Autor: Wioletta Sobieraj PORTAL KSIĘGARSKI
Kłania się PRL to zbiór felietonów, humoresek i skeczy Stefanii Grodzieńskiej z lat 40., 50. i 60., który ukazał się nakładem Instytutu Wydawniczego Latarnik. Stefanii Grodzieńskiej, nazywanej powszechnie Pierwszą Damą Polskiego Humoru, z pewnością nie trzeba ani przedstawiać, ani tym bardziej zachęcać do czytania jej książek. Pisze od kilkudziesięciu lat, ma swoich wiernych czytelników i mam nadzieję, że bez trudu zdobywa lub zdobędzie nowych. Dlatego z mieszanymi uczuciami odebrałam tytuł tego zbioru, który jakkolwiek chwytliwy (zważywszy na widoczne zapotrzebowanie starszych czytelników na sentymentalne podróże w przeszłość, do lat młodości, a ta wiąże się – było nie było – z PRL-em), niepotrzebnie szufladkuje twórczość Stefanii Grodzieńskiej. W przedmowie Marcina Szczygielskiego czytamy: (…) felietony Stefanii Grodzieńskiej to nie tylko dowód błyskotliwego poczucia humoru. Dziś nabierają już wartości historycznej. Z pierwszym stwierdzeniem się zgadzam, ale z drugim niekoniecznie. Rzeczywiście, tam, gdzie autorka bezpośrednio odnosi się do realiów ówczesnego życia codziennego (kolejki w sklepach, zmagania z urzędnikami, pracownikami poczty, perypetie w punktach usługowych, wczasy z FWP), obecnie unosi się duch historii, który starszym czytelnikom, zgodnie z tytułową obietnicą, zapewni oczekiwaną strawę. Jednak, moim zdaniem, są to słabsze teksty, w których autorka być może z braku pomysłów (w końcu systematyczne dostarczanie satyrycznych felietonów do kolejnych numerów Szpilek mogło być kłopotliwe) od czasu do czasu sięgała po tzw. tematy dyżurne, czyli poruszała kwestie wszystkim dobrze znane w sposób, do którego każdy zdążył się przyzwyczaić (zgromadzone w rozdziałach: Handlowe, Innowacyjne, Urlopowe). Na szczęście, według mnie, nie one stanowią o sile i urodzie tego zbioru. Większość z nich wolna jest od historycznego kontekstu.
Poruszane w kolejnych rozdziałach tematy, najczęściej obyczajowe, są nadal aktualne – ludzie w naszym kraju aż tak się nie zmienili: uwielbiają narzekać, mają kłopoty w pracy, towarzyszą im rozterki w kontaktach z przełożonymi, z komunikacją małżeńską też bywa nie najlepiej; przyjmują różne pozy, np. na uprzejmą, na niezaradną, na poddającego się chętnie samokrytyce; robią sobie świństwa, są obłudni, interesowni, bezmyślni, agresywni albo uprzedzająco grzeczni. A Grodzieńska to doskonały obserwator mniejszych i większych ludzkich ułomności, które wyraźnie widzi i z przymrużeniem oka, w doskonałym stylu wykpiwa. I tu ponownie budzi się mój przekorny sprzeciw wobec słów Marcina Szczygielskiego: Prawdziwy „smak” tamtych czasów uważny czytelnik odnajdzie jednak nie tyle w opisach, ile w samym języku, jakim posługuje się Stefania Grodzieńska – języku niedzisiejszym, bo dokładnym, celnym, czystym i eleganckim. Języku przedwojennej inteligentki, która, wtłoczona w świat rządzony przez proletariat, z tego języka uczyniła swoją broń. Owszem Stefania Grodzieńska pisze językiem dokładnym, celnym, czystym i eleganckim, bo tak po wojnie mówiła i pisała polska inteligencja, że przypomnę takich autorów, jak: Jeremi Przybora, Konstanty Gałczyński, Julian Tuwim, Antoni Słonimski. I dopóki ta polska inteligencja nie została zastąpiona ćwierćinteligencją, która zachwyciła się językiem proletariatu, a właściwie nie tyle proletariatu, co rynsztokowym językiem miejskiej żulerii, nadając mu wysoką rangę w polskiej literaturze, nie było problemu – wszystko znajdowało się na swoim miejscu. To w obecnych czasach po język Grodzieńskiej trzeba sięgać jak po broń do walki z zachwaszczoną polszczyzną, bo z pewnością działa oczyszczająco i ożywczo. I mam nadzieję, że to jej język przetrwa, ponieważ nie jest chwilowym kaprysem zdziecinniałych krytyków i modnych literatów, tylko wbrew pozorom żywym językiem niewymarłej do końca inteligencji i odpowiada społecznemu zapotrzebowaniu na czytelny, precyzyjny, poprawny przekaz, o czym zaświadcza ogromna popularność książek tej autorki. Więc nie godzę się na nazywanie go niedzisiejszym, zwłaszcza, że go rozumiemy, i nadal nas bawi! Nie godząc się – co tu ukrywać – mam jednocześnie nadzieję, że nie jest to jedynie moje pobożne życzenie.
Prawdą jest, że Stefania Grodzieńska dostrzegała pierwsze jaskółki psujące nasz język i reagowała na nie w swoich felietonach. Tylko, że za jej czasów to były pojedyncze jaskółki, których cała chmara nikogo dziś już nie dziwi, niemniej warto o tym poczytać i uświadomić sobie, na co bezwolnie się godzimy. Oto pierwszy z brzegu przykład: Na drzwiach tabliczka: – czytamy w Kłania się PRL – „Maria Stołek, artystka dramatyczna”. (Proszę zwrócić uwagę, że modne są teraz zgrzebne nazwiska na scenie). Podejrzewam, że nieraz są to pseudonimy, że – odwrotnie, niż dawniej bywało – Hermenegilda Kociubińska bierze sobie pseudonim „Maria Stołek”. Przy tym dzięki pięknemu zwyczajowi odrąbywania damskich końcówek recenzje brzmią: „wyróżnili się Majdan, Orzech, Stołek i Król”. Płeć artystów rozeznać można jedynie wtedy, kiedy w grę wchodzi inny przypadek, jak np.: „wyróżnić trzeba Majdan, Orzecha, Stołek i Króla”. Czy dzisiaj dostrzegamy śmieszność takich form? Myślę, że nie, a nawet gdyby, to mogłoby to zostać źle przyjęte. Na szczęście pani Grodzieńska nie musi się już liczyć z czyjąś opinią
Czytając teksty zamieszczone w tym zbiorze, do lektury których gorąco namawiam (rozdziały: Kulturalne, Zdrowotne, Małżeńskie, Prywatne, z drugiej części – wyśmienite), spotkamy się z przedstawicielami różnymi grup zawodowych i społecznych, z dorosłymi i z dziećmi, ale wszystkie sytuacje zostały przedstawione z punktu widzenia przedwojennego inteligenta, nie: dresiarza, żula, gangstera, różowej Barbie czy prymitywnej seksbomby, królujących w polskich proletariackich mediach, tylko kogoś obdarzonego kindersztubą, dobrym smakiem, ostrością widzenia, celnością spostrzeżeń, dystansem wobec opisywanej rzeczywistości, wdziękiem i poczuciem humoru, miejscami dotkliwym. Postaci, jak to w tekstach humorystycznych bywa – bo więcej tu beztroskiego humoru, chociaż nie brakuje i prześmiewczej satyry – Grodzieńska powołuje do życia kilkoma precyzyjnymi określeniami. Wśród barwnej galerii różnych typów spotykamy: panów o twarzy a’la „inteligent zawiedziony”, elegantkę w futrze ( Małpie futro ukarminowało sobie usta, zapaliło papierosa i wlepiło bezmyślnie oczy w swoje paznokcie.), wychowawców narodu, którzy nie potrafią zachować się ani w teatrze, ani w kinie, uzależnionych od telewizji (Wraca z pracy – o mężu – siada przy stole i wlepia niegdyś inteligentne oczy, a obecnie tępe gały, w okienko. Godzinami śledzę grę jego twarzy. Stały grymas niesmaku przeplata się na niej z wyrazem wstrętu.), rozlazłych blondynów, tłuste kobiety wbite w modne rozciągane kostiumy, które wyciskają cały tłuszcz na zewnątrz, chude (noszą bikini i wyglądają jak abstrakcyjne malarstwo: ani śladu kształtów), umięśnionego jak buldog, opalonego na brąz i ostrzyżonego na idiotę pana Czesia, dialektyczną idiotkę, rozwrzeszczane dzieciaki i wiele, wiele innych.
Trudno nie dostrzec krytycznego stosunku Stefanii Grodzieńskiej do swoich bohaterów i ich zachowań, ale przecież tego wymaga uprawiana przez nią satyra, której naturalnym żywiołem jest ośmieszająca negacja. Wypowiedź satyryczna wyrasta z poczucia niestosowności, szkodliwości czy absurdalności pewnych sytuacji. I to wszystko znajduje się w prezentowanym Państwu tomie Kłania się PRL. Dawniej utwory Grodzieńskiej wywoływały oburzenie u części społeczeństwa, o czym możemy przeczytać w tekście zatytułowanym Piersi, gdzie autorka przytacza fragmenty listów, które otrzymywała od niezadowolonych czytelników. Ponieważ ośmieliła się użyć słów „piersi” i „uda”, nazwano ją nawet seksualnym zboczeńcem, co z dzisiejszej perspektywy wydaje się niedorzeczne. Życie satyryka w naszej pięknej ojczyźnie nigdy nie było usłane różami, zwłaszcza jeśli ów satyryk dotyka spraw społecznych i obyczajowych – wcale nie politycznych, jakby się mogło wydawać. A pani Grodzieńska przez kilkadziesiąt lat jednych bawiła, a innych denerwowała, nie walcząc przecież z żadnym systemem komunistycznym, tylko z polską zaściankową mentalnością, co jest znacznie trudniejsze, bo bezpośrednio uderza się w czytelników. Jednak upływ czasu pozwala z dystansem spojrzeć na jej twórczość, dając jednocześnie złudną gwarancję, że nas to nie dotyczy.
Każdy powód wydaje się dobry, aby po tę książkę sięgnąć – czy to z chęci odbycia sentymentalnej podróży do czasów młodości, czy też z chęci powtórnego zmierzenia się z twórczością Stefanii Grodzieńskiej, czy też, żeby przekonać się, na ile jej teksty są aktualne, a język nadal żywy. W końcu nieczęsto mamy do czynienia z utworami satyrycznymi wysokiej próby, a Stefania Grodzieńska terminowała u najlepszych przedwojennych i powojennych polskich satyryków. I z pewnością warto przyjrzeć się jej warsztatowi, bo niejednego można się od niej nauczyć. A dodatkowym atutem tej książki, o czym muszę wspomnień na sam koniec, są rysunki Mariusza Szczygielskiego. Oszczędne w formie, świetnie wprowadzają w klimat kolejnych tekstów, stanowiąc ich niebanalne dopełnienie.
Stefania Grodzieńska, Kłania się PRL, Instytut Wydawniczy Latarnik, Michałów – Grabina 2008
Kłania się PRL to zbiór felietonów, humoresek i skeczy Stefanii Grodzieńskiej z lat 40., 50. i 60., który ukazał się nakładem Instytutu Wydawniczego Latarnik. Stefanii Grodzieńskiej, nazywanej powszechnie Pierwszą Damą Polskiego Humoru, z pewnością nie trzeba ani przedstawiać, ani tym bardziej zachęcać do czytania jej książek. Pisze od kilkudziesięciu lat, ma swoich wiernych czytelników i mam nadzieję, że bez trudu zdobywa lub zdobędzie nowych. Dlatego z mieszanymi uczuciami odebrałam tytuł tego zbioru, który jakkolwiek chwytliwy (zważywszy na widoczne zapotrzebowanie starszych czytelników na sentymentalne podróże w przeszłość, do lat młodości, a ta wiąże się – było nie było – z PRL-em), niepotrzebnie szufladkuje twórczość Stefanii Grodzieńskiej. W przedmowie Marcina Szczygielskiego czytamy: (…) felietony Stefanii Grodzieńskiej to nie tylko dowód błyskotliwego poczucia humoru. Dziś nabierają już wartości historycznej. Z pierwszym stwierdzeniem się zgadzam, ale z drugim niekoniecznie. Rzeczywiście, tam, gdzie autorka bezpośrednio odnosi się do realiów ówczesnego życia codziennego (kolejki w sklepach, zmagania z urzędnikami, pracownikami poczty, perypetie w punktach usługowych, wczasy z FWP), obecnie unosi się duch historii, który starszym czytelnikom, zgodnie z tytułową obietnicą, zapewni oczekiwaną strawę. Jednak, moim zdaniem, są to słabsze teksty, w których autorka być może z braku pomysłów (w końcu systematyczne dostarczanie satyrycznych felietonów do kolejnych numerów Szpilek mogło być kłopotliwe) od czasu do czasu sięgała po tzw. tematy dyżurne, czyli poruszała kwestie wszystkim dobrze znane w sposób, do którego każdy zdążył się przyzwyczaić (zgromadzone w rozdziałach: Handlowe, Innowacyjne, Urlopowe). Na szczęście, według mnie, nie one stanowią o sile i urodzie tego zbioru. Większość z nich wolna jest od historycznego kontekstu.
Poruszane w kolejnych rozdziałach tematy, najczęściej obyczajowe, są nadal aktualne – ludzie w naszym kraju aż tak się nie zmienili: uwielbiają narzekać, mają kłopoty w pracy, towarzyszą im rozterki w kontaktach z przełożonymi, z komunikacją małżeńską też bywa nie najlepiej; przyjmują różne pozy, np. na uprzejmą, na niezaradną, na poddającego się chętnie samokrytyce; robią sobie świństwa, są obłudni, interesowni, bezmyślni, agresywni albo uprzedzająco grzeczni. A Grodzieńska to doskonały obserwator mniejszych i większych ludzkich ułomności, które wyraźnie widzi i z przymrużeniem oka, w doskonałym stylu wykpiwa. I tu ponownie budzi się mój przekorny sprzeciw wobec słów Marcina Szczygielskiego: Prawdziwy „smak” tamtych czasów uważny czytelnik odnajdzie jednak nie tyle w opisach, ile w samym języku, jakim posługuje się Stefania Grodzieńska – języku niedzisiejszym, bo dokładnym, celnym, czystym i eleganckim. Języku przedwojennej inteligentki, która, wtłoczona w świat rządzony przez proletariat, z tego języka uczyniła swoją broń. Owszem Stefania Grodzieńska pisze językiem dokładnym, celnym, czystym i eleganckim, bo tak po wojnie mówiła i pisała polska inteligencja, że przypomnę takich autorów, jak: Jeremi Przybora, Konstanty Gałczyński, Julian Tuwim, Antoni Słonimski. I dopóki ta polska inteligencja nie została zastąpiona ćwierćinteligencją, która zachwyciła się językiem proletariatu, a właściwie nie tyle proletariatu, co rynsztokowym językiem miejskiej żulerii, nadając mu wysoką rangę w polskiej literaturze, nie było problemu – wszystko znajdowało się na swoim miejscu. To w obecnych czasach po język Grodzieńskiej trzeba sięgać jak po broń do walki z zachwaszczoną polszczyzną, bo z pewnością działa oczyszczająco i ożywczo. I mam nadzieję, że to jej język przetrwa, ponieważ nie jest chwilowym kaprysem zdziecinniałych krytyków i modnych literatów, tylko wbrew pozorom żywym językiem niewymarłej do końca inteligencji i odpowiada społecznemu zapotrzebowaniu na czytelny, precyzyjny, poprawny przekaz, o czym zaświadcza ogromna popularność książek tej autorki. Więc nie godzę się na nazywanie go niedzisiejszym, zwłaszcza, że go rozumiemy, i nadal nas bawi! Nie godząc się – co tu ukrywać – mam jednocześnie nadzieję, że nie jest to jedynie moje pobożne życzenie.
Prawdą jest, że Stefania Grodzieńska dostrzegała pierwsze jaskółki psujące nasz język i reagowała na nie w swoich felietonach. Tylko, że za jej czasów to były pojedyncze jaskółki, których cała chmara nikogo dziś już nie dziwi, niemniej warto o tym poczytać i uświadomić sobie, na co bezwolnie się godzimy. Oto pierwszy z brzegu przykład: Na drzwiach tabliczka: – czytamy w Kłania się PRL – „Maria Stołek, artystka dramatyczna”. (Proszę zwrócić uwagę, że modne są teraz zgrzebne nazwiska na scenie). Podejrzewam, że nieraz są to pseudonimy, że – odwrotnie, niż dawniej bywało – Hermenegilda Kociubińska bierze sobie pseudonim „Maria Stołek”. Przy tym dzięki pięknemu zwyczajowi odrąbywania damskich końcówek recenzje brzmią: „wyróżnili się Majdan, Orzech, Stołek i Król”. Płeć artystów rozeznać można jedynie wtedy, kiedy w grę wchodzi inny przypadek, jak np.: „wyróżnić trzeba Majdan, Orzecha, Stołek i Króla”. Czy dzisiaj dostrzegamy śmieszność takich form? Myślę, że nie, a nawet gdyby, to mogłoby to zostać źle przyjęte. Na szczęście pani Grodzieńska nie musi się już liczyć z czyjąś opinią
Czytając teksty zamieszczone w tym zbiorze, do lektury których gorąco namawiam (rozdziały: Kulturalne, Zdrowotne, Małżeńskie, Prywatne, z drugiej części – wyśmienite), spotkamy się z przedstawicielami różnymi grup zawodowych i społecznych, z dorosłymi i z dziećmi, ale wszystkie sytuacje zostały przedstawione z punktu widzenia przedwojennego inteligenta, nie: dresiarza, żula, gangstera, różowej Barbie czy prymitywnej seksbomby, królujących w polskich proletariackich mediach, tylko kogoś obdarzonego kindersztubą, dobrym smakiem, ostrością widzenia, celnością spostrzeżeń, dystansem wobec opisywanej rzeczywistości, wdziękiem i poczuciem humoru, miejscami dotkliwym. Postaci, jak to w tekstach humorystycznych bywa – bo więcej tu beztroskiego humoru, chociaż nie brakuje i prześmiewczej satyry – Grodzieńska powołuje do życia kilkoma precyzyjnymi określeniami. Wśród barwnej galerii różnych typów spotykamy: panów o twarzy a’la „inteligent zawiedziony”, elegantkę w futrze ( Małpie futro ukarminowało sobie usta, zapaliło papierosa i wlepiło bezmyślnie oczy w swoje paznokcie.), wychowawców narodu, którzy nie potrafią zachować się ani w teatrze, ani w kinie, uzależnionych od telewizji (Wraca z pracy – o mężu – siada przy stole i wlepia niegdyś inteligentne oczy, a obecnie tępe gały, w okienko. Godzinami śledzę grę jego twarzy. Stały grymas niesmaku przeplata się na niej z wyrazem wstrętu.), rozlazłych blondynów, tłuste kobiety wbite w modne rozciągane kostiumy, które wyciskają cały tłuszcz na zewnątrz, chude (noszą bikini i wyglądają jak abstrakcyjne malarstwo: ani śladu kształtów), umięśnionego jak buldog, opalonego na brąz i ostrzyżonego na idiotę pana Czesia, dialektyczną idiotkę, rozwrzeszczane dzieciaki i wiele, wiele innych.
Trudno nie dostrzec krytycznego stosunku Stefanii Grodzieńskiej do swoich bohaterów i ich zachowań, ale przecież tego wymaga uprawiana przez nią satyra, której naturalnym żywiołem jest ośmieszająca negacja. Wypowiedź satyryczna wyrasta z poczucia niestosowności, szkodliwości czy absurdalności pewnych sytuacji. I to wszystko znajduje się w prezentowanym Państwu tomie Kłania się PRL. Dawniej utwory Grodzieńskiej wywoływały oburzenie u części społeczeństwa, o czym możemy przeczytać w tekście zatytułowanym Piersi, gdzie autorka przytacza fragmenty listów, które otrzymywała od niezadowolonych czytelników. Ponieważ ośmieliła się użyć słów „piersi” i „uda”, nazwano ją nawet seksualnym zboczeńcem, co z dzisiejszej perspektywy wydaje się niedorzeczne. Życie satyryka w naszej pięknej ojczyźnie nigdy nie było usłane różami, zwłaszcza jeśli ów satyryk dotyka spraw społecznych i obyczajowych – wcale nie politycznych, jakby się mogło wydawać. A pani Grodzieńska przez kilkadziesiąt lat jednych bawiła, a innych denerwowała, nie walcząc przecież z żadnym systemem komunistycznym, tylko z polską zaściankową mentalnością, co jest znacznie trudniejsze, bo bezpośrednio uderza się w czytelników. Jednak upływ czasu pozwala z dystansem spojrzeć na jej twórczość, dając jednocześnie złudną gwarancję, że nas to nie dotyczy.
Każdy powód wydaje się dobry, aby po tę książkę sięgnąć – czy to z chęci odbycia sentymentalnej podróży do czasów młodości, czy też z chęci powtórnego zmierzenia się z twórczością Stefanii Grodzieńskiej, czy też, żeby przekonać się, na ile jej teksty są aktualne, a język nadal żywy. W końcu nieczęsto mamy do czynienia z utworami satyrycznymi wysokiej próby, a Stefania Grodzieńska terminowała u najlepszych przedwojennych i powojennych polskich satyryków. I z pewnością warto przyjrzeć się jej warsztatowi, bo niejednego można się od niej nauczyć. A dodatkowym atutem tej książki, o czym muszę wspomnień na sam koniec, są rysunki Mariusza Szczygielskiego. Oszczędne w formie, świetnie wprowadzają w klimat kolejnych tekstów, stanowiąc ich niebanalne dopełnienie.
Stefania Grodzieńska, Kłania się PRL, Instytut Wydawniczy Latarnik, Michałów – Grabina 2008