Autor: Marek Trojanowski HISTORIAMOICHNIEDOLI.PL
Pierwszego sierpnia 2009 roku, trzydzieści siedem minut po godzinie dziewiątej Miłosz Biedrzycki (MLB) zjadł drugie śniadanie, popił je kawą i wyraźnie ukontentowany klepiąc się po brzuchu wyznał:
„Zawsze się cieszyłem, kiedy mogłem prosto i jasno wypowiedzieć swoje zdanie o wierszach, które przeczytałem z przyjemnością. Tak jak to się stało np. na książkach Szczepana Kopyta czy Moniki Mosiewicz. Znacznie częściej zdarzało się, że w jasnych i prostych słowach musiałem odmawiać publicznego wyrażania swojej opinii, bo wiersze niewystarczająco mi się spodobały – ale o tym wiedzą autorzy i wydawcy, którzy zwracali się do mnie z takimi prośbami.”
Ilu wydawcom, ilu autorom Miłosz Biedrzycki musiał odmówić publicznego wyrażenia swojej opinii – tego nie dowiemy się nigdy. A szkoda. Warto byłoby poznać preferencje estetyczne człowieka, który jednocześnie potrafi zachwycić się głębokimi i nasączonymi filozofią kontynentalną tekstami Szczepana Kopyta („Yass”) i odmóżdżoną, poskładaną w wersy sieczką rymującej pani prawnik – Moniki Mosiewicz („Cosinus salsa”). Że na „prostą i jasną wypowiedź” Biedrzyckiego na temat dzieł Moniki Mosiewicz nie miało wpływu to, że razem tyrają w projekcie pod tytułem PoeWiki – o tym wszyscy wiedzą. Nikt nie śmie wątpić w to, że dzieła uduchowionej prawniczki:
Ty pokrętna lampucero,
Zabier od mojego pice!
Wredna małpo jak cie spiero!
albo haiku:
ławka pod blokiem
żubr powoli wychodzi
zaraz dwunasta
Miłoszowi Biedrzyckiemu się po prostu podobają. Że są po prostu nadzwyczajne. Po prostu odkrywcze. Po prostu wybitne. Są po prostu po prostu – chciałoby się podsumować odwołując się do postulatu prostoty i jasności, którą MLB zaprzągł dla potrzeb krytyki literackiej.
Nie jest to pomysł zły. W notkach o książkach, wydanych tomikach roi się od potworów – zdań albo nawet całych akapitów, których zrozumienie przekracza możliwości filozofów analitycznych. Żeby nie być gołosłownym pachnący wydawniczą farbą przykład:
O najnowszym debiucie Przemysława Witkowskiego, Przemysław Owczarek pisze:
„Ta poezja żywi się asocjacjami, symbiozą odległych znaczeń, odkrywa świat nie w leksykalnych dystryktach i stratyfikacjach, ale w melanżu ich zasobów.”
Ktoś mógłby powiedzieć, że przykład Owczarka jest chybiony. Wszak jego kontakty na niwie poezji z obcymi cywilizacjami są powszechnie znane (kliknij tu www.historiamoichniedoli.pl/?p=289 by przeczytać protokół ze spotkania Przemysława Owczarka ze spotkania z UFO) i że być może tym razem jako poeta będący na statku kosmicznym przyjął zbyt dużą dawkę promieniowania. Stąd te asocjacje, stratyfikacje i inne dziwne słowa. (Ciekawe czy o kolejnym debiucie Przemysława Witkowskiego wypowie się Przemysław Owczarek w podobnej manierze czy może zrobi to w języku robotów jako C3PO, gdzie PO będzie skrótem od imienia i nazwiska . Ale czas przyszły zostawmy swobodnemu biegowi wydarzeń.)
Wracając do Miłosza Biedrzyckiego i jego prostoty. Kiedy MLB wypowiada się na temat książek czy wierszy swoich kolegów i koleżanek, które „przeczytał z przyjemnością” to robi to zwykle po kartezjańsku: clair et distinct. Kult prostych słów, zdań prostych, prostego sposobu myślenia, prostych rachunków 2+2 – tego chciałoby się wymagać od każdego szanującego się krytyka literackiego.
Jedną z ostatnich znanych książek, które spodobały się Miłoszowi Biedrzyckiemu jest tomik Justyny Bargielskiej pt. „Dwa fiaty”. Wiadomo skądinąd, że MLB zawsze ucieszy się, kiedy będzie mógł się wypowiedzieć jasno i prosto na temat książek, które mu się spodobały. Każdy człowiek lubi się cieszyć i dąży do tego, by mógł się cieszyć jak najczęściej i jak najdłużej. Dlatego pragnienie Biedrzyckiego wyrażenia swojej opinii jasno i wyraźnie i w tym przypadku jest zrozumiałe i ma swoje psychologiczne uzasadnienie. Biedrzycki ciesząc się pisał, pisząc cieszył się a cieszył się i pisał tak:
„Justyna Bargielska już w swoich wcześniejszych książkach dała się poznać jako jedna z najoryginalniejszych i najbardziej wyrazistych współczesnych polskich poetek. Tym razem proponuje nam podróż Dwoma fiatami, odznaczającą się wirem kalejdoskopowych obrazów, wirtuozerią składni i fundamentalnymi pytaniami zadawanymi w sposób, wobec którego trudno pozostać obojętnym. Tak, jakby do pierwszego, przedustawnego fiat! poetka mocą swojej mowy i umysłu dodawała własne, drugie fiat! – czasem polemicznie, czasem aprobująco, zawsze poruszająco.”
(Miłosz Biedrzycki o książce „Dwa fiaty”)
Uważny czytelnik prawdopodobnie kilka lat poświęci rozmyślaniom nad powołaną przez Biedrzyckiego do życia kategorią: „pierwszego, przedustawnego fiat”. Na końcu i tak okaże się, że synteza harmonia praestabilita z fiat – nawet tym z silnikiem o rekordowej pojemności pół litra, który produkowała FSO – pozostanie wieczną tajemnicą swego stwórcy, który w przerwach między myśleniem, jedzeniem i śmianiem się ma zwyczaj przechadzania się po nieznanych nikomu ścieżkach.
Nie zwalnia to jednak z poznania literackiej causa prima tego radosnego i jakże twórczego uniesienia, którym Miłosz Biedrzycki postanowił podzielić się ze światem.
W związku z tym należy sięgnąć do źródła – tomiku Justyny Bargielskiej pt. „Dwa fiaty”.
Justyna Bargielska podłączona do programu (grupy dyskusyjnej) kserokopia.art.pl wydawała swoje wcześniejsze książki w oficynie wydawniczej Jarka Łukaszewicza. Ta jednak splajtowała (właściciel i redaktor wydawnictwa Kserokopia zmuszony był do uczestnictwa w podrzędnym konkursie organizowanym przez GOK, by móc wydać swoją książkę! Cóż za upodlenie dla poety-wydawcy, który ma na swoim koncie takie szlagiery jak „th” Edwarda Pasewicza.) i autorka zmuszona była znaleźć innego wydawcę.
Czy szukała długo, czy krótko – o to należałoby zapytać autorkę. Ostatecznie książka ukazała się w poznańskiej serii Biblioteka Poezji Współczesnej.
Kilka uwag wstępnych.
Pierwsza sprawa – fatalny tytuł. I tym nie należy się przejmować. Chociaż jakiś złośliwiec mógłby powiedzieć, że w porównaniu z „China Shipping” i „Dating session” tytuł „Dwa fiaty” to i tak jeżeli nie przełom jakościowy w twórczości artystki to przynajmniej milowy krok w dobrym kierunku.
Zanim napiszę o „drugiej sprawie” pozwolę sobie zacytować pierwszy tekst z tomiku:
Lęk jak ze starej książki: ona się boi, że może stać się panterą
i wcale jej to nie podnieca, bo co robi pantera? Czy pantera może
nie zamykać ust do zdjęcia, czy może iść spać w swoich nowych
butach?
Pantera czerstwi chleb, na który spojrzy, ma taki dar.
Młynarka ma dar też fajny, że ożywia mięso.
Ale jedno chciałaby mieć z pantery: gdy ktoś przychodzi i mówi
pociąg, który istnieje tylko w rozkładzie, właśnie odszedł, umieć
powiedzieć ach, tak? a nie próbować zjeść słońce, żeby nie zaszło.
[Piękna młynarka]
Druga sprawa – przed przystąpieniem do lektury należy korzystając z żyletki i nożyczek wyciąć:
1) z Gazety Wyborczej z nagłówka: „Uwaga, rząd zapowiada podwyżki” słowo: „Uwaga”
2) z Tygodnika Powszechnego wyciąć stały fragment z działu recenzje: „to jest książka o”
3) przy użyciu kleju / taśmy klejącej połączyć słowa „uwaga” oraz „to jest książka”
4) z odpowiednimi fragmentami tekstu o Alicji Tysiąc opublikowanymi w Gościu Niedzielnym tak by powstał napis:
5) „Uwaga, to jest książka o stracie ciąży”
I teraz zacytuję drugi tekst z tomiku „Dwa fiaty”:
To musiał być dzień Bożego Ciała. Starsza kobieta
wiodła za sobą okazałą downicę: córciu, córciu,
gdy umrę, co się z tobą stanie. A ja nie mogłam ci
starsza obiecać kobieto, że jej nie zjemy, niedokładnie znam zwyczaje
mojego gatunku, nie na tyle dokładnie.
Widuję nas, jak przystajemy na rogach ulic,
wyjmujemy z portfeli zdjęcia budynków krytych złotymi kopułami
i pokazujemy je sobie nawzajem, mężczyźni i kobiety,
starzy i młodzi, ale czy tęskniąc, czy grożąc, nie wiem.
To musiał być ten dzień, wzdłuż torów
albo skrajem parku szedł mężczyzna w brązowej marynarce,
niósł piłkarzyki główkami do dołu
i nic na to nie poradzę, ale słońce, ono chyliło się ku zachodowi.
[Pole bawełny]
Dlaczego cytuję? Otóż sprawa z tomikiem „Dwa fiaty” przedstawia się następująco:
bez uprzedniego założenia, że wiersze te napisane zostały dla kobiet, które straciły ciąże sens tekstów jest na tyle rozmyty, że niezauważalny (np. w tomiku Zdanowicz, „Jak umierają małe dziewczynki”, była sytuacja odwrotna). Justyna Bargielska ciągle pisze szyfrem wierząc, że kategoria „cierpliwości i wytrwałości czytelnika” ma przynajmniej jeden desygnat. Moim zdaniem autorka tomiku „Dwa fiaty” popełnia błąd „szyfrując”, „kamuflując przekaz” a jej wiara w cierpliwość odbiorcy przypomina przekonanie Miłosza Biedrzyckiego, że istnieje coś takiego jak „przedustawne fiat”.
Oto przykład:
Nikt nie umarł w tym filmie, nikt w nim nie chciał niczego.
Zachrzęściło w pokoiku, więc wstałam sprawdzić,
zainkubowana podopieczna ośmiuset ton bazaltu, twoja mama.
Ktoś dzwonił domofonem
półtorej, dwie godziny, a potem wstukał kod i sam się wpuścił.
Jak grzyb tęczowy na buzi Matki Boskiej,
tak kwitnie samotność, kobieca i ludzka. Gdy nie śnią się stada
utopionych krów, noc lubi przynieść
coraz to głupsze proroctwo, pięć, cztery,
trzy gwiazdki anyżku, które zostały, żeby wyjść i wrócić,
rzucić pieniążek oknem, zrozumieć się telepatycznie.
Dziecko chce się uczyć o wietrze, o prądzie,
a ja mam ze sobą tylko szal zielony,
byśmy sobie mogły poudawać morze.
[Na pasku]
O czym byłby ten tekst, gdyby nie założenie: „uwaga, to jest książka o stracie ciąży”? Luźnymi obserwacjami połączonymi za pomocą przecinków i spójników? Jest tu „śmierć w tym filmie”, „zachrzęszczenie w pokoiku”, jest nawet „samotność, kobieca i ludzka” (To miło, że autorka nie ulega presji społecznej i słusznie, bo zgodnie z naturą, rozróżnia wśród uczuć te, które należą do ludzi i te, które są właściwe dla kobiet), jest „noc” i „sen” i są nawet „uśpione krowy” – ale takie namnożenie zagadek przypomina poukładanie na jednej ścieżce w lesie tysiąca strzałek zrobionych z suchych gałązek, które mają być wskazówkami w zabawie w podchody. Ilu czytelników jest na tym świecie, którym wystarczy czasu i cierpliwości by sprawdzić każdy sens, by pójść w tym kierunku, który wskazuje każda ze strzałek?
Inny tekst:
Coś jak mapy przed bitwą i ich światło z poczty,
ich brudny śnieg w szparach, ich posiedźcie tutaj
a mama zapoluje, ich dwa kręgosłupy, widok szczegółowy –
nikt się nie spodziewał, a tutaj wtem nagle.
I giełdy, i ropa
reagują. Sąsiedzi nie mając nikogo nawzajem
wzywają policję do wyjącego wiatru.
A kiedyś szłam latem po zwiniętych torach
[I konie, i ptaki]
Podobna sytuacja. Kalambur: „mapa przed bitwą” + „ich światło z poczty” + „ich brudny śnieg w szparach” – i w zasadzie te trzy elementy tekstu wystarczą na sześciogodzinna prelekcję na temat znaczenia „mapy przed bitwą”, „ich światła z poczty” itp.
Pytanie, które się pojawia w trakcie lektury tomiku „Dwa fiaty” – dlaczego Bargielska jako poetka rezygnuje z prostoty przekazu? Dlaczego komplikuje tekst i sens tam gdzie w grę wchodzą elementarne uczucia? Dlaczego w miejscu, w którym powinny być emocje, ścisk w gardle, tam gdzie powinna być reakcja kobiety, która na prośbę koleżanki zamiast porodu filmuje urodziny sinego trupka, są kolejne męczące wskazówki rozszerzające pole interpretacji w nieskończoność? Dlaczego Justyna Bargielska w tomiku „Dwa fiaty” stara się za wszelką cenę być – jak to ujął Biedrzycki Miłosz – „najbardziej wyrazistą” i „najbardziej oryginalną” polską poetką? I w końcu: dlaczego w tomiku „Dwa fiaty” zabrakło przede wszystkim kobiety, kobiety która:
Stała tam i patrzyła, czy oni patrzą na nią, ale nie patrzyli.
I może tylko rząd płaszczów ją trochę zrozumiał,
może glina, gdy wyschła, zwróciła na nią swoje
poczciwe, martwe oko.
[strzela, strzela a jest motylem]
Jako czytelnik chciałbym poparzyć się od Bargielskiej ogniem emocji. Chciałbym aby w każdym fragmencie książki „stała tam i patrzyła, czy oni patrzą na nią”. Chciałbym widzieć Justynę Bargielską – kobietę z jej wnętrzem pełnym ognia i krwi z rozerwanego serca a nie „najbardziej wyrazistą”, „najbardziej oryginalną” poetkę. Kobiety są o wiele ciekawsze niż poetki.
Justyna Bargielska, Dwa fiaty, Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury, Poznań 2009.
Pierwszego sierpnia 2009 roku, trzydzieści siedem minut po godzinie dziewiątej Miłosz Biedrzycki (MLB) zjadł drugie śniadanie, popił je kawą i wyraźnie ukontentowany klepiąc się po brzuchu wyznał:
„Zawsze się cieszyłem, kiedy mogłem prosto i jasno wypowiedzieć swoje zdanie o wierszach, które przeczytałem z przyjemnością. Tak jak to się stało np. na książkach Szczepana Kopyta czy Moniki Mosiewicz. Znacznie częściej zdarzało się, że w jasnych i prostych słowach musiałem odmawiać publicznego wyrażania swojej opinii, bo wiersze niewystarczająco mi się spodobały – ale o tym wiedzą autorzy i wydawcy, którzy zwracali się do mnie z takimi prośbami.”
Ilu wydawcom, ilu autorom Miłosz Biedrzycki musiał odmówić publicznego wyrażenia swojej opinii – tego nie dowiemy się nigdy. A szkoda. Warto byłoby poznać preferencje estetyczne człowieka, który jednocześnie potrafi zachwycić się głębokimi i nasączonymi filozofią kontynentalną tekstami Szczepana Kopyta („Yass”) i odmóżdżoną, poskładaną w wersy sieczką rymującej pani prawnik – Moniki Mosiewicz („Cosinus salsa”). Że na „prostą i jasną wypowiedź” Biedrzyckiego na temat dzieł Moniki Mosiewicz nie miało wpływu to, że razem tyrają w projekcie pod tytułem PoeWiki – o tym wszyscy wiedzą. Nikt nie śmie wątpić w to, że dzieła uduchowionej prawniczki:
Ty pokrętna lampucero,
Zabier od mojego pice!
Wredna małpo jak cie spiero!
albo haiku:
ławka pod blokiem
żubr powoli wychodzi
zaraz dwunasta
Miłoszowi Biedrzyckiemu się po prostu podobają. Że są po prostu nadzwyczajne. Po prostu odkrywcze. Po prostu wybitne. Są po prostu po prostu – chciałoby się podsumować odwołując się do postulatu prostoty i jasności, którą MLB zaprzągł dla potrzeb krytyki literackiej.
Nie jest to pomysł zły. W notkach o książkach, wydanych tomikach roi się od potworów – zdań albo nawet całych akapitów, których zrozumienie przekracza możliwości filozofów analitycznych. Żeby nie być gołosłownym pachnący wydawniczą farbą przykład:
O najnowszym debiucie Przemysława Witkowskiego, Przemysław Owczarek pisze:
„Ta poezja żywi się asocjacjami, symbiozą odległych znaczeń, odkrywa świat nie w leksykalnych dystryktach i stratyfikacjach, ale w melanżu ich zasobów.”
Ktoś mógłby powiedzieć, że przykład Owczarka jest chybiony. Wszak jego kontakty na niwie poezji z obcymi cywilizacjami są powszechnie znane (kliknij tu www.historiamoichniedoli.pl/?p=289 by przeczytać protokół ze spotkania Przemysława Owczarka ze spotkania z UFO) i że być może tym razem jako poeta będący na statku kosmicznym przyjął zbyt dużą dawkę promieniowania. Stąd te asocjacje, stratyfikacje i inne dziwne słowa. (Ciekawe czy o kolejnym debiucie Przemysława Witkowskiego wypowie się Przemysław Owczarek w podobnej manierze czy może zrobi to w języku robotów jako C3PO, gdzie PO będzie skrótem od imienia i nazwiska . Ale czas przyszły zostawmy swobodnemu biegowi wydarzeń.)
Wracając do Miłosza Biedrzyckiego i jego prostoty. Kiedy MLB wypowiada się na temat książek czy wierszy swoich kolegów i koleżanek, które „przeczytał z przyjemnością” to robi to zwykle po kartezjańsku: clair et distinct. Kult prostych słów, zdań prostych, prostego sposobu myślenia, prostych rachunków 2+2 – tego chciałoby się wymagać od każdego szanującego się krytyka literackiego.
Jedną z ostatnich znanych książek, które spodobały się Miłoszowi Biedrzyckiemu jest tomik Justyny Bargielskiej pt. „Dwa fiaty”. Wiadomo skądinąd, że MLB zawsze ucieszy się, kiedy będzie mógł się wypowiedzieć jasno i prosto na temat książek, które mu się spodobały. Każdy człowiek lubi się cieszyć i dąży do tego, by mógł się cieszyć jak najczęściej i jak najdłużej. Dlatego pragnienie Biedrzyckiego wyrażenia swojej opinii jasno i wyraźnie i w tym przypadku jest zrozumiałe i ma swoje psychologiczne uzasadnienie. Biedrzycki ciesząc się pisał, pisząc cieszył się a cieszył się i pisał tak:
„Justyna Bargielska już w swoich wcześniejszych książkach dała się poznać jako jedna z najoryginalniejszych i najbardziej wyrazistych współczesnych polskich poetek. Tym razem proponuje nam podróż Dwoma fiatami, odznaczającą się wirem kalejdoskopowych obrazów, wirtuozerią składni i fundamentalnymi pytaniami zadawanymi w sposób, wobec którego trudno pozostać obojętnym. Tak, jakby do pierwszego, przedustawnego fiat! poetka mocą swojej mowy i umysłu dodawała własne, drugie fiat! – czasem polemicznie, czasem aprobująco, zawsze poruszająco.”
(Miłosz Biedrzycki o książce „Dwa fiaty”)
Uważny czytelnik prawdopodobnie kilka lat poświęci rozmyślaniom nad powołaną przez Biedrzyckiego do życia kategorią: „pierwszego, przedustawnego fiat”. Na końcu i tak okaże się, że synteza harmonia praestabilita z fiat – nawet tym z silnikiem o rekordowej pojemności pół litra, który produkowała FSO – pozostanie wieczną tajemnicą swego stwórcy, który w przerwach między myśleniem, jedzeniem i śmianiem się ma zwyczaj przechadzania się po nieznanych nikomu ścieżkach.
Nie zwalnia to jednak z poznania literackiej causa prima tego radosnego i jakże twórczego uniesienia, którym Miłosz Biedrzycki postanowił podzielić się ze światem.
W związku z tym należy sięgnąć do źródła – tomiku Justyny Bargielskiej pt. „Dwa fiaty”.
Justyna Bargielska podłączona do programu (grupy dyskusyjnej) kserokopia.art.pl wydawała swoje wcześniejsze książki w oficynie wydawniczej Jarka Łukaszewicza. Ta jednak splajtowała (właściciel i redaktor wydawnictwa Kserokopia zmuszony był do uczestnictwa w podrzędnym konkursie organizowanym przez GOK, by móc wydać swoją książkę! Cóż za upodlenie dla poety-wydawcy, który ma na swoim koncie takie szlagiery jak „th” Edwarda Pasewicza.) i autorka zmuszona była znaleźć innego wydawcę.
Czy szukała długo, czy krótko – o to należałoby zapytać autorkę. Ostatecznie książka ukazała się w poznańskiej serii Biblioteka Poezji Współczesnej.
Kilka uwag wstępnych.
Pierwsza sprawa – fatalny tytuł. I tym nie należy się przejmować. Chociaż jakiś złośliwiec mógłby powiedzieć, że w porównaniu z „China Shipping” i „Dating session” tytuł „Dwa fiaty” to i tak jeżeli nie przełom jakościowy w twórczości artystki to przynajmniej milowy krok w dobrym kierunku.
Zanim napiszę o „drugiej sprawie” pozwolę sobie zacytować pierwszy tekst z tomiku:
Lęk jak ze starej książki: ona się boi, że może stać się panterą
i wcale jej to nie podnieca, bo co robi pantera? Czy pantera może
nie zamykać ust do zdjęcia, czy może iść spać w swoich nowych
butach?
Pantera czerstwi chleb, na który spojrzy, ma taki dar.
Młynarka ma dar też fajny, że ożywia mięso.
Ale jedno chciałaby mieć z pantery: gdy ktoś przychodzi i mówi
pociąg, który istnieje tylko w rozkładzie, właśnie odszedł, umieć
powiedzieć ach, tak? a nie próbować zjeść słońce, żeby nie zaszło.
[Piękna młynarka]
Druga sprawa – przed przystąpieniem do lektury należy korzystając z żyletki i nożyczek wyciąć:
1) z Gazety Wyborczej z nagłówka: „Uwaga, rząd zapowiada podwyżki” słowo: „Uwaga”
2) z Tygodnika Powszechnego wyciąć stały fragment z działu recenzje: „to jest książka o”
3) przy użyciu kleju / taśmy klejącej połączyć słowa „uwaga” oraz „to jest książka”
4) z odpowiednimi fragmentami tekstu o Alicji Tysiąc opublikowanymi w Gościu Niedzielnym tak by powstał napis:
5) „Uwaga, to jest książka o stracie ciąży”
I teraz zacytuję drugi tekst z tomiku „Dwa fiaty”:
To musiał być dzień Bożego Ciała. Starsza kobieta
wiodła za sobą okazałą downicę: córciu, córciu,
gdy umrę, co się z tobą stanie. A ja nie mogłam ci
starsza obiecać kobieto, że jej nie zjemy, niedokładnie znam zwyczaje
mojego gatunku, nie na tyle dokładnie.
Widuję nas, jak przystajemy na rogach ulic,
wyjmujemy z portfeli zdjęcia budynków krytych złotymi kopułami
i pokazujemy je sobie nawzajem, mężczyźni i kobiety,
starzy i młodzi, ale czy tęskniąc, czy grożąc, nie wiem.
To musiał być ten dzień, wzdłuż torów
albo skrajem parku szedł mężczyzna w brązowej marynarce,
niósł piłkarzyki główkami do dołu
i nic na to nie poradzę, ale słońce, ono chyliło się ku zachodowi.
[Pole bawełny]
Dlaczego cytuję? Otóż sprawa z tomikiem „Dwa fiaty” przedstawia się następująco:
bez uprzedniego założenia, że wiersze te napisane zostały dla kobiet, które straciły ciąże sens tekstów jest na tyle rozmyty, że niezauważalny (np. w tomiku Zdanowicz, „Jak umierają małe dziewczynki”, była sytuacja odwrotna). Justyna Bargielska ciągle pisze szyfrem wierząc, że kategoria „cierpliwości i wytrwałości czytelnika” ma przynajmniej jeden desygnat. Moim zdaniem autorka tomiku „Dwa fiaty” popełnia błąd „szyfrując”, „kamuflując przekaz” a jej wiara w cierpliwość odbiorcy przypomina przekonanie Miłosza Biedrzyckiego, że istnieje coś takiego jak „przedustawne fiat”.
Oto przykład:
Nikt nie umarł w tym filmie, nikt w nim nie chciał niczego.
Zachrzęściło w pokoiku, więc wstałam sprawdzić,
zainkubowana podopieczna ośmiuset ton bazaltu, twoja mama.
Ktoś dzwonił domofonem
półtorej, dwie godziny, a potem wstukał kod i sam się wpuścił.
Jak grzyb tęczowy na buzi Matki Boskiej,
tak kwitnie samotność, kobieca i ludzka. Gdy nie śnią się stada
utopionych krów, noc lubi przynieść
coraz to głupsze proroctwo, pięć, cztery,
trzy gwiazdki anyżku, które zostały, żeby wyjść i wrócić,
rzucić pieniążek oknem, zrozumieć się telepatycznie.
Dziecko chce się uczyć o wietrze, o prądzie,
a ja mam ze sobą tylko szal zielony,
byśmy sobie mogły poudawać morze.
[Na pasku]
O czym byłby ten tekst, gdyby nie założenie: „uwaga, to jest książka o stracie ciąży”? Luźnymi obserwacjami połączonymi za pomocą przecinków i spójników? Jest tu „śmierć w tym filmie”, „zachrzęszczenie w pokoiku”, jest nawet „samotność, kobieca i ludzka” (To miło, że autorka nie ulega presji społecznej i słusznie, bo zgodnie z naturą, rozróżnia wśród uczuć te, które należą do ludzi i te, które są właściwe dla kobiet), jest „noc” i „sen” i są nawet „uśpione krowy” – ale takie namnożenie zagadek przypomina poukładanie na jednej ścieżce w lesie tysiąca strzałek zrobionych z suchych gałązek, które mają być wskazówkami w zabawie w podchody. Ilu czytelników jest na tym świecie, którym wystarczy czasu i cierpliwości by sprawdzić każdy sens, by pójść w tym kierunku, który wskazuje każda ze strzałek?
Inny tekst:
Coś jak mapy przed bitwą i ich światło z poczty,
ich brudny śnieg w szparach, ich posiedźcie tutaj
a mama zapoluje, ich dwa kręgosłupy, widok szczegółowy –
nikt się nie spodziewał, a tutaj wtem nagle.
I giełdy, i ropa
reagują. Sąsiedzi nie mając nikogo nawzajem
wzywają policję do wyjącego wiatru.
A kiedyś szłam latem po zwiniętych torach
[I konie, i ptaki]
Podobna sytuacja. Kalambur: „mapa przed bitwą” + „ich światło z poczty” + „ich brudny śnieg w szparach” – i w zasadzie te trzy elementy tekstu wystarczą na sześciogodzinna prelekcję na temat znaczenia „mapy przed bitwą”, „ich światła z poczty” itp.
Pytanie, które się pojawia w trakcie lektury tomiku „Dwa fiaty” – dlaczego Bargielska jako poetka rezygnuje z prostoty przekazu? Dlaczego komplikuje tekst i sens tam gdzie w grę wchodzą elementarne uczucia? Dlaczego w miejscu, w którym powinny być emocje, ścisk w gardle, tam gdzie powinna być reakcja kobiety, która na prośbę koleżanki zamiast porodu filmuje urodziny sinego trupka, są kolejne męczące wskazówki rozszerzające pole interpretacji w nieskończoność? Dlaczego Justyna Bargielska w tomiku „Dwa fiaty” stara się za wszelką cenę być – jak to ujął Biedrzycki Miłosz – „najbardziej wyrazistą” i „najbardziej oryginalną” polską poetką? I w końcu: dlaczego w tomiku „Dwa fiaty” zabrakło przede wszystkim kobiety, kobiety która:
Stała tam i patrzyła, czy oni patrzą na nią, ale nie patrzyli.
I może tylko rząd płaszczów ją trochę zrozumiał,
może glina, gdy wyschła, zwróciła na nią swoje
poczciwe, martwe oko.
[strzela, strzela a jest motylem]
Jako czytelnik chciałbym poparzyć się od Bargielskiej ogniem emocji. Chciałbym aby w każdym fragmencie książki „stała tam i patrzyła, czy oni patrzą na nią”. Chciałbym widzieć Justynę Bargielską – kobietę z jej wnętrzem pełnym ognia i krwi z rozerwanego serca a nie „najbardziej wyrazistą”, „najbardziej oryginalną” poetkę. Kobiety są o wiele ciekawsze niż poetki.
Justyna Bargielska, Dwa fiaty, Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury, Poznań 2009.