LITERATURA SZTUKA FILOZOFIA SPOŁECZEŃSTWO
______________________________________________________________________


Proza: Józef Baran SPADAJĄC PATRZEĆ W GWIAZDY, odc. III


***

Nie można wykluczyć - pisze Marcus Chown w książce „Nieskończone życie nieboszczyka” – „takiej możliwości, iż gwiazdy stanowią technologiczne artefakty pozaziemskiej inteligencji; że cztery linijki programu komputerowego to wszystko co potrzeba, by wygenerować mnie, ciebie i cały świat, który widzimy wokół siebie; że gdy czas dobiegnie końca, wszyscy będziemy mogli zostać przywróceni do życia w symulacji komputerowej” (tłum. Jacek Bieroń).


WSZECHŚWIAT I MROWISKO

A skoro jesteśmy przy filozofii i sprawach ostatecznych…

Spotkanie po długim czasie właśnie z filozofem, religioznawcą i jedną z najbarwniejszych postaci, jakie poznałem w życiu — profesorem W. P.

Jak zwykle rozmawiając z nim mam wrażenie, że jest teraz nie w krakowskiej kawiarni Dworku Białoprądnickiego, lecz na Drodze Mlecznej, w dalekich Przestworzach, kędy przemyka się zawinięty w kokon rozmyślań o Sprawach, których będąc znakomitym specjalistą, nigdy nie będzie Ekspertem Ostatecznym. Bo kowal, który zna się na przybijaniu podków koniom i informatyk zajmujący się komputerem, a więc mający wycinek zainteresowań stąd-dotąd, owszem, mogą być w swojej dziedzinie ekspertami doskonałymi, zaś P., który — jak mawiał Białoszewski — „tołkuje się” rozmyślaniami na temat początku i końca świata — wszedł w nieskończoną przestrzeń, której Gospodarzem i Ekspertem jest tylko Pan Bóg. Jeśli Pan Bóg „Jest”, bo W., choć deklaruje się jako wierzący — oczywiście nie na sposób katechetyczny — twierdzi, że Boga, w ludzkim rozumieniu, „nie ma”. Istnieje po bosku, czyli jak mówili niektórzy wielcy mistycy — jako pustka, jako próżnia, jako Nicość, w każdym razie nie tak jak my i Wszechświat, lecz gdzieś poza sferą ludzką, poza sferą materialną.

Wiec powtarzam pytanie: jak P., mistrz nawet najbardziej wymyślnych paradoksów, może ogarnąć i przeniknąć umysł Boga, skoro ma tylko 75 lat, a Bóg liczy sobie biliony? tryliony? kwadryliony?… co ja mówię… jest nieogarniony Czasem i Przestrzenią? Zresztą i Wszechświat bardzo trudno ogarnąć umysłem, bo to Prastwór liczący sobie podobno 15 miliardów lat i trzeba by owe 15 miliardów odwijać wstecz jak taśmę czy czarodziejski dywan, ażeby zrekonstruować historię początku, co też niektórzy naukowcy czynią, w tym także filozof P. siłujący się niczym mrówka z Umysłem Boga i Wszechświata, a więc z problemami, które go przerastają, bo przerastają każdego człowieka. Pisząc swoje książki stara się wyjaśnić, co wyjaśnić się nie da, a nawet ma pewne osiągnięcie w tej dziedzinie, to znaczy. jest jednym z głębszych umysłów kosmogonicznych w Polsce…

Ostatnio w B., gdzie mieszka, dyskutował z fizykiem właśnie o Wszechświecie. Zapytał go mniej więcej tak: — Jak wiesz Hawking zajmuje się w swoich dziełach pierwszymi piętnastoma sekundami Wielkiego Wybuchu, czyli powstaniem Wszechświata. Ale ja pytam ciebie — jako fizyka — co było przed owymi piętnastoma sekundami, czy istniały przed Wszechświatem Prawa Fizyki, a więc czy istniał jakiś precyzyjny plan wybuchu? Przecież doskonale wiesz, że Wielki Wybuch mógł dać rezultaty, jakie dał, tylko pod warunkiem, że przebiegnie tak jak przebiegał, precyzyjnie, ze wszystkimi parametrami i szczegółami. Gdyby wybuch nie przebiegał wedle precyzyjnie obmyślonych etapów i gdyby owe etapy i parametry wybuchu były ciut-ciut inne, odrobinę mniejsze, odrobinę większe, czyli, gdyby tym wybuchem nie kierowała jakaś precyzyjna, genialna, bo chyba nie ślepa siła wynikająca z praw fizyki — Wszechświat by się roztrzaskał jeszcze przed narodzeniem i rozwinięciem…

Następnie W. przeszedł w rozmowie do mrowiska. Kopiec mrowiska usypany w lesie przez dzielny naród małych niestrudzonych mrówczych pracowników jest słusznie nazywany przez architektów arcydziełem architektury.

Skomplikowany system labiryntów, nisz, korytarzy, mostków, przełazów, chodników i pięter usypanego kopca, wskazywałby na to, że prace nad nim nadzorował jakiś mrówczy inżynier, realizujący swój plan zgodnie z określonym planem budowy, rozdzielający prace między pracowników i doglądający każdego szczegółu. W jaki więc sposób mrówki porozumiewają się ze sobą i gdzie wśród nich nie znajduje się naczelny architekt?

O nikim takim badacze mrówek nie wiedzą.

Nie ma naczelnego architekta, nie ma śladu planu — a mrówczy kopiec stoi!

Podobnie ze Wszechświatem, który genialnie zdarzył się i istnieje, choć nic nie wiemy o Sprawcy tego genialnego Przypadku…


FILOZOF ŻENI SIĘ Z KSIĘŻNICZKĄ Z RWANDY

W. nie zawsze zajmował się tylko Sprawami Ostatecznymi, ale także sprawami doczesnymi: ot choćby podróżami do fantastycznie odległych, egzotycznych krajów (Etiopia, wyspy Sołowieckie, Grenlandia) w poszukiwaniu kamienia filozoficznego, badaniem smaku dobrych trunków czy po prostu odszyfrowywaniem piękna zaklętego w kobietach, z których niektóre też żywo interesowały się barwnym umysłem - a od umysłu do ciała niedaleko - Filozofa.

Ostatnia z tej serii fantastycznych przygód profesora miała miejscu parę lat temu w rodzinnym mieście wojewódzkim B., gdzie P. oprócz tego, że jest pomnikową postacią, mieszka naprawdę, bo przeprowadził się do córki i wnuka z Krakowa po przejściu na profesorską emeryturę.

Pewnego razu wypatrzył mianowicie, że stary sklepikarz z sąsiedniej ulicy więzi „w lochach” willi piękną czarną dziewczynę, która okazała się jego… żoną. Od słowa do słowa, od rozmowy do rozmowy i W. dowiedział się, skąd w B. pojawiła się „księżniczka” z Rwandy. Podobno sklepikarz był zawołanym pszczelarzem. W związku z czym wyjechał z Caritasem do Afryki, aby nieść pomoc biedakom w kraju ogarniętym pożogą domowej wojny. Na czym miała polegać jego pomoc? Wymyślono, że będzie uczył Rwandyjczyków mordujących się nawzajem szlachetnej sztuki pszczelarstwa, co powinno ich odciągnąć od mordu.

Z edukacji pszczelej niewiele wyszło, za to udało mu się wreszcie znaleźć żonę z jakiegoś wysokiego rodu, co w czasie wojny w tym kraju nie miało dużego znaczenia, którą zakupił za śmieszną kwotę i przywiózł do Polski. Tutaj porozumienie okazało się jednak trudniejsze niż sobie wyobrażał, tym bardziej, że prawie nie mówił po angielsku, a dziewczyna wzbudzała na ulicach niezdrowe zainteresowanie podrostków, dlatego jej sędziwy i dość szpetnie wyglądający mąż zaczął odczuwać coraz większy dyskomfort sytuacyjny. Kiedy filozof wzruszony i przejęty losem dziewczyny zażartował przy kieliszku, że odkupi ją i ożeni się z nią, bo „chwilowo jest wolny”, żart — o dziwo — został potraktowany na serio. W dwa dni później sąsiad się zjawił, oświadczając, że przystaje na propozycję profesora. Wstępne oględziny i rozmowa profesora z „księżniczką” wypadła korzystnie dla obojga stron; przypadli sobie bowiem nawzajem do gustu

Pierwotny właściciel zażądał 3 tysięcy złotych, zwrotu biletu za samolot z Afryki i…honorowego napiwku.

Jak się bawić to się bawić…Transakcja i ceremonia weselna, usankcjonowana toastem, miała się odbyć następnego dnia w domu przyszłego pana młodego.

Przy stole rodzinnym w mieszkaniu P. zebrała się rodzina i paru znajomych czyli goście weselni, którzy uznali, że profesor zwariował, ale czekali z ciekawością na dalszy rozwój wypadków. Najbardziej podniecony zajściem okazał się wnuk, który zacierał ręce, że będzie się mógł pochwalić w szkole, iż jego dziadek, ajajaj!, ożenił się z Czarną…

Wzniesiono na to konto parę toastów. Niestety, panna młoda nie zjawiła się. Zjawił się za to handlarz żywym towarem, który zerwał kontrakt , twierdząc, że jego sąsiad miał warunek, iż po wywiązaniu się z płatności, natychmiast wyjedzie z panną młodą do K. i nikt w B. nie dowie się o zdarzeniu.

Ten warunek jednak okazał się niemożliwy do spełnienia, w związku z czym do ślubu nie doszło, z czego najbardziej niezadowolony był wnuk…

Na ile ta kolejna baśń z życia profesora P. zbliża się do prawdziwych faktów, a na ile jest zmyślona trudno mi powiedzieć. Znając jednak inne fantastyczne fakty z jego życia, gotów jestem uwierzyć, że jest tylko z lekka okraszona humorystyczno-czekoladową polewą.

W każdym razie dałem chyba przynajmniej cząstkową odpowiedź, dlaczego W., z którym wypiłem w Krakowie parę beczułek trunków rozmaitych, uważam nie tylko za jednego z tęższych i głębszych umysłów, ale i za jednego z moich najbarwniejszych znajomych…

(III odcinek fragmentów dziennika Józefa Barana Spadając patrzeć w gwiazdy, który ukaże się niebawem nakładem wydawnictwa Zysk i S-KA w Poznaniu).