Natura i sztuka
Natura ze sztuką wydają się być w sporze,
lecz zanim pomyślisz, już łączą się w czynie;
również i we mnie niepewność powstaje
gdy obie kuszą o tej samej porze.
Jednak uczciwość liczy się w utworze!
I dopiero gdy wybije natchnienia godzina
talent i wiedza sztuką wypłyną,
natura w sercu znów wolna żyć może.
Ta reguła wszelkiej dotyczy działalności:
na próżno wabi skończoność najczystsza
ducha, którego wędzidła nie wiodą.
Myśleć musi z precyzją, kto pragnie wielkości;
w ograniczeniu dopiero widać mistrza,
i tylko prawo nas uwalnia.
Natur und Kunst
Natur und Kunst, sie scheinen sich zu fliehen
und haben sich, eh’ man es denkt, gefunden;
der Widerwille ist auch mir verschwunden,
und beide scheinen gleich mich anzuziehen.
Es gilt wohl nur ein redliches Bemühen!
Und wenn wir erst in abgemessnen Stunden
mit Geist und Fleiß uns an die Kunst gebunden,
mag frei Natur im Herzen wieder glühen.
So ist’s mit aller Bildung auch beschaffen:
Vergebens werden ungebundne Geister
nach der Vollendung reiner Höhe streben.
Wer Großes will, muss sich zusammenraffen;
in der Beschränkung zeigt sich erst der Meister,
und das Gesetz nur kann uns Freiheit geben.
tłum. Tomasz M. Sobieraj
Sztuka przekładu: Johann Wolfgang von Goethe NATURA I SZTUKA
Felieton: Jan Siwmir POEZJA JAK WÓZEK WIDŁOWY
Brałem kiedyś udział w spotkaniu autorskim, podczas którego prowadzący bił rekordy strzelania sobie w stopę. Poczynając od używania słowa grafomania, którego nie rozumiał, po atakowanie publiczności za to, że nie zna się na literaturze a wypowiada się na jej temat, klaszcząc tam gdzie nie powinna. Zarzucił przybyłym na wieczorek ludziom brak gustu, ignorancję, infantylizm i zredukował ich do stada baranów nie dorastającego do jego własnego poziomu. Pomijając fakt tak typowej dla środowiska „lyteratów” arogancji prezentowanej przez tego pana, można zastanowić się, co jest nie tak z mentalnością tego kraju, powszechnie bowiem uważa się w kręgach związanych ze słowem pisanym, iż ktoś, kto potrafi od biedy sklecić kilka zdań i ułożyć je w słupek jest lepszy od, dajmy na to, operatora wózka widłowego.
Zastanówmy się; każdy zawód wymaga określonej wiedzy i umiejętności. Nauczyciel musi umieć przekazywać wiadomości, elektryk zdaje sobie sprawę z tego, co to jest faza i nie leci po nią z wiaderkiem w ręku, mechanik samochodowy potrafi wymienić klemę, księgowy bez znajomości matematyki to kuriozum, itd. Oczywiście w każdym zawodzie są ludzie lepiej i gorzej przygotowani do jego wykonywania. Można umieć tylko podjechać wózkiem widłowym do palety z towarem i przełożyć ją w inne miejsce. Ale można też użyć tego wózka do uprawiania seksu, zabicia kogoś czy wykonać z jego pomocą Jezioro Łabędzie. Można być SPECJALISTĄ. Nie wierzycie? Sam widziałem pokaz takiego tańca we Francji. Wprawdzie brały w nim udział koparki, nie wózki, niemniej jednak zestawienie płynności i gracji z gabarytami i topornością urządzeń podobne, a umiejętności operatorów zdecydowanie przewyższały obsługę podstawowych funkcji. Czy mi się to podobało? Nieszczególnie. Doceniłem jednak kreatywność, oryginalność i talent w posługiwaniu się wielkim urządzeniem, którego ja nawet nie potrafiłbym uruchomić. Poza tym, kiedy poprosiłem, by któryś z robotników pokazał mi jak posługiwać się tymi wajchami, które mają za zadanie podnieść i opuścić wielką łyżkę, zostałem zapakowany do szoferki i instrukcję rozpoczęto od poinformowania mnie, gdzie jest przód a gdzie tył koparki ...
Tymczasem wśród literatów nie tylko nie wiadomo kto jest tym gorszym, a kto utalentowanym, ale w dodatku większość pisarzy (szczególnie poetów!) oczekuje, że każdy odbiorca ich twórczości będzie prezentował taki sam poziom oczytania, erudycji i wrażliwości na słowo jaki oni sami posiadają. Nawiasem mówiąc, to poniekąd tłumaczy dlaczego poeci piszą tylko dla siebie nawzajem. Skąd bierze się ten dziwny pogląd o przymusie posiadania wysokiego poziomu wiedzy na temat literatury u wszystkich ludzi? Czyżby stąd, ze każdy umie pisać i czytać? Albo stąd, że w szkołach podstawowych i gimnazjach jest przedmiot zatytułowany: język polski? Cóż z tego, że jest? Matematyka też jest, mimo to nie każdy jest inżynierem, obsługi komputerów również uczą a większość z nas miałaby trudności w umieszczeniu własnej strony na serwerze. Szkoły powszechne dają wyłącznie podstawy ogólnoedukacyjne, nie tworzą profesjonalistów.
I drugie, o wiele ważniejsze pytanie: dlaczego fakt niewrażliwości na słowo pisane jest dyskryminujący? Przecież to tak jakby was lekceważono wyłącznie dlatego, że nie potraficie zbudować mostu lub naprawić pralki. Owszem należy pracować nad tym, by coraz więcej osób zarazić bakcylem czytania, pogódźcie się jednak z tym, że wiele istot ludzkich, choćbyście zajmowali się nimi przez lata, nigdy nie zrozumie na czym polega alegoria, parabola, żart słowny. Nie zachwyci się wieloznacznością słów, nie doceni kunsztownej pointy. Co nie przeszkadza być im wysoce wykwalifikowanymi specjalistami z zakresu powiedzmy fizyki jądrowej czy chemii organicznej.
Chciałbym uprzejmie poinformować panów „lyteratów”, że bycie ekspertem w jakiejś dziedzinie nie uprawnia do gardzenia innymi ludźmi. Oni też na ogół są fachowcami, tyle że na innym polu. Więc nie obrażajcie czytelników, zamiast tego, jeśli chcecie pokazać im efekt swojej działalności i chcecie, żeby im się on spodobał, nie wpuszczajcie ich po prostu na głęboką wodę bez przygotowania. Sami chyba nie chcielibyście zostać w ten sposób potraktowani? Najłatwiej się o tym przekonać próbując z marszu obsłużyć wózek widłowy. Bez instrukcji, bez pomocy, przy akompaniamencie szyderczych gwizdów ludzi, którzy potrafią to zrobić z zamkniętymi oczami. Udało wam się? Nie? Jaka szkoda... Czy fakt ten upoważnia operatorów wózków widłowych do traktowania was jak ludzi gorszych od siebie, mniej inteligentnych, do uważania was za bezrozumną tłuszczę?
Tekst dedykowany Markowi Nowakowi, inżynierowi o zacięciu literackim.
Felieton: Igor Wieczorek POKONAĆ URU
O tym, że napisanie interesującego felietonu nie jest łatwe, wiedziałem zawsze, ale o tym, że napisanie go może nie mieć żadnego sensu, przekonuję się dopiero od niedawna. Nieokiełznana komercjalizacja właściwie wszystkich dziedzin ludzkiego życia, dzika konkurencyjność i przeciążenie informacyjne doprowadzają do tego, że wyjątkowo szlachetny gatunek literacko-dziennikarski, który od dziewiętnastego wieku zwany jest felietonem, traci swą siłę rażenia.
Kogo dzisiaj obchodzą te utrzymane w osobistym tonie, lekkie w formie i często skrajnie złośliwe utwory? Mało kogo obchodzą. Z punktu widzenia pisarzy felietonista to krytyk, czyli niespełniony artysta, dla którego pisanie felietonów stanowi swoisty odwet za brak własnych sukcesów artystycznych. Z punktu widzenia dziennikarzy felietonista to frustrat, niepoprawny literat, który rozpaczliwie próbuje zaistnieć na łamach czasopism i gazet, psując przy okazji szyki swoim zdolnym kolegom,. Natomiast z punktu widzenia tzw. „masowego odbiorcy” felietonista jest nikim, bo reprezentuje siebie, a nie zbiorową świadomość jakiejś liczącej się grupy.
Jeszcze inną przyczyną przedwczesnego zmierzchu felietonu jest niebezpieczna choroba, na którą zapada ostatnio coraz więcej osób i którą amerykańska neurolog Linda Stone określiła już mianem: „Continued Partial Attention”, czyli po polsku: „Ustawiczne Rozproszenie Umysłowe”, w skrócie - URU. Ta tajemnicza choroba polega na tym, że stworzony przez nas świat cyfrowy zaczyna przerastać możliwości przerobowe naszych neuronów, co sprawia, że głupiejemy, nie umiemy się skoncentrować, przestajemy myśleć samodzielnie. Z najnowszych badań naukowych prowadzonych niezależnie w najbardziej renomowanych placówkach badawczych świata wynika, że nadmiar sygnałów medialnych, których nie jesteśmy w stanie krytycznie ocenić i uporządkować, utrudnia nam zdobywanie wiedzy.
W opublikowanym niedawno na łamach dziennika „The Times” artykule pt.”Pod lawiną” znany dziennikarz John Naish przytoczył wyniki tych badań. I tak na przykład z badań przeprowadzonych przez Uniwersytet Londyński wynika, że nieustanne wysyłanie smsów i e-mailów może obniżyć nasz iloraz inteligencji aż o dziesięć punktów – czyli ma taki sam skutek jak nieprzespana noc.
Z większości badań wynika też, że zdolność ludzkiego mózgu do przyswajania, zapamiętywania i – przede wszystkim – sensownego selekcjonowania informacji wyraźnie słabnie. John Naish twierdzi nawet, że „zalew sygnałami medialnymi, których nie jesteśmy w stanie krytycznie ocenić, może przypominać zjawisko przedstawione w kultowym filmie Petera Cooka z 1970 roku, «Szczeble kariery Michaela Rimmera», w którym ludzie są tak intensywnie bombardowani masą stronniczych komentarzy, bieżących wiadomości i sondaży, że w końcu zupełnie obojętnieją i pozwalają politykom wyrwać się spod kontroli społeczeństwa i objąć autokratyczną władzę”.
Natomiast Gary Small, znany neurolog z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles, przedstawił właśnie dowody na to, że buszowanie w Internecie uaktywnia większą ilość neuronowych obwodów niż czytanie, co sprawia, że mózg nadmiernie skupia się na przyswajaniu nowych informacji i w jakimś stopniu zatraca podstawowe umiejętności społeczne, takie jak zdolność do empatii czy litości. Trudno się zatem dziwić, że tradycyjny felieton, którego cechy szczególne to artystyczna emocjonalność i intelektualny dystans do poruszanego problemu, przestaje być zrozumiały. Krzysztof Skiba, znakomity felietonista tygodnika Wprost, uważa nawet, że „Dawniej patrzenie nieco z boku i z dystansem było cechą inteligencji. Dziś z boku nic nie widać, bo każdy widzi tylko to, co ma przed oczami lub co mu podsuną pod nos”. K.Skiba zauważył również, że „Gdyby dziś Mrożek czy Hłasko debiutowali poza przyzwoleniem koncernów, to recenzje z ich książek moglibyśmy przeczytać co najwyżej w «Głosie Pszczelarza», a gdyby Niemen nie miał na płycie znaczka jakiejś ważnej stacji radiowej, wątpliwe, czy byłby grany”. No właśnie! Nic dodać, nic ująć! Jak można pokonać URU? Pewien londyński psycholog radzi , żeby do poczty elektronicznej zaglądać tylko dwukrotnie w ciągu dnia i nie śledzić wciąż najnowszych wiadomości w poszukiwaniu sensacji, ale szukać tylko rzetelnych informacji. Ta rada niewiele jest warta, bo przecież wiele osób nie może sobie pozwolić na zaglądanie do poczty tylko dwa razy dziennie, a ci, którzy cierpią na URU, nie potrafią wartościować informacji. Moja rada jest taka - zamiast buszować w sieci, napiszmy felieton o URU. Może właśnie w ten sposób wzmocnimy nasze neurony.
Recenzja: Jan Stępień SPÓŹNIONE LATO
Autor: Janusz Termer
Metafory, porównania czy zwykłe odwołania nawiązujące do kolejnych pór roku - zazwyczaj w kontekście pewnych aspektów czy analogii do „pór” życia ludzkiego (głównie jego przemienności i nieuchronnej przemijalności) - to dość częsty, i trzeba przyznać, kuszący swą wyrazistą obrazowością motyw poetycki. Bo zima, wiosna, lato i jesień ciągną za sobą bardzo liczny ciąg obrazów i skojarzeń, które poeci starają się ubierać zazwyczaj we własne kostiumy (owe iwaszkiewiczowskie „warkocze jesieni”) prowadzące czytelnika do pewnych skojarzeń, zadumy ogólniejszej natury.
Teren to dość trudny, bo mocno już przez wieki wyeksploatowany, aczkolwiek nie do końca chyba jeszcze, bo efekt finalny, jego jakość i nośność znaczeniowa, zależne są - jak zawsze - od owych autorskich odwołań i uwikłań liryczno-sytuacyjnych rozmaitej natury: psychologicznych, społecznych, ba, nawet politycznych czy historycznych... Dwa skrajne przykłady sprzed lat. Oto niewielka, bardzo poetycka powieść Haniebne lato Serba Branimira Šćepanovića i tom wierszy Ma się pod jesień Jerzego Harsymowicza już w samych swych tytułach zapowiadają (i szczęśliwie spełniają) owe zawarte tam znamienne, nacechowane emocjonalnie autorskie oceny tych ważnych dla nich (a i czytelnika także) sytuacji: „hańby” wojny światowej i domowej (Šćepanović) czy osobistej, egzystencjalnej sytuacji życiowej samego poety (Harasymowicz)...
Jeśli zatem trzymać się tej metaforyki pór roku jako utrwalonego w świadomości odbiorców literatury środka wyrazu, to trzeba powiedzieć, że Jan Stępień, nie tylko jako autor tomiku Spóźnione lato, dobrze się na ogół wpisuje w tę poetycko-malarską tradycję. Odciskając na niej własny ślad człowieka zanurzonego, choć nie bez reszty, w świat „naturalnego” obcowania z przyrodą i jej wytworami. Zauroczonego ich przemiennością oraz swoistymi sposobami reakcji na świat, dominującymi w jego sposobie obrazowania, jak i odczytywania oraz pokazywania dylematów egzystencjalnych tak zwanego podmiotu lirycznego jego wierszy. Czy też próbami poszukiwania, określania i odwzorowywania istoty związków z innymi, bardziej lub mniej mu bliskim ludźmi oraz światem zewnętrznym, w tym i aktualną społeczną rzeczywistością, jej licznymi konfliktami i paradoksami.
Oprócz wiersza tytułowego („Któż nie czeka / na spóźnione lato / Jest ostatnim / przystankiem / przed długą zimą / Spóźnione lato / tak nas zwodzi / i jeszcze szybciej odchodzi”) wyróżnić tu można takie choćby wiersze, jak „Uczucia”, „Rozmowa z Marią”, „Sens”, „Ptaki”, „Liść”, „Pies i człowiek”, „Motyl”, „Bieda”, „Polska wigilia” czy „Strzelce”. Bowiem tak wyraźnie splatają się i spotykają w zawartej w nich poetyckiej refleksji owe dwa nurty pisarstwa Jana Stępnia. Owa obecna w nich wprost (i w wielu innych wierszach, a także i rysunkach autora) postawa otwartości i akceptacji wobec świata i problematycznej natury ludzkiego bytu. Postawa pełna podejmowanych każdorazowo od nowa prób zrozumienia czy nawet wręcz niekiedy bezpośrednio wyrażanej pochwały istnienia, przy jednoczesnym sceptycyzmie trzeźwego racjonalisty i stoika, który doskonale w i e jak kruche i wymagające nieustannego wysiłku i zarazem, by tak rzec, wyrozumiałości na codzienność, są podwaliny tych zmagań prowadzonych dla zachowania względnej równowagi wewnętrznej w dokonywanych wyborach lirycznych sytuacji.
Toteż, jeśli nadal trzymać się tej metaforyki „pór roku”, to powiedzieć trzeba i to na koniec, że autor Spóźnionego lata rysuje tutaj i rozsnuwa delikatną mgiełkę osobistego, życiowego optymizmu „mimo wszystko”. Jego lato, „spóźnione”, bo spóźnione, ale jednak przyszło. Jest jakie jest, ale jednak jest. Jeszcze jest. Na razie trwa, co przynosi pewne "pocieszenie" (w Boecjuszowskim sensie) jego skołatanej duszy. I nic to, że „tak nas zwodzi i jeszcze szybciej odchodzi”. Takie jest w końcu jego „zbójeckie” prawo. Bo przecież jednak zawsze lepsze to, niż sytuacja, gdy już naprawdę i nieodwołanie „ma się pod jesień”!
Jan Stępień Spóźnione lato, Wydawnictwo Anagram, Warszawa, 2011, s. 64.
Subskrybuj:
Posty (Atom)