tu, w Polsce. Byłem na porannym pokazie w jednym z najlepszych kin w Warszawie. Na sali znajdowały się aż trzy osoby, włącznie ze mną. Widzowie głosują nogami (nie przychodząc), głową (swój rozum przecież mają) i kasą. I tak będzie, po co bowiem tracić czas i pieniądze na oglądanie bzdur? Podobnie było z innymi tego typu filmami, które wielkiej kariery w Polsce nie zrobiły.

Ale akcja napędzania widowni przez nauczycieli i ich uczniów już się rozpoczyna. Brońmy przed tym nasze dzieci! Przecież nie są one własnością państwa, a tym bardziej środowisk, które takie akcje promują. Mają one w tym określony interes – z jednej strony chodzi o rozprzestrzenianie skrajnej, ideologicznej propagandy, z drugiej zaś o gromadzenie funduszy na następne „dzieła” tego typu. Jeśli szkoła ma być rzekomo neutralna światopoglądowo, to tu mamy przecież do czynienia z promocją jednostronnych kłamstw w olbrzymim natężeniu.

To przecież film przeznaczony dla zagranicy. Taki właśnie przekaz wychodzi z Polski w świat – zobaczcie, tacy byliśmy i nadal tacy jesteśmy, nie ma żadnych zmian. To przekaz w znacznym stopniu urzędowy i rządowy (finansowanie ze środków publicznych i publiczne pochwały z ust politycznych prominentów). I przekaz ludzi, którzy aspirują do miana kulturalnej i każdej innej elity. A kina i telewizje niemieckie z lubością to pokażą, przypominając w ten sposób, że Niemcy byli jedynie Kulturtraegerami, czyli usiłowali nas cywilizować. Podobnie podejdą do tego media w USA, Rosji i reszta świata.

Jest to zagadnienie, którego znaczenie jest jeszcze szersze. Samo narzekanie nic nie da. Nawet głosowanie nogami, czyli bojkot takich filmów (a tu na szczęście mamy z tym do czynienia), sprawy nie załatwia. Niechże taki artysta wykłada swoje oszczędności, niech sprzeda samochód, mieszkanie, niech robi taki film za swoje prywatne środki. I niech liczy, że to mu się zwróci. Dlaczego oni tak mocno i nachalnie wyciągają łapy po nasze pieniądze? Dlaczego utwierdzamy ich w przekonaniu, że im się od nas cokolwiek należy? I dlaczego nasze państwo (tak, nasze, nie rezygnujmy z niego i kontroli nad nim) bierze w tym udział, jednostronnie, wbrew naszym interesom, wbrew prawdzie historycznej i wbrew racjom moralnym, które są przecież bardzo łatwe do udowodnienia?




Esej: Igor Wieczorek MAJOWIE WIEDZĄ, LECZ NIE POWIEDZĄ


To nieprawda, że mistrzami metafory bywają wyłącznie poeci. Najcudowniejsze przenośnie rodzą się w umysłach kosmologów, fizyków i medioznawców. Na przykład Marshall McLuhan, osławiony kanadyjski teoretyk informacji, doszedł onegdaj do wniosku, że „reklama jest malarstwem jaskiniowym dwudziestego wieku”. Pomimo upływu czasu ten lapidarny aforyzm wciąż skłania mnie do zadumy nad związkiem reklamy ze sztuką, telewizora z jaskinią, teraźniejszości z przeszłością. I zawsze coś jest na rzeczy.

Już od kilku tygodni polskie stacje telewizyjne emitują przedziwny, ledwie kilkusekundowy film przedstawiający eksplodującą kulę ziemską i nader czytelną datę: 21.12.2012. Można się mocno wysilać, a mimo to nie rozumieć, jaki jest sens tego filmu. Bo chociaż czytelna data kojarzy się ewidentnie z przypisywaną starożytnym Majom przepowiednią końca świata, to przecież ta przepowiednia i ilustrujący ją film nie są typową reklamą. Czym w takim razie są? Są czymś w rodzaju zaklęcia, buddyjskiego koanu lub ezoterycznej formuły.

Według medioznawczych teorii M. McLuhana takie quasireklamy świadczą niezbicie o tym, że marketing jest „dobrze zorganizowanym i profesjonalnym systemem magicznych zachęt i satysfakcji, pod względem funkcjonalnym bardzo podobnym do systemów magii w prostszych społeczeństwach, lecz współistniejących w dość przedziwny sposób z wysoko rozwiniętą naukową technologią”.

Warto tutaj przypomnieć, że M. McLuhan podzielił historię ludzkości na cztery okresy: wiek plemienny, wiek pisma, wiek druku i wiek elektroniczny.

Najogólniej rzecz biorąc, wiek plemienny był wiekiem kultury mówionej, „a jako że słowo mówione jest silniej nacechowane emocjonalnie niż słowo pisane, człowiek plemienny był częścią zbiorowej podświadomości, żył w magicznym, scalonym świecie kształtowanym przez mit i rytuał, podczas gdy człowiek piśmienny, zorientowany na bodźce wzrokowe, stworzył środowisko silnie sfragmentaryzowane, a w końcu sam uległ defragmentacji. Alfabet rozerwał magiczny krąg plemiennego świata, którego miejsce zajęła ludzkość utworzona ze zlepków wyspecjalizowanych i psychicznie zubożonych indywiduów”.

Pojawienie się radia i telewizji zapoczątkowało erę elektroniczną, której interaktywny, akustyczno-wizualny charakter wiedzie nas – oczywiście zdaniem M.Mcluhana – ku „wtórnej kulturze mówionej”.

To ciekawe, że na długo przed powstaniem Internetu M.Mcluhan mówił i pisał, iż sieci komputerowe pozwolą nam w przyszłości ominąć pismo i osiągnąć „zrodzony dzięki technologii stan powszechnego zrozumienia i jedności, stan zatopienia w logosie, który mógłby połączyć ludzkość w jedną rodzinę”.

Czy proroctwa M. McLuhana się spełnią? Niektóre z pewnością tak. Nie można przecież zaprzeczyć, że świat staje się „globalną wioską”, w której słowo pisane traci swą tradycyjną, uprzywilejowaną pozycję, a techniki wizualno-akustyczne reaktywują plemienność. Wydaje się jednak wątpliwe, czy owa neoplemienność wiedzie nas ku oświeceniu.

Podobno M. McLuhan, pytany, czy jest optymistą, czy pesymistą odpowiadał niezmiennie, że jest apokaliptystą.

W znakomitej książce pt. „TechGnoza” amerykański kulturoznawca, Erik Davis, zauważył, że „u prawdziwego apokaliptysty poczucie, że historia ma właśnie dokonać zwrotu, wytwarza stanowisko psychologiczne znacznie bardziej skomplikowane od optymizmu czy pesymizmu, ponieważ apokaliptyczny przewrót wywodzi po części swą siłę z połączenia - a nawet pomieszania – zbawienia i potępienia”. Z pewnością tak właśnie jest. I nie ma się czemu dziwić, bo przecież sam termin Apokalipsa pochodzi od greckiego słowa Apokalipsys, które znaczy „odsłonięcie, zdjęcie zasłony” lub „objawienie”. Tymczasem wciąż jeszcze żyjemy w mroku sfery doczesnej i możemy się tylko domyślać, że za zasłoną niewiedzy kryje się coś takiego, o czym niczego nie wiemy. Być może Majowie coś wiedzą, ale nic nie powiedzą.

Miniatura: Jan Siwmir BAJKA O NIEMANIU


Dziabąg Niemań stał nieruchomo, przeglądając się w lustrze liścia. Obejrzał sobie jedną nogę, potem drugą, wysunął podbródek i poruszał delikatnie odwłokiem.

- Tak - stwierdził. - Jest, jak myślałem, nie mam pazurów, futra, dwóch odnóży, płetw... żona mnie zdradza.... ergo jestem ślimakiem.
- Ślimakiem? - Zdrętwiał porażony logiką wniosku Autor. - Dlaczego ślimakiem?
- Widzisz - Niemań odwrócił się i spojrzał na Autora z lekceważeniem wymieszanym z pogardą - skoro nie mam dwóch nóg, to znaczy, że mam jedną, brak futra świadczy o tym, że muszę mieć muszlę, kobieta mi rogi przyprawiła, no i nie chcesz chyba powiedzieć, że ślimak posiada pazury tudzież płetwy, prawda? Elementarne stary. E-le-men-tar-ne!

Podsłuchujący nieopodal Ślimak założył sobie kask wodny na głowę. Ileż to głupot musi się człowiek w swoim życiu nasłuchać!

Esej: Dariusz Pawlicki GLOSY & INNE ZAPISKI, cz. I



I.

„Rozpowszechnioną formą niedouczenia jest wyświechtany cytat. Są tacy, którzy nie czytali Blagi, ale wiedzą, że ‘wieczność narodziła się na wsi’, nie czytali Kanta, ale znają słynne ‘niebo gwiaździste nade mną, a prawo moralne we mnie’ itd.”.

Powyższy cytat pochodzi z O aniołach Andrei Pleşu. Tę książkę, rzeczywiście jest o aniołach, akurat czytam. A ponieważ wiele wskazuje na to, że ją dokończę, więc, według autora, jestem chyba uprawniony do posłużenia się wspomnianym wyimkiem. Ale czy ów rumuński filozof i historyk sztuki, nie jest, aby zanadto zasadniczy? Oczywiście dobrze byłoby znać tekst, z którego pochodzi myśl, którą wpletliśmy do swego utworu bądź wypowiedzi. Ale nie sposób przeczytać wszystkiego (zresztą czy warto, nawet gdyby było to możliwe?). A bardzo często cytat stanowi świat sam w sobie, i w nowym kontekście, tym, który będzie współtworzył, dzieło, z którego pochodzi, nie jest potrzebne. Rzecz jasna cytaty powinny być użyte we właściwym znaczeniu, takim, jakie nadali im ich autorzy. O tym, czym jest kontekst świadczy, choćby, słynne Nietzscheańskie: „Bóg umarł”. Tych słów filozof niemiecki nie wypowiedział z triumfem. Ale wprost przeciwnie – z trwogą! Lecz o tej trwodze mało kto chce pamiętać; nie jest ona wygodna. Burzy bowiem obraz Nietzschego, jako, nieomal, zabójcy Boga!

Dobrze by też było, aby przez nazbyt częste używanie, wyimki z dzieł cudzych nie zostały pozbawione ekspresji. Jeśli jednak chodzi o nadużywanie szczególnie trafnych, niekiedy nie sposób oprzeć się pokusie, aby ich użyć. Nie bez przyczyny stały się one przecież wyświechtane.

Na temat stosowania cytatów znalazłem nst. wypowiedzi (nie wiem czy ich autorzy podzielaliby pogląd A. Pleşu):

Józef Czapski

„Niektóre cytaty są dla mnie jak złote gwoździe, które mnie trzymają w życiu naprawdę”.

Predrag Matvejevič

„Czasem cytujemy innych, aby uwolnić się od siebie, w nadziei, że ktoś wesprze nas na niepewnej drodze, że czyjś głos zaufany i bliski, doda nam otuchy” [z Innej Wenecji].

Także poniższa uwaga Josifa Brodskiego, po części dotycząca używania cytatów, jest uzasadnieniem ich stosowania:

„Jednym z celów dzieła sztuki jest tworzenie dłużników; paradoks polega na tym, że im głębiej artysta tkwi w długach, tym jest bogatszy” [z W cieniu Dantego].


II.

Usiadłem na pniu ściętego białodrzewu. Dookoła roztaczała się zieloność traw gęsto upstrzonych kwiatami.

Otworzyłem puszkę mocno schłodzonego piwa. Pierwszy łyk był szczególną przyjemnością, gdyż dzień był upalny.

Dookoła, ale i w bezpośrednim sąsiedztwie mnie, rozbrzmiewał nieustający owadzi koncert. Widziałem niektórych jego uczestników. I to, najprawdopodobniej, ich widok, a nie owe brzęczenia, bzyczenia, sprawił, że w moich myślach zaczęły powstawać, i to stosunkowo szybko, kolejne wersy następującego wiersza:


Panie Boże

Stworzyłeś człowieka który może
(Teoretycznie) przeżyć 120 lat
Powołałeś do życia psa mogącego dożyć
Nawet 20 lat
To jeszcze rozumiem

Ale stworzyłeś też jętkę która żyje
Na Boga
Tylko kilka godzin

I tego
Nie pojmuję

Po powrocie do domu powstała inna wersja tego wiersza, a dokładniej – inna wersja jego końcowego fragmentu:

Panie Boże

Stworzyłeś człowieka który może
(Teoretycznie) przeżyć 120 lat
Powołałeś do życia psa mogącego dożyć
Nawet 20 lat
To jeszcze rozumiem

Ale stworzyłeś też jętkę która żyje
Tylko kilka godzin

Na Boga
Po co?


III.

„Przyznam się (...), iż nabieram coraz większej awersji do tych wszystkich grajków, co krążą jak komety w pogonii za dolarami. Jeżeli oni mienią się artystami, to ja chętnie zrzekam się tego tytułu – ale jeśli ja mam być artystą, to niech nędzny przebieracz palcami nie waży się stosować do siebie tego określenia”.

„Dla pianisty inteligencja jest czymś raczej szkodliwym niż pożytecznym, bo pianista to raczej rzemieślnik niż poeta: musi spędzać wiele godzin dziennie przed tą ogromną biało-czarną sztuczną szczęką, żeby grać skale, ćwiczyć palce, opracowywać sobie i zapamiętywać kawałki programu... Uznałem, że byłoby niedorzecznością wyrzekać się wdzięków Inteligencji, aby móc zagrać względnie czysto menuet Scarlattiego czy canzonę Bacha...”.

Obie powyższe opinie na temat muzyków są negatywne. Choć dotyczą nieco innych aspektów związanych z tą profesją. Pierwsza odbiera bowiem muzykom prawa do miana artystów, stawiając ich jednoznacznie w roli odtwórców/interpretatorów. Druga zaś zwraca uwagę na przeszkodę, jaką w wykonywaniu tego fachu, może być... inteligencja.

Pierwsza z tych opinii jest wyimkiem z listu, pochodzącego z maja/czerwca 1953 r., Witolda Gombrowicza do Jerzego Giedroycia. Natomiast druga – ze szkicu Alberto Savinio Nuova enciclopedia. Z tym, że we wspomnianym liście polski pisarz dał wyraz swej irytacji spowodowanej własnymi kłopotami finansowymi skonfrotowanymi z sukcesami, także finansowymi, znanego pianisty (Polaka). W opinii włoskiego autora jest o wiele mniej emocji, jest ona bardziej wyważona. Opiera się wprawdzie na jego osobistych przeżyciach, ale została zapisana po upływie wielu lat.


IV.

Myślę, że bardzo niewielu osobom mówi jeszcze Coś nazwisko Bohdan Czeszko.Niewątpliwy wpływ na to ma fakt, że znajduje się on w przedsionku pisarskiego niebytu.Po 1989 r. nie wznawiano bowiem książek jego autorstwa. I nic nie wskazuje na to, aby miało się to zmienić. Kiedy z bibliotek zostaną wycofane ostatnie egzemplarze jego publikacji książkowych (nie musi się to wcale stać ze względu na ich zły stan), pisarstwo Czesława Czeszki, niestety, opuści przedsionek i trafi do wspomnianego pisarskiego niebytu. A nie całe na to zasługuje...

Pisząc te słowa spoglądam na leżące obok mnie Nostalgie mazurskie, niewielkich rozmiarów zbiorek szkiców i nowel. Wydane zostały w 1987 r. (na rok przed śmiercią autora) w nakładzie 40320 egzemplarzy. Mój Tato i ja czekaliśmy na ukazanie się tej publikacji (zapowiadał to wydawca, jak też Czeszko w kilku wywiadach, jakie udzielił w prasie i telewizji). Już pierwszego dnia sprzedaży udało się je kupić Tacie. A ja Nostalgie... otrzymałem w prezencie. I pierwszy je też przeczytałem. Nie rozczarowaliśmy się nimi.

Nie wszystkie krótkie utwory składające się na Nostalgie mazurskie dotyczą Mazur.Ale chyba we wszystkich daje o sobie znać nostalgia, choćby nieznacznie. Nostalgia za minionymi latami (oczywiście nie za okresem niemieckiej okupacji), za ludźmi, którzy nie żyją bądź wyjechali z kraju, za drzewami, za miejscami. A jeśli chodzi o owe miejsca, to szczególną rolę odgrywają pośród nich właśnie Mazury, „a właściwie trójkąt Pisz – Ruciane – Niedźwiedzi Róg”. To znaczy północny fragment rozległej Puszczy Piskiej. O tym czym dla Bohdana Czeszki był ten zakątek świadczy, m. in., taki oto cytat:

„Zapach Puszczy wczesną wiosną nawiedza mnie po dzień dzisiejszy w chwilach nostalgii mazurskiej”.

Josif Brodski wielokrotnie pisał i mówił, że przywoływanie zmarłych, wypowiadanie bądź zapisywanie ich imion i nazwisk, sprawia, że oni nadal żyją (w tym momencie wspomnę, że Brodski, ateista, miał nadzieję, że ci, którzy przyjdą po nim, będą z kolei...). Żyją tak długo, jak długo trwa pamięć o nich. Tak więc przywołując na kartach Glos & innych zapisków Bohdana Czeszkę, zapewniam mu dalsze życie, jako pisarzowi (na inne „formy”, nie tylko jego życia, nie mam wpływu). Nie mam nic przeciw temu!


V.

W mojej prywatnej Księdze cytatów Josif Brodski prezentowany jest, jak dotąd, nst. wyimkami:

„Gdy człowiek wolny ponosi porażkę, to nikogo za to nie wini”.

„Poezja to tłumaczenie, tłumaczenie prawd metafizycznych na język ziemski”.

„Ludzie są tacy, jak nasza o nich pamięć”.

„Jednym z celów dzieła sztuki jest tworzenie dłużników; paradoks polega na tym, że im głębiej artysta tkwi w długach, tym jest bogatszy”.

„(...) śmierć jako temat zawsze tworzy autoportret”.

„(...) nieczytanie wierszy sprawia, że społeczeństwo osuwa się na taki poziom wysłowienia, na którym staje się łatwym łupem demagoga lub tyrana”.

„Prawdziwe tło naszego gatunkowego lgnięcia do niedojrzałości jest znacznie smutniejsze. Wiąże się nie z oporami człowieka przed wiedzą o śmierci, ale z brakiem chęci dowiedzenia się czegoś o życiu”.

„(...) człowiek jest tym, co czyta”.

„Dla Dostojewskiego sztuka, jak życie, jest tym, po co człowiek istnieje. Niczym biblijne parabole, jego powieści są środkami uzyskiwania odpowiedzi, nie celem dla siebie”.

„Był sobie kiedyś mały chłopiec. Żył w najbardziej niesprawiedliwym kraju świata. Kraj ten rządzony był przez istoty, które według wszelkich ludzkich pojęć powinny zostać uznane za degeneratów. Ale nie zostały”.

„Przyzwalałem strunom głosowym na wszystkie dźwięki prócz wycia (...) dopóki ust mi nie zatka gliniasta gruda, będzie z nich się rozlegać tylko dziękczynienie”.

„Kiedy rytm jakiegoś klasyka wchodzi komuś w krew, duch tamtego też w niego wstępuje”.

„(...) im prędzej człowiek sięgnie dna, tym prędzej wypłynie na powierzchnię”.

„(...) właśnie ucieczka od banału odróżnia sztukę od życia”.

„Człowiek nie powinien czynić przedmiotem rozmowy czegoś, co sugeruje niejako wyjątkowość jego życia”.

„Przecież woda (...) to forma stężonego czasu”.

Niewykluczone, że któryś z powyższych cytatów, wpleciony w obszerniejszy tekst, został zapisany na drewniano-metalowym, pomalowanym na niebiesko, stole stojącym nadal (2007 r.) w ogrodzie domu przy Morton Street nr 44 w nowojorskiej Greenwich Village. Brodski wynajmował w nim mieszkanie (wyprowadził się z niego dwa lata przed śmiercią).

Przyjrzałem się temu meblowi z zainteresowaniem. Tak jak i bujnej roślinności porastającej niewielki teren. O tym, że stół służył Brodskiemu przy sprzyjającej pogodzie, poinformował mnie mieszkaniec owego domu. Zapytał na koniec czy cenię bardziej wiersze, czy eseje Brodskiego. Odpowiedziałem, bez chwili wahania, że eseje. Lekko uśmiechnął się i stwierdził, że i on przedkłada Brodskiego-eseistę nad Brodskiego-poetę.

W ogrodzie przy Merton Street nr 44 moją szczególną uwagę przykuła też niewielka pojedyncza brzoza rosnąca pośród dębów i klonów. Pomyślałem, że i ona mogła cieszyć się szczególnym zainteresowaniem ze strony mieszkańca wspomnianego domu pisującego eseje i wiersze.


VI.

Od 2000 r., a teraz mamy 2012, linia kolejowa z Wrocławia do Świdnicy, przez Sobótkę, jest nieczynna.

Gdy idzie się torowiskiem, w miejscach, gdzie biegnie ono blisko drzew, widać, że ich gałęzie wraz z liśćmi, od strony torów, tworzą jakby jednolitą warstwę. I żadne, choćby najdrobniejsze, gałązki nie naruszają tej jednolitej zielonej powierzchni. Ta gładkość ścian zielonego tunelu szczególnie przyciąga uwagę, gdy patrzy się w jego głąb z pewnej odległości. Mimo upływu 12 lat drzewa „pamiętają” o ścianach/burtach wagonów, które uderzały w nie, gdy próbowały rosnąć zgodnie z odwiecznym prawem - we wszystkich kierunkach. Musiały więc przeżyć w ciągu przeszło 100 lat funkcjonowania tej trasy, brutalną lekcję.


VII.

W wydanym w 1987 r. atlasie Ptaki, przy opisie jerzyka odnotowano, m. in., taką informację:

„Rano i nad wieczorem lata, w stadkach, na różnych wysokościach nad zabudowaniami”. A tymczasem 25 lat po opublikowaniu tego atlasu, obserwuję loty zwinnych jerzyków nie tylko ‘rano i nad wieczorem’, ale również w późnych godzinach przedpołudniowych (np. 11.30). Widzę je, ale nie tak licznie, także w samo południe. Wygląda więc na to, że obyczaje tego gatunku uległy zmianie.


VIII.

W O aniołach (str. 75) wspomniany Andrei Pleşu odnotowuje nst. myśl:

„Człowiek współczesny ma trudności z uwierzeniem w anioły, nie dlatego, że jest ‘racjonalistą’ i ‘ateistą’, ale dlatego, że nie wierzy w porządek lub ma o porządku niekonsekwentne wyobrażenie”.

Człowiek nie-współczesny wierzył w świat uporządkowany. Ów porządek dotyczył jak najbardziej również świata „nienamacalnego”. A w nim, porządek opiera się także na aniołach. To dlatego człek przed-współczesny tak rzadko, a może nawet w ogóle, nie używał określenia: przypadek. Niewykluczone, że go nie znał.


Od wielu już lat nie wierzę w Coś, co nazywa się powszechnie przypadkiem (ja tego tak nie nazywam). Kiedy np. w bibliotece sięgnę „przypadkowo” po jakąś książkę stojącą na półce, tłumaczę to sobie niekiedy tym, że zainteresowała ona... mojego anioła stróża. Najczęściej jednak, po prostu, przyjmuję do wiadomości fakt kolejnego nie-przypadku, który mnie spotkał.

Felieton: Wojciech Wencel NA KOLANA PRZED WIESZCZEM


Istnienie Jarosława Marka Rymkiewicza jest dowodem na to, że nasza dziejowa misja wciąż trwa.

To się nie miało prawa wydarzyć. Nie po ogłoszeniu końca poezji, historii i „paradygmatu romantycznego”. Nie w czasach małej stabilizacji i filozofii ciepłej wody w kranie. Przecież funkcjonariusze PRL i III RP potrafili dotychczas skutecznie neutralizować narodowych proroków. Gajcemu dorobiono etykietkę faszysty, emigranta Wierzyńskiego otoczono kordonem milczenia, Herberta najpierw zdemaskowano jako niestabilnego psychicznie wroga demokracji, a później zrobiono z niego pretensjonalnego sprzedawcę antyków. I nagle pod nosem strażników naszej małości, lenistwa i zwątpienia wyrasta nowy wieszcz. Jest. Idzie Krakowskim Przedmieściem. Przywraca wiarę w sens zbiorowego losu. Opowiada o wolności, staje po stronie wykluczonych. Słuchają go setki tysięcy Polaków.

Istnienie Jarosława Marka Rymkiewicza jest dowodem na to, że nasza dziejowa misja wciąż trwa. Właściwie każda jego publiczna wypowiedź mówi nam, skąd przychodzimy, kim jesteśmy i co powinniśmy robić, by pozostać Polakami. Wiersz o dwóch Polskach, z których „jedna chce się podobać na świecie”, a drugą „wiozą na lawecie”; diagnoza postkolonialnego charakteru III RP; uświadomienie przynależności Adama Mickiewicza do wspólnoty „moherowych beretów”; dowodzenie, że polski romantyzm jest kluczem do współczesności; nazwanie nierzeczywistym świata redagowanego w głównych mediach; wierność Polsce prowincjonalnej i wezwanie do budowania niepodległości wokół siebie; wreszcie rekonstruowanie mitów polskiej wolności w „Wieszaniu”, „Kinderszenen” i „Samuelu Zborowskim”; odtworzenie szkieletu polskości, który każdy z nas – w zgodzie z własną formacją duchową – może otoczyć tkanką wiary czy kultury. Wszystko to jest dla wolnych Polaków darem, nie tyle od wielkiego poety, ile od Boga lub losu, jak kto woli.

Bywa to dar trudny, bo wizje Rymkiewicza nie służą wyłącznie „pokrzepieniu serc”. Wciąż, w różnych odmianach, wraca w nich ciemne proroctwo z wiersza napisanego we wrześniu 1982 r.: „Kiedy się obudziłem, Polski już nie było”. Ten zaczerpnięty z Mickiewicza motyw niepokoi, zważywszy, że naszym wieszczom wielokrotnie zdarzało się antycypować wielkie wydarzenia. W trakcie pisania poeta często znajduje się jakby poza czasem, rejestruje sensy ukryte w języku swojej wspólnoty, na moment uzyskuje dostęp do perspektywy wiecznej. Inna sprawa, że każdy ma takiego proroka, jakiego sobie wybrał. My mamy poetę z Milanówka, niewolnicy III RP – jasnowidza z Człuchowa.

Świeżo wydana przez „Frondę” książka „Spór o Rymkiewicza” zbiera teksty głównie zajadłych wrogów romantyzmu. Kogóż tu nie ma? Są Cezary Michalski z „Krytyki Politycznej”, Mariusz Cieślik z TVN24 i Szczepan Twardoch z postkomunistycznej „Polityki”. Stroszą pióra skompromitowany filozof Marcin Król, znana z sympatii dla Ruchu Poparcia Palikota Agata Bielik-Robson, tropiciel „mętnej mistyki” smoleńskiej Paweł Lisicki oraz przedstawiciel literatów III RP Jarosław Klejnocki. Jest też Piotr Skwieciński, który reakcję Rymkiewicza na polską rzeczywistość określił kiedyś jako „aberracyjną, chorą”. Do kompletu brakuje jedynie krasnala Horubały i jego sugestii, że poeta stworzył klimat duchowy, który doprowadził do katastrofy smoleńskiej. Ale brakuje go tylko dlatego, że – jak czytamy we wstępie – pominięto teksty opublikowane niedawno w autorskich książkach. Nawet autorzy skądinąd sensowni (Jacek Trznadel, Jadwiga Staniszkis, Grzegorz Górny) na temat Rymkiewicza wypisują jakieś zdumiewające brednie. Honoru wieszcza bronią przede wszystkim Marzena Woźniak-Łabieniec, Zdzisław Krasnodębski i Joanna Lichocka, której tekst znalazł się tu jako wstęp do filmu Grzegorza Brauna „Poeta pozwany”.

Płyta z tym znakomitym filmem była już dołączona do „Gazety Polskiej”. Książkę można z czystym sumieniem wyrzucić do kosza. Prawda jest bowiem taka, że żadnego sporu o Rymkiewicza nie ma. Jeśli jest to pisarz „kontrowersyjny”, to tylko dla tych wychowanków III RP, którzy nie rozumieją polskości i żyją w swoich lewackich, neoendeckich bądź pseudokatolickich inkubatorach. Żałuję, że „Fronda”, z którą wiąże mnie sentyment, firmuje podobne książki. Zaraz, zaraz... Na stronie redakcyjnej jest dopisek: „Dofinansowano ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego”. To wiele wyjaśnia.